Powodzianie z Nowego Świętowa boją się, iż po zimie znów ich zaleje

1 tydzień temu

Wjeżdżamy do miejscowości właśnie w deszczu. A na ścianach wielu budynków bardziej niż deszczowe zacieki widać mokre i ciemniejsze od koloru elewacji ciemne ślady. Po tamtej wodzie. Powodzianie z Nowego Świętowa mają jeszcze przed sobą długą drogę do normalności.

Tu był salon. I znowu będzie

Anna Frankiewicz wita reportera „O!Polskiej” w drzwiach domu promiennym uśmiechem. Zaprasza do środka. Do Nowego Świętowa – jak mówi – przyszła za mężem. Siadamy w salonie, a adekwatnie w czymś, co kiedyś nim było i co – pani Anna mocno w to wierzy – znowu będzie.

Na razie otaczają nas ściany, które trzeba było pozbawić tynku aż po sufit. Choć woda w czasie powodzi sięgała po pas. Pod ścianą piętrzą się grube gąbki. Na razie muszą domownikom wystarczyć za łóżka.

– Mieliśmy regipsy. Po ich zdjęciu okazało się, iż całe ściany podeszły wilgocią, a pod spodem został, co tu kryć, smród i brud. Mąż, Piotr, ma firmę budowlaną i sam pozbijał tynki. Bardzo dużo umie zrobić. Sam też będzie remontował dom dalej – mówi pani Anna.

Ale na razie ściany muszą wyschnąć. Mimo chłodu i deszczu za oknem. Pomaga osuszacz. Dla kogoś, kto słyszy go pierwszy raz, adekwatnie delikatnie szemrze.

Dla powodzian z Nowego Świętowa, którzy muszą tego dźwięku słuchać od trzech miesięcy, brzmi już czasem nieznośnie. Ale pomaga. Każdego dnia napełnia dwa wiadra wodą. Prowizorycznie liczymy. Od 20 września było tych wiader około 160, czyli półtorej tony wody ze ścian jednego pokoju. Nie za darmo. Rachunki za prąd się podwajają.

– Przez pierwszy miesiąc byłam u sąsiadki, trochę mieszkaliśmy u mojej siostry i u mamy. Ale dłużej już nie dałam rady tak żyć wyrwana z domu. Próbujemy żyć normalnie – opowiada Anna Frankiewicz.

– Od znajomych dostałam meble, od przyjaciółki lodówkę, więc gotuję. Ksiądz proboszcz przywiózł nam z Caritasu pralkę. Mamy dostać stabilniejsze meble kuchenne. Ale na dziś najgorsze jest trwanie w przymusowej bezczynności. Chciałoby się iść do przodu. A nie można. Bo nie da się tynkować ciągle mokrych ścian. Żyjemy z dnia na dzień – przyznaje pani Anna.

Państwa Frankiewiczów z synami Dawidem i Lucjanem oraz córką Łucją powódź dopadła w czasie remontowania piętra. Zaczęli od dachu. Planowali się tam przenosić. W przyszłości. Ale woda przyszła teraz, kiedy akurat nie było schodów na górę. Więc jak tu wynieść i ocalić jakieś sprzęty? Niebawem przyjdzie im remontować i górę, i dół.

Powodzianie z Nowego Świętowa: O wały nikt nie dbał

Na pytanie, czego się dziś boi, pani Ania odpowiada bez dłuższego zastanowienia: – Boję się rzeki. Że za chwile deszcz, a potem śnieg i roztopy spowodują, iż zaleje nas jeszcze raz. I to już w ogóle będzie nie do zniesienia.

Jak mówi, powódź pokazała generalnie złe zarządzanie rzekami i wałami.

– Jestem tu dwadzieścia trzy lata. Nie przypominam sobie, żeby coś było w tej sprawie robione – stwierdza.

Reporter pyta panią Annę, o co – gdyby jak w baśni miał taką możliwość – poprosiła wróżkę.

– O trochę spokoju. Nie o nowe meble, bo tych się z czasem dorobimy. I o empatię, o zrozumienie między ludźmi, między mieszkańcami – odpowiada.

–. Bolą mnie postawy typu,. a one się pojawiają, niech mi dadzą. Bolało mnie wzajemne wydzieranie sobie darów. Niestety, część osób właśnie tak zareagowała na krzywdę, która nas wszystkich dotknęła – stwierdza z goryczą pani Anna.

– Trudno mi to zrozumieć i przyjąć. Na szczęście, mamy wokół siebie dobrych, życzliwych sąsiadów. Wszystkim, którzy przyszli nam z pomocą, choćby najmniejszą, z serca dziękujemy – podkreśla.

Gorzej niż podczas „powodzi tysiąclecia”

Grażyna Krasowska mieszka w Nowym Świętowie od 50 lat. Mąż Ryszard ponad czterdzieści. Gościnnie prowadzą nas do salonu. Tu też tynki trzeba było zbić w całości. Ocalały natomiast płytki na podłodze. To jeden z generalnych wniosków po powodzi. Pewnie nie tylko w Nowym Świętowie. Kiedy przychodzi wielka woda, „prawdziwe” wapienno-cementowe tynki sprawdzają się o wiele lepiej niż regipsy, a płytki na podłodze są trwalsze od paneli.

– Do nas woda przyszła w sobotę, 14 września – wspomina pan Ryszard.

Kiedy już wdarła się na podwórko, a jeszcze nie do domów, strażacy jeździli i zachęcali, żeby kto może przeniósł się na piętro.

– I myśmy takiej samoewakuacji dokonali. Bo też już wcześniej mieszkaliśmy z żoną u góry – mówi pan Ryszard.

Około 22.00 straż już nie mogła przejechać. Było tylko dojście ogrodami. A woda zaczęła się wlewać do budynków. Najpierw do piwnicy. Na parterze dotychczas mieszkała mama pani Grażyny (lat 91). W niedzielę rano przenosiła się na piętro, idąc po wlewającej się już do domu wodzie.

A potem przybywało jej z każdą minutą. Ostatecznie poziom wody osiągnął 120 centymetrów. Pani Grażyna pokazuje kuty płot za oknem. – Tego płotu nie było spod wody widać – wspomina.

– Woda sięgała tak wysoko, iż płotu nie było widać – mówi Grażyna Krasowska.

Tak wysoki poziom wody był i musiał być zaskoczeniem. W 1997, w czasie „powodzi tysiąclecia”, woda w ogóle nie dostała się do mieszkania państwa Krasowskich. Sięgnęła jedynie pierwszego stopnia schodów.

Teraz razem z całym parterem zalało kuchnię. Pani Grażyna gotuje więc z konieczności na gazowej kuchence, którą razem z butlą przywiozła w darze firma transportowa. Ta sama, która dostarczyła osuszacz. O tymczasowe meble kuchenne zatroszczyli się Caritas i proboszcz. Zresztą górne szafki zostały. Wiszą wyżej niż sięgała woda.

– Osuszacze pracują cały czas, bo żyć w wilgoci i wśród fruwających cząstek grzybów i pleśni nie sposób – mówi pan Ryszard. – Mamy fotowoltaikę i trochę prądu zaoszczędzonego po lecie. Cały ten zapas został zużyty i jeszcze drugie tyle. Bo wcześniej oprócz osuszaczy mieliśmy w domu nagrzewnice, żeby ściany oddawały wilgoć. Właśnie dostaliśmy rachunek za prąd – 1700 złotych. Trzeba było zapłacić.

Powodzianie z Nowego Świętowa boją się rzeki

– Ale nie budzę się w nocy z lękiem: Za co opłacę rachunki? Wierzę, iż pieniądze przyjdą. Martwię się o zdrowie. Uważam, iż przy tym, co się stało, trzeba samemu zrobić jak najwięcej – zaznacza pani Grażyna.

Jak woda w poniedziałek ustąpiła, zakasali rękawy i do czwartku wywalali z domu tan szlam i brud.

– Ktoś tu przyszedł w czwartek i się dziwił, iż u nas, jakby powodzi nie było. Ale tej naszej pracy trochę nie zauważył. Czekał na wojsko – wspomina .

– Wystarczy taki lekki deszcz jak w ostatni poniedziałek i my znów tę wodę w piwnicy mamy. Musimy ją wylewać. Bo tam są urządzenia, które pracują z pompą ciepła – opowiadają państwo Krasowscy.

– Tu obok płynie, choćby nie rzeczka, ciek wodny. Powódź naniosła tam tyle mułu, kamieni itd.,. iż poziom dna podniósł się o 80-90 centymetrów – tłumaczą. – A razem z nim podnosi się woda. Słyszymy od władz, iż nie ma pieniędzy i on będzie pogłębiany prawdopodobnie dopiero na wiosnę, a może choćby dopiero w drugiej połowie 2025 roku.

Droga jaka jest, taka jest, ale jest

Powodzianie z Nowego Świętowa obawiają się, iż jak będą silne deszcze, spadnie śnieg i przyjdą roztopy z czeskiej strony i nasze, to jeszcze raz ich zaleje. I zniszczy drogę, a adekwatnie to, co z niej zostało.

– A i to, co zdążymy wyremontować w domu, pójdzie w niwecz – obawiają się Krasowscy. – To pogłębienie cieku jest dzisiaj najpilniejszą potrzebą. A pompę ciepła i tak będziemy musieli niedługo wymienić. Powinna pracować jeszcze 15-20 lat, a wytrzyma może rok.

W deszczu po wspomnianej drodze trzeba iść i jechać w sporym błocie. Ale powodzianie z Nowego Świętowa na nią nie narzekają. Najważniejsze, iż jest.

– To nie była droga asfaltowa – dodaje pani Grażyna, – Ale to, iż ją dzisiaj na nowo mamy, to zasługa jednego z mieszkańców, Tomasza Słobodziana, który prowadzi działalność budowlaną. Zaraz po powodzi zaczął tę drogę naprawiać, żeby mogły dojechać samochody z pomocą, karetki itd. Sypał tłuczeń, potem grys i na górę piasek. Taki materiał miał i na taki remont pozwoliły mu władze.

Święta państwo Krasowscy mają nadzieję obchodzić w pokoju na dole. Tam ściany wyschły na tyle, iż niedługo będzie można położyć cementowo-wapienne tynki. Już nie regipsy.

Historyczny stół

Sąsiadka państwa Krasowskich, Aniela Hubka, zaprasza do kuchni i sadza za stołem. Stół jest już nowy. Ten, który stał pod oknem w czasie powodzi, ma mocno rozszczepiony blat. Ale właścicielka waha się, czy go wyrzucić. Stał się w pewnym sensie historyczny.

– W niedzielę, kiedy zdawało mi się, iż woda napływa, ale jeszcze leniwie, usiadłam na stole i – chyba żeby poradzić sobie ze stresem – otwarłam bombonierkę i jadłam czekoladki. A nie powinnam, mam cukrzycę – wspomina pani Aniela.

– Jak naraz wrócił prąd, zobaczyłam, iż woda podeszła tak wysoko, iż mam już prawie oparte na ławce nogi w tej wodzie – dodaje.

Kiedy runął most w Głuchołazach, fala poszła błyskawicznie. Pani Aniela zadzwoniła do sąsiada, który jest strażakiem.

– Zabierajcie mnie stad, bo mnie zalewa – prosiła.

Sąsiad podpłynął pontonem pod okno i ją zabrał. Razem z jej psem, Maksiem.

– Jest duży, ale bardzo łagodny. Wtedy humory nas nie opuszczały. Jak podpływał, kazał mi wziąć z ogródka pietruszkę do rosołu, a przecież po mojej pietruszce i po grządkach przecież już śladu nie było – opowiada.

– Powiedziałam sąsiadowi: Chcesz mnie czy nie, musisz mnie zabrać do siebie. Bo gdzie pójdę – wspomina pani Hubka. – Moja siostra mieszka w blokach, ale droga była już zalana. Kidy woda opadła, na dwa miesiące przeniosłam się do niej.

– Jestem sama, mam niewielką emeryturę. Poczekam z remontami do wiosny – mówi Aniela Hubka.

Kto wchodzi do kuchni, mógłby na pierwszy rzut oka się nie zorientować, iż była powódź. Mniej niż rok temu pani Hubka zrobiła tu generalny remont. Nowe mocne tynki wytrzymały dosyć dobrze. Podobnie jak kafelki na nich. Wyszorowane wyglądają ładnie. Meble się rozchodzą, ale tego na pierwszy rzut oka nie widać. Inne – pozyskane z pomocą proboszcza z Caritasu – czekają na złożenie.

– Jeszcze niczego nie remontowałam, bo wszystko musi wyschnąć – tłumaczy. – A i ubezpieczyciel był u mnie dopiero dwa tygodnie temu. Jestem sama. Dzieci mieszkają w Legnicy, nie mogą tu ciągle przyjeżdżać. Mam niedużą emeryturę. Muszę czekać. Mam nadzieję, iż choć część tych nowych, manualnie kładzionych tynków uda się ocalić.

Powodzianie z Nowego Świętowa: Pomagali nam dobrzy ludzie

Pani Aniela wylicza, co zniszczyła jej powódź: indukcję, nową lodówkę, zamrażarkę. Na wymianę czekają pękające okna. W pokoju brak meblościanki. Nie ma drzwi do łazienki. Ofiarą wody padły dwa bardzo dobre odkurzacze. W pokojach powódź zniszczyła panele podłogowe. W kolejnym trzeba było zbić część tynków. Telewizor – urodzinowy prezent – dostała od dzieci na szczęście dopiero po powodzi.

Ale pani Aniela pamięta też o dobrych ludziach, którzy pomagali. Tynki zbijali u niej wolontariusze aż z Jastrzębia i Torunia. Ci ostatni w ubiegłym tygodniu przysłali nową budę dla psa, bo poprzednia zamokła.

– Powodzianom z Nowego Świętowa bardzo pomaga ksiądz – mówi. – Dla mnie załatwił nową pralkę. Lodówkę przywiozły mi dziewczyny z banku.

Nasza rozmówczyni przyznaje, iż sypia słabo.

– Martwię się, jak to wszystko ogarnąć – przyznaje. – Powinnam być w domu i pilnować. A jednocześnie w urzędzie, bo samo nic się nie załatwi. W dodatku niedawno ktoś próbował mnie oszukać metodą „na wnuczka”.

Przekonywał ją, iż jej najstarszy wnuk spowodował wypadek samochodowy. Zorientowała się, iż to kłamstwo. Wnuk ma 15 lat, więc autem nie jeździ.

150 domów pod wodą

Powódź nie oszczędziła także plebanii i kościoła. (W 1997 roku wody w kościele nie było).

– W całej parafii (należą do niej obok Nowego Świętowa także Wilamowice i Rudawa) ucierpiało w wyniku powodzi około 150 domów i rodzin – mówi proboszcz, ks. Grzegorz Dominik.

– Na plebanii cały dół jest do remontu – ocenia proboszcz. – Co było w zasięgu wody, jest do wyrzucenia. Jestem sam, więc żadnych większych i cięższych rzeczy wynieść na górę nie mogłem. Pokój gościnny zniszczył się cały. W sali spotkań stoliki miały metalowe nóżki, więc po umyciu przenieśliśmy je na strych i będą do dyspozycji. Ale m.in. panele i podłogowe ogrzewanie są do wyrzucenia.

– Z kościołem nie bardzo wiadomo, jak będzie – przyznaje proboszcz. – On składa się z dwóch części – starszej i dobudowanej w 1937 roku prostopadle do niej części nowszej i znacznie większej. W niedzielę, 15 września mieliśmy świętować 725-lecie tego starszego kościoła z udziałem ks. biskupa. Ale już w sobotę dzwoniłem, żeby nie przyjeżdżał. Choć aż takiej wody się nie spodziewałem. W niedzielę po porannej mszy św., ok. 8.45, woda zaczęła się wlewać na plebanię. W starej części kościoła sięgała kolan. W nowej wybijało wodę z piwnicy. Przelewała się przez całą nawę i spływała do starszej części. Jak sprawdzaliśmy dwa miesiące temu, prezbiterium było obniżone o siedem centymetrów. Trzeba będzie zdjąć płytki, dosypać piasku, pewnie zrobić wylewkę. Ale czekamy z tymi pracami do wiosny.

To będzie trudna zima

– Największym problemem moich parafian jest pogoda i nadchodząca zima – mówi ks. Grzegorz.

Powodzianie z Nowego Świętowa oraz pobliskich wsi mają skute ściany w środku i na zewnątrz.

– Od jednej z rodzin dowiedziałem się, iż będzie zamawiać kontener, bo w domu się mieszkać nie da – opowiada ks. Grzegorz. – W trochę lepszej sytuacji są osoby, które już przed powodzią mieszkały na dwóch poziomach i łóżka czy ubrania miały na piętrze.

Ale generalnie będzie to bardzo trudny czas dla powodzian z Nowego Świętowa i nie tylko. Nikt dziś nie przewidzi, jak w poszczególnych budynkach te odkryte ściany zareagują na mróz. To dopiero wiosną okaże się naprawdę.

***

Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania

Idź do oryginalnego materiału