– Muzyk – taki skromny napis znalazł się na urnie z prochami Alojzego Szopy (1931-2024), legendarnego animatora życia muzycznego w Stalowej Woli. A tak naprawdę był to człowiek orkiestra: śpiewak, dyrygent, pianista, kompozytor, aranżer. 14 listopada pożegnaliśmy Go na Cmentarzu Batowickim w Krakowie. Ostatniego z pionierów kreujących w połowie lat 50. ubiegłego wieku życie artystyczne w Zakładowym Domu Kultury.
Alojzy Szopa ze Stalową Wolą związany był w latach 1954-2000. Tu założył rodzinę, spełniał się zawodowo, i stąd – nie ukrywał, iż z wielkim żalem – wyprowadził się do Krakowa. Przez dekady nadawał ton życiu muzycznemu Stalowej Woli. W maju 1984 otrzymał tytuł „Zasłużony dla Miasta Stalowej Woli, a w styczniu 1997 r. godność „Honorowego Obywatela Miasta Stalowej Woli”. W latach 1990-1994, w pierwszej kadencji odrodzonego samorządu, był też radnym miejskim z ramienia Stronnictwa Demokratycznego.
Ze Stalowej Woli na uroczystości pogrzebowe do Krakowa wyjechała 25-osobowa grupa. Miała ze sobą wieniec od władz miasta dla „Honorowego Obywatela Stalowej Woli”. W grupie była para w stroju ludowym z Zespołu Pieśni i Tańca „Lasowiacy”, którego muzyczną duszą przez wiele lat był właśnie Alojzy Szopa.
Msza żałobna odprawiona została w domu pogrzebowym Brama do Miasta Zmarłych. Uczestniczyła w niej także para z Zespołu Pieśni i Tańca „Krakus”, z którym przez 17 lat związany był Jacek Szopa – starszy syn Zmarłego. Kaplica wypełniła się żałobnikami, którzy zamiast kwiatów, zgodnie z sugestią rodziny, przekazywali datki na Hospicjum świętego Łazarza.
Nad grobem i urną przemawiał Jerzy Augustyński, były wicedyrektor MDK, przez wiele lat współpracujący z Alojzym Szopą w Zakładowym, a potem Miejskim Domu Kultury w Stalowej Woli.
Tworzył historię Stalowej Woli
– Podkreśliłem, iż była to wyjątkowa osobowość i wybitny muzyk, a jego ogromny dorobek artystyczny będzie fundamentem dziedzictwa MDK dla kolejnych pokoleń. Stworzył tysiące widowisk pełnych kolorytu i ekspresji, wydobywał najpiękniejsze zabytki z polskiej skarbnicy muzyki ludowej. Był naszym Mistrzem – powiedział „Sztafecie” Jerzy Augustyński.
Z Alojzym Szopą współpracował od 1979 r., razem organizowali też artystyczne wyjazdy Chóru Kameralnego, w podróżach przejechali tysiące kilometrów, co – siłą rzeczy – zbliża i łączy.
– Miał łatwość nawiązywania relacji, przełamywania dystansu. Pamiętał o datach, urodzinach i imieninach, także moich. Przed każdymi świętami Bożego Narodzenia wysyłał ok. 300 kartek z życzeniami. Niezwykle barwna postać, a w Miejskim Domu Kultury udzielał się będąc już na emeryturze. To wielkie słowa, ale nie ma w nich przesady: takie postacie na trwałe zapisują się w historii miasta, a adekwatnie to ją tworzą – dodaje Jerzy Augustyński.
Dusza muzyki i towarzystwa
Marek Gruchota, od 2008 r. dyrektor stalowowolskiego MDK, także uczestniczył w pogrzebie Alojzego Szopy.
– To postać tak wielka i wielowymiarowa, iż nie da się tak w kilku słowach… Dusza muzyki, dusza towarzyska. Znaliśmy się długo, ale o tym, kim jest Alek, przekonałem się tak naprawdę podczas benefisu z okazji Jego 80. urodzin, na scenie MDK. Czuł się tu jak w domu, otoczony tłumem znajomych i przyjaciół. To była taka… fantastyczna postać. Ciepła, artysta przed duże A. Z Jego odejściem coś się naprawdę skończyło. Powiedziałem o Nim Alek, ale tak się zwracałem po latach znajomości. Normalnie mówiło się „Panie Profesorze”. Anegdoty o Nim? Jest wiele, ale raczej nie do prasy – uśmiecha się Marek Gruchota.
Jak profesor poprawił gwiazdę
Jerzy Augustyński przypomina jedną. W 1986 r. Chór Cantus Stanisława Steczkowskiego był na tourne po RFN, gdzie nagrywał też występ dla miejscowej telewizji. Solistą był znany, starszy już artysta, Vico Torriani, szwajcarski piosenkarz i aktor, taki tamtejszy Mieczysław Fogg. Śpiewał wiązankę światowych kolęd, a pierwszą była polska „Przylecieli Aniołkowie. Wyższe partie utworu wykonywał jednak nieczysto, mimo kilku prób. Alojzy Szopa łapał się za głowę, w końcu nie wytrzymał. Włączył się z widowni swoim soczystym barytonem, i zaśpiewał tak, jak należało to zrobić.
– Konsternacja, dyrygent stał zdumiony, wszyscy czekali na reakcję solisty, w końcu europejskiej sławy. A ten… powtórzył tę frazę tym razem czysto i podziękował profesorowi za to wsparcie – opowiada Jerzy Augustyński.