„Riese. Krzyk cierpienia w głuszy”. Koszmar więźniów „Olbrzyma” w nowej książce świdniczanina Andrzeja Dobkiewicza

2 tygodni temu

Tajemnice kompleksu Riese, wykuwanego w Górach Sowich podczas II wojny światowej wciąż budzą emocje i dociekania. – Nie o tym jest ta książka – mówi Andrzej Dobkiewicz, świdnicki dziennikarz, redaktor naczelny Świdnickiego Portalu Historycznego. – W „Krzyku cierpienia w głuszy” głos mają przede wszystkim więźniowie. To oni mówią. To ich słuchamy. I to o nich powinniśmy pamiętać.

Andrzej Dobkiewicz dał się poznać jako pasjonat lokalnej i regionalnej historii, dla której stworzył portal internetowy. Wspólnie z gronem historyków pokazuje przeszłość Świdnicy i okolic przede wszystkim przez pryzmat ludzi, którzy tu żyli, budowali domy, kościoły, prowadzili swoje biznesy, zabijali i sami ginęli w wojnach, zarazach. Swoją pasję dzieli z żoną, dziennikarką, reportażystką i pisarką, Agnieszką Dobkiewicz, autorką m.in. „Małej Norymbergi” i „Dziewczyn z Gross-Rosen”. Ta ostatnia książka zainspirowała burmistrza Głuszycy, Romana Głoda, który zaproponował, by spojrzeć na kompleks Riese oczami tych, którzy wykuwali podziemia w Górach Sowich, płacąc za to cierpieniem i życiem.

Dla Andrzeja Dobkiewicza sięgnięcie do wspomnień więźniów miało także prywatny wymiar. – O koszmarze nie chciał też mówić mój dziadek, który ponad cztery lata więziony był w obozie KL1 Auschwitz-Birkenau i na koniec w KL Leitmeritz, dokąd został ewakuowany pod koniec wojny. Nie mówił, bo po prostu nie chciał. (…) Często zastanawiałem się też, dlaczego nie chcieli mówić. Oni i setki, tysiące im podobnych. Może było to zbyt dużą traumą dla nich? A może uważali, iż w ten dziwaczny sposób chronią swoje dzieci i wnuki przed czymś niewypowiedzianie strasznym? Jakiekolwiek były ich pobudki, dziś można tylko żałować, iż źle obeszliśmy się z pamięcią. Bo tylko dzięki takim opowieściom i nieustannemu przypominaniu o konkretnych ludziach, jesteśmy w stanie przestrzegać kolejne pokolenia przed tym, jakim przekleństwem dla świata stworzonego przez ludzi jest każda wymyślona przez człowieka ideologia, która ma służyć doraźnym celom – pisze autor we wstępie do „Riese. Krzyk cierpienia w Głuszy”.

Książka przywołuje wspomnienia sześciu mężczyzn, którzy mieli dość siły, by opowiedzieć o dramacie więźniów drążących Olbrzyma. – Osoby, które przywołuję w książce, pochodziły z różnych warstw społecznych, miały różne wykształcenie, stan majątkowy, różne doświadczenia i plany na przyszłość. Byli wśród nich intelektualiści (Brod, Mostowicz), członkowie bogatych rodzin (Kniker, Susmanek), osoby o podstawowym wykształceniu i dość radykalnych poglądach (Kaufman) czy z rodzin biednych, które tylko dzięki własnej ambicji i pracowitości potrafiły zmienić swój status społeczny (Weintraub). Łączyło je tylko jedno – żydowskie pochodzenie, które nagle stało się najważniejsze – mówi Dobkiewicz.

Autor sięga do wspomnienia więźniów, które pozostawili w formie spisanych zeznań lub nagrań audio i wideo, sporządzonych jeszcze za życia. – Z bohaterów książki żyje jeszcze tylko dwóch – Leon Weintraub, mieszkający w Szwecji i Toman Brod, Czech z Pragi. W dwóch przypadkach udało się dotrzeć do rodzin byłych więźniów – Romana Kenta z USA i Henryka Susmanka z Wrocławia. Wspomnienia niektórych osób nie były nigdy do tej pory publikowane w formie książkowej. a na pewno nie w tak szerokim zakresie – podkreśla. To, co w książce charakterystyczne, to idea towarzyszenia jej bohaterom nie tylko podczas ich pobytu w AL Riese. Ukazana jest ich młodość, środowiska z jakich pochodzili i cały koszmar wojny od pierwszego do ostatniego dnia.

To nie jest książka o tajemnicach, sensacjach, odkryciach i śledztwach dotyczących AL Riese w Górach Sowich. Podziemiach, sztolniach, zasypanych korytarzach, bunkrach, strażnikach tajemnic itp. Książek na ten temat i artykułów powstała w ostatnich latach ogromna ilość. Ale jakoś w publikacjach tych, człowiek-więzień, schodził jakby na plan dalszy. W „Krzyku cierpienia w Głuszy” głos mają przede wszystkim więźniowie. To oni mówią. To ich słuchamy. I to o nich powinniśmy pamiętać – dodaje autor.

Książka „Riese. Krzyk cierpienia w głuszy” ukazała się nakładem wydawnictwa Technol. Jest dostępna w sprzedaży internetowej oraz w świdnickiej Informacji Turystycznej.

/red./

Fragment książki (ze wspomnień Arnolda Mostowicza)

Na kilkanaście minut przed południem przez bramę obozową wjechał na dziedziniec mały, wojskowy samochód radziecki. Oprócz kierowcy siedział w nim młody, bardzo młody i bardzo przystojny oficer. Był to dzień 9 maja 1945 roku, kiedy cały świat już od 24 godzin wiedział, iż wojna się skończyła. (…) Wjazd na dziedziniec obozowy gazika z pierwszymi żołnierzami Armii Radzieckiej, na którą czekano, której postępy, o ile to było możliwe, śledzono, a zwycięstwo błogosławiono, został przywitany okrzykami euforii i szczęścia. Dopiero ten samochód oznaczał, iż wojna naprawdę się skończyła. Młodemu oficerowi o twarzy rumianej jak jabłuszko, niebieskich jak majowe niebo oczach i czapce zawadiacko nasuniętej na czoło nie pozwolono wyjść z samochodu. Każdy chciał mu uścisnąć rękę. Każdy chciał go przynajmniej dotknąć – sprawdzić, czy to aby nie sen. (…) Młody oficer miał łzy w oczach. Zeskoczył z platformy i wpadł w objęcia więźniów, którzy nie chcieli go wypuszczać z ramion. Wreszcie przeczekawszy chwilę, młody oficer zapytał, gdzie adekwatnie znajdował się tutaj obóz hitlerowski. Gdzie? O, tutaj… (…)

Na pierwszym piętrze panowała prawie zupełna pustka. Nie zatrzymując się tutaj, od razu poprowadzono gościa na piętro drugie, dając mu po drodze do zrozumienia, iż przeznaczono je dla chorych. Nie była to najlepsza zapowiedź, w każdym razie nie było to określenie, które mogło przygotować młodego oficera do widoku, jaki się roztoczył przed jego oczyma, gdy energicznym ruchem otworzył drzwi wiodące na salę drugiego piętra.

Podłogę pokrywała kilkucentymetrowa chyba warstwa moczu. Pływały w nim drewniaki i mniej lub bardziej rozpuszczone kawałki kału. Tuż przy pryczach, a także między nimi a drzwiami leżały nagie zwłoki w najbardziej nieprawdopodobnych pozach, najczęściej na brzuchu, rozkraczone, z twarzą zanurzoną w moczu. Zwłoki zmarłych więźniów leżały również na pryczach, między ciałami dającymi jakieś oznaki życia. Ci, którzy jeszcze żyli, spoglądali na stojącą w drzwiach grupę tępym, pozbawionym wyrazu wzrokiem, zarówno ci, co żyli, jak i nieżywi, byli wychudzeni i czarni… Wszyscy mieli obrzękłe nogi i popękaną na nich skórę. Okna sali otwarto. Ale wiosna z zewnątrz nie przekroczyła granic ich ościeży. Nie miała widać odwagi dostać się w głąb budynku. Przerażona tym, co tu ujrzała, zrezygnowawszy z odwiedzenia tej sali potępionych, gwałtownie przerzuciła się gdzie indziej, aby poprzez okna innych domów – innym ludziom zapowie­dzieć, iż obejmuje panowanie nad zmęczonym światem.

Młody oficer przez kilka chwil osłupiałym wzrokiem przyglądał się widokowi, jaki się przed nim rozpościerał. Nie zdążył jeszcze zgasić uśmiechu na wargach, gdy zbladł, zachwiał się i, w ostatniej chwili podtrzymany przez stojących obok więźniów i wyciągnięty dosłownie z sali, zwymiotował. Na szczęście nie powalał sobie munduru ani orderów, które świadczyły o jego męstwie.

Idź do oryginalnego materiału