Lata pracy przyniosły owoceNa etapie eliminacji wojewódzkich, które miały miejsce w Lublinie, zaprezentowało się 54 wykonawców. Do Kazimierza uda się ostatecznie sześć zespołów, pięciu śpiewaków, jeden solista i jednocześnie instrumentalista oraz czterech wykonawców, którzy w Lublinie zaprezentowali się w kategorii „mistrz-uczeń”.Wydaje się, iż ten świat, dla wielu z nas odległy przecież i niedostępny, przeżywa jednak swój swoisty renesans. Coraz chętniej nadstawiamy ucha, kiedy w radio nadawana jest audycja z udziałem ludowego artysty. Z zaciekawieniem przyglądamy się dziełom, które wyszły spod ręki leciwych już bardzo często mistrzów. Tłumnie uczestniczymy w ludowych jarmarkach i interesujemy arkanami świata, o którym wielu powiedziałoby, iż to już tylko „mucha w bursztynie”. Czy tak jest istotnie? Czy jednak kultura ludowa nie jest fenomenem, bez którego nie bylibyśmy w stanie określić naszych prawdziwych korzeni? Istotną treścią, która wypełnia zakamarki duszy i ożywa, kiedy tylko dostarczyć jej odpowiednich bodźców. Jacy jesteśmy? Tam, w środku. Czy nie dzięki tej kulturze właśnie wiemy lepiej, skąd przychodzimy?Tę opowieść snuje już od 1981 roku zespół „Radość” z Liszna. Rzeczywistość sprzed 40 ponad lat pamięta doskonale Tadeusz Kubacki, dzisiaj instruktor muzyczny i kierownik artystyczny zespołu.- W zespół zaangażowałem się zaraz po odbyciu zasadniczej służby wojskowej. Chyba około 1984 czy 1985 roku. Miałem dwadzieścia kilka lat, natomiast sam zespół został założony przez członkinie lokalnego koła gospodyń wiejskich. Nieżyjąca już niestety była przewodnicząca tego koła, Czesława Daszkiewicz, podsunęła pomysł, aby gospodynie spróbowały swoich sił właśnie na niwie artystycznej. To był chyba pierwszy i zasadniczy impuls do tego, aby zbudować zespół. Mieliśmy wtedy przekonanie, iż warto śpiewać i iż mamy co zaprezentować – wyjaśnił w rozmowie z nami Tadeusz Kubacki. Grono pierwszych członków założycieli rozrosło się gwałtownie do kilkunastoosobowej grupy, która zaczęła sięgać po dawno już zapomniany przez lokalną
społeczność repertuar. Odkurzono stare zeszyty i pokłady kulturowej pamięci. Tych charakterystycznych pieśni prawie już nie śpiewano, a przecież wszyscy byli przekonani o tym, iż gdzieś jednak są. Że warto.- Wydarzenia plenerowe i właśnie przeglądy do różnego rodzaju festiwali stały się naszą „codziennością”. Oczywiście nie w sensie zawodowym, ponieważ każdy z nas miał swoje zobowiązania, ale śpiew stał się jednak czymś w rodzaju drugiej, naturalnej skóry. Warto też podkreślić, iż na festiwal w Kazimierzu Dolnym udało nam się zakwalifikować po raz pierwszy. Dlatego ten sukces naprawdę bardzo cieszy – podkreślił kierownik „Radości”.Ludzie i pieśni tak gwałtownie odchodząCzynnikiem, który znacznie bardziej niż inne zagraża ludowym artystom, jest niestety upływający czas. U początków swojej drogi „Radość” miała jeszcze dostęp do „świadków historii”, którzy byli niczym klucz do przeszłości. Z czasem tych kluczy, ludzi, którzy rozumieli przeszłość i potrafili się po niej poruszać, zaczęło po prostu brakować. Kiedy brakuje doświadczonego przewodnika, trudno poruszać się po wymagającej materii.- Nasz repertuar jest mimo wszystko dosyć zawężony. Trudno o oryginalność. Z drugiej strony brakuje już świadków, którzy byliby w stanie podsunąć nam nierozpoznane jeszcze, nieodkryte dotąd pieśni. Dlatego ta materia nie jest łatwa. Odeszła, wspomniana już Czesława Daszkiewicz, ale też inne wspaniałe osoby: Adela Parada, Halina Szymańska, Stefania Jabłońska, moja mama. Także siostra, która teraz mieszka już gdzie indziej. Mam w pamięci może 10, może 12 osób, które przewinęły się przez nasz zespół – wspominał Kubacki.Melodie i słowa przekazywane były z pokolenia na pokolenie, ale trudno mówić o jakimkolwiek muzycznym archiwum. Niektóre pieśni spisano, inne zostały zapamiętane, ale ci, którzy je przechowywali w pamięci, odeszli. W sposób naturalny więc repertuar zespołu podlega nieustannym zmianom, ewoluuje.Należałoby jednak zadać pytanie o to, jakie tradycje widoczne są w pieśniach, które wykonywane były przed laty w naszym regionie. Odnajdziemy w nich sporo wschodnich, wołyńskich nut, ale z drugiej strony widoczne są tutaj także wpływy zachodnie. Przywiezione zostały przez obecnych tutaj przed wojną niemieckich kolonistów, ale i ludzi, którzy z różnych stron Polski przyjechali tutaj za chlebem, do pracy.- Ten zasób się oczywiście wyczerpuje, ale nie oznacza to, iż chcemy tkwić w miejscu. Szukamy, sprawdzamy, odwiedzamy najstarszych mieszkańców naszej gminy. Właśnie po to, aby ocalić jeszcze to, co nie powtórzy się już nigdy więcej – mówił o zmieniającej się rzeczywistości lokalny artysta.Rozmowy z innymi wykonawcami uświadamiają, iż wszyscy oni są częścią ginącej „Atlantydy”. Jak długo jeszcze ta historia będzie żywa? To zależy od zaangażowania jej miłośników.Życia bez śpiewu nie wyobraża sobie również Agnieszka Bandosz, członkini zespołu „Echo” z Gołębia, która swoich sił na przeglądach próbuje także jako solistka.Zespół Echo z Gołębia- Zaangażowana w śpiew jestem chyba od zawsze. Od kiedy tylko pamiętam. Na pewno od szkolnych lat. Natomiast po wielu, wielu latach sołtys naszej miejscowości, pani Barbara Świderczuk, zaproponowała, żeby zbudować zespół. To był rok 2014, więc działamy już ponad 10 lat – mówiła nam o początkach swojej drogi pani Agnieszka.Zespół postawił sobie ambitne cele i w zasadzie od samego początku próbował swoich sił w eliminacjach do Kazimierza. Równolegle pani Agnieszka usiłowała zakwalifikować się jako solistka. Wytrwała praca i upór przyniosły w końcu oczekiwane efekty.- W eliminacjach wojewódzkich braliśmy udział już po raz szósty. Można chyba powiedzieć, iż rozwinęliśmy się właśnie dzięki zaangażowaniu w cały proces związany z eliminacjami na festiwal w Kazimierzu Dolnym. Nowe możliwości stworzył nam na pewno kontakt z innymi zespołami i okazja do tego, aby wymieniać się spostrzeżeniami, doświadczeniami. Zaczęliśmy pracować nad tradycyjnymi strojami, zgłębiać repertuar, poszukiwać korzeni. Pomocny w tej materii okazał się też Internet (śmiech). Wiele bardzo pożytecznych informacji dostarczyły nam też kwerendy w bibliotekach uniwersyteckich – mówiła nam o realiach artystycznej pracy pani Agnieszka.Trzeba uwierzyć w młodzieżW jej opinii gmina Rejowiec Fabryczny, ale i okoliczne gminy, to dosyć wymagający kulturowo teren. Przez lata pojawiło się tutaj sporo ludności z różnych części naszego kraju, co sprawiło, iż trudno mówić o pewnej ciągłości i powtarzalności. Bardziej o pojedynczych fenomenach, które układają się w wielobarwną mozaikę ciekawych doświadczeń.- Mam wrażenie, iż ta nasza rodzima tradycja uległa pewnemu rozmyciu, a jednocześnie zyskała niezwykle interesujące elementy, które z całą pewnością nie pojawiłyby się, gdyby nie historia naszych terenów. Tak więc poszukujemy, sprawdzamy, weryfikujemy. Jednym słowem staramy się ocalić to, co najpiękniejsze. I podzielam opinię, iż jako artyści rozwijamy się także dzięki kontaktom z innymi artystami. Na mnie ogromne wrażenie wywierał zawsze przegląd w Bukowinie Tatrzańskiej. Za każdym razem, kiedy tam przebywam, uświadamiam sobie, iż górale podchodzą do swojej kultury zupełnie inaczej, niż my. Mają zupełnie inny model kształcenia młodzieży w tych obszarach. Dlatego zawsze wywierają na odbiorcach tak silne wrażenie – stwierdziła Bandosz.Agnieszka BandoszNawet tutaj, na Lubelszczyźnie, środowisko śpiewaków zadziwia swoją różnorodnością. Ale by to dostrzec i docenić, należy w nie wejść. Zaangażować się. Pojechać na kilka przeglądów. Bez tego doświadczenia nie można mówić o rozwoju, progresie.- U nas żywe pozostają oczywiście wpływy z Wołynia. Wielokrotnie zresztą ze zdumieniem stwierdzałam, iż pieśni, które wykonywane były u nas, wykonywano także w innych rejonach Lubelszczyzny – zaznaczyła Bandosz.Niezwykle cenne doświadczenia przyniosła jej również praca w duecie „mistrz-uczeń”. I chociaż nie odniosła na tym polu znaczących sukcesów, to jednak twierdzi, iż warto inwestować w młodzież.- W tej chwili nie mam przestrzeni na to, aby powrócić do tego modelu pracy, ale chciałabym spróbować raz jeszcze wejść w ten nurt zajęć z dziećmi i młodzieżą. Sądzę, iż ci młodzi są i chcą, tylko trzeba ich „wydobyć”, zaangażować, pokazać pewną perspektywę. Po prostu warto rozwijać ten potencjał, który z pewnością jest zauważalny – zaznaczyła, wprowadzając nas w świat kultury ludowej, artystka.Czytaj także:Gm. Rejowiec Fabryczny. Zgłosili akces i rezygnację jednocześnieGm. Rejowiec Fabryczny. Nad dietami pochylili się po czterech latachGm. Rejowiec. Na warsztat pójdą kolejne drogiGm. Rejowiec Fabryczny. W sprawie wiatraków wykonują kolejny krok