Przasnysz. Chciała dowiedzieć się o stan męża, lekarz wezwał policję

2 dni temu

23 września na przasnyskim Szpitalnym Oddziale Ratunkowym wydarzyła się niecodzienna sytuacja. Do żony, która weszła na oddział, by dowiedzieć się o stan zdrowia męża, lekarz wezwał policję. Kobieta złożyła zawiadomienie do Rzecznika Praw Pacjenta. Szpital w tej sprawie prowadzi postępowanie wyjaśniające.

Do zdarzenia doszło 23 września 2024. Całą sytuację opisała na swoim blogu (ale także w rozmowie z nami) Anna Maria Nowakowska, jej uczestniczka, która nie kryje oburzenia zaistniałą sytuacją.

„23 września 2024 w godzinach porannych (około 10.00) mój mąż Krzysztof, lat 62, został zabrany przez karetkę (zespół z Jednorożca) i przewieziony do SOR w Przasnyszu. Jeszcze w domu zostało mu założone wkłucie dożylne i podano płyn wieloelektrolitowy z powodu silnego odwodnienia. Spowodowały ten stan uporczywe kilkudniowe torsje, będące opóźnioną reakcją po pierwszej turze chemioterapii, podanej w oddziale onkologii w szpitalu (Warszawa, ul. Wołoska) 17 września 2024. Mąż jest chory na nowotwór płuca z przerzutami do kości kręgosłupa. Był odwodniony, osłabiony, nie był w stanie przyjmować płynów ani leków przepisanych przez lekarza, w tym leków przeciwbólowych” – przekazuje pani Anna.

W takim stanie pacjent został przyjęty na SOR Przasnysz.

„Około 13.00 dostałam od męża wiadomość, iż są mu robione badania z pobranej krwi oraz EKG. Dwie godziny później mąż telefonicznie poinformował mnie, iż był u jego łóżka lekarz dyżurny i oznajmił, cytat może być niedokładny, ale sens zachowany „skoro ma pan skutki uboczne po chemioterapii to niech pan jedzie tam, gdzie panu robili chemioterapię”. Na takie słowa mąż się przestraszył, iż nie otrzyma pomocy i zostanie odesłany do domu tak, jak był zabrany, czyli w piżamie i kapciach, a nie mógł już choćby chodzić o własnych siłach. Dlatego poprosił, żebym przyjechała do niego (lub po niego)” – relacjonuje.

Pani Anna ruszyła w drogę. – W międzyczasie ok. 16.15 pacjentowi zostały podane dożylne płyny infuzyjne, więc dojechawszy na miejsce, zobaczyłam, iż jednak jest mu udzielana jakaś pomoc medyczna i uspokoiło mnie to. Zaznaczam, iż na SOR zastałam personel medyczny (pielęgniarki i ratowników), którzy w żaden sposób nie utrudniali mi kontaktu z leżącym chorym, traktowali uprzejmie, co w kontekście tego, co nastąpiło później, ma znaczenie. Niestety, nikt nie mógł mi udzielić informacji o stanie męża i wynikach badań, ponieważ lekarz był nieobecny lub niedostępny – przekazuje.

– Na prośbę personelu medycznego, żeby wyjść i czekać na lekarza w poczekalni, wyszłam niezwłocznie, prosząc, żeby dali mi znać, gdy lekarz będzie dostępny. Zapytałam, czy mogę od czasu do czasu zajrzeć do męża, żeby mu dodać otuchy i nikt mi tego nie zabronił. Była wtedy godzina 17.00 – informuje.

Pani Anna czekała w poczekalni do godziny 19.00. Wówczas otrzymała od męża sms-a o treści: „jest lekarz, chodź”. I tu zaczęły się wszystkie problemy.

Pani Anna weszła na oddział. „Po lewej stronie przy wejściu stoi lada recepcyjna, za którą siedziało kilka osób. Nie zdążyłam choćby zadać pytania, powiedzieć, iż chcę rozmawiać z lekarzem dyżurnym, gdy mężczyzna tam siedzący krzyknął do mnie ze złością: „A pani co tu włazi jak do siebie do domu!?”

„Kim pan jest i dlaczego na mnie krzyczy?” – zapytała pani Nowakowska. „Jestem lekarzem i ja tu rządzę!”- relacjonuje, iż usłyszała w odpowiedzi. Powiedziała, iż dobrze się składa, bo właśnie szuka lekarza, który udzieli jej informacji. – Nie dane mi było choćby dokończyć zdania, ponieważ mężczyzna ten zaczął zachowywać się agresywnie, krzycząc: „Udzielę informacji kiedy ja będę chciał, proszę stąd wyjść, bo wezwę policję!”

Pani Anna próbowała wciąż wyjaśnić po co weszła na oddział. Zapewnia, iż w żadnej chwili nie podniosła głosu, nie przekroczyła granicy dystansu fizycznego, nie użyła żadnego obelżywego słowa.

– Tam jest monitoring, można to w każdej chwili sprawdzić, jeżeli komuś przychodzą do głowy jakieś sceny z moim udziałem – przekazuje. Kiedy lekarz wyszedł zza lady, pani Anna poszła do poczekalni.

– Co do policji, to w tamtej chwili uważałam, iż to jakiś poroniony blef, użyty, żeby mnie zastraszyć i pozbyć się z oddziału. Okazało się jednak, iż ten człowiek policję naprawdę wezwał. Wezwał policję do mnie, zaniepokojonej o stan męża, 65-letniej kobiety, którą najpierw obraził, a później wyrzucił za drzwi – informuje.

– Patrol przyjechał po godzinie, która była torturą dla mnie i dla męża. Został bowiem odpięty od kroplówki i odesłany do poczekalni, ale bez dokumentacji medycznej, która pozwoliłaby nam opuścić to miejsce – przekazuje i dodaje: Skutki tego incydentu są dla mnie poważne. jeżeli to się komuś wydaje nadmierną reakcją, to proszę pamiętać, iż bez żadnego uzasadnienia użyto wobec mnie i męża instytucjonalnej przemocy, a jej narzędziem była policja. Czułam się i przez cały czas czuję zastraszona, a wręcz sterroryzowana, ponieważ wszystko to dotknęło mnie w miejscu, w którym oczekiwaliśmy pomocy. W momencie, w którym byłam zupełnie bezradna, bezsilna wobec „wszechmocy” lekarza, w którego rękach było przecież (dosłownie) życie osoby bliskiej – przekazuje.

O sytuację zapytaliśmy przasnyską policję i szpital.

Policjanci przyznają, iż 23 września interweniowali na SOR-ze.

– Najpierw do policji wpłynęło zgłoszenie od lekarza dyżurnego w sprawie zakłócającej porządek osoby, która jak wynikało ze zgłoszenia weszła na SOR w trakcie badania. Potem zgłoszenie wpłynęło od osoby w sprawie agresywnego lekarza. Gdy policjanci dotarli na miejsce, wszyscy zachowywali się spokojnie – informuje asp. Ilona Cichocla, oficer prasowy Komendy Powiatowej Policji w Przasnyszu.

Pani Anna złożyła zawiadomienie do dyrekcji szpitala w Przasnyszu oraz do Rzecznika Praw Pacjenta. Szpital prowadzi postępowanie wyjaśniające w tej sprawie i jak przekazuje nam placówka, do momentu ustalenia wszystkich faktów (m.in. wyjaśnień lekarza, rozmów ze świadkami i przeglądem monitoringu) nie będzie odnosił się do sprawy.

ren

Idź do oryginalnego materiału