Skiba: My, Polacy, plujemy na swoje sukcesy, a czcimy klęski

4 miesięcy temu

Krzysztof Skiba – rozmowa

Anna Konopka: Jak to się stało, iż punkowiec został coachem?

Krzysztof Skiba: – Absolutnie nie uważam się za żadnego coacha. Natomiast jest tak, iż osoby, które odniosły sukces, bywają zapraszane na wykłady typu power speech. To rodzaj mowy motywacyjnej. Gośćmi są często znani sportowcy, ale i artyści. A tak się składa, iż ja sprzedałem wiele milionów płyt (śmiech).

Podczas Festiwalu Kariery w Opolu dowodził pan – opowiadając własną historię – iż pasja może przerodzić się w pracę. Ale ktoś zaraz powie, iż to opcja praktycznie nierealna lub zdarza się wybranym.

– Oczywiście, nie każdemu dane jest połączyć hobby z pracą lub udaje się to częściowo. Myślę jednak, iż jest to przepis na szczęście. Podczas takich wykładów nie mówię o anegdotach zza kulis sceny rockowej czy estradowej. Za to opowiadam, jak to się zaczęło, jaki jest patent na napisanie przeboju, czy jak przetrwać w dżungli show biznesu.

Czy pamięta pan taki moment w swoim życiu, iż ktoś panu wskazał kierunek, był takim motywatorem?

– W czasach PRL-u to wszyscy nas raczej dołowali. Mówili, iż będzie beznadziejnie i jeszcze gorzej. Wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazywały, iż moja młodość upływa bez sensu, bo w czasach Gierka i generała Jaruzelskiego. To nie były czasy do śmiechu. Dość przypomnieć kartki na cukier, mięso, masło i wszystko inne… Dla mnie zawsze bardzo ważne było to, kogo spotkam na swojej drodze. I miałem szczęście do niezwykłych ludzi, m.in. w liceum poznałem kolegów, którzy mieli kontakt z podziemiem anarchistycznym. Mieliśmy idee i wzory takie, by walczyć z tym, co nam się nie podoba. Do szkoły chodziłem dla przerw. One były bardziej interesujące niż lekcje. To na nich toczyły się niezwykłe dyskusje, np. o zakazanej wówczas literaturze.

Krzysztof Skiba – fot. Paulina Kotulska-Chwalewska

Wydaje się, iż młodzi dziś mają niełatwy kawałek chleba: niby opcji jest wiele, ale też przebić się ciężko. Studia kończy praktycznie każdy, kto chce. To już żaden wyróżnik. Co by im pan doradził przed kluczowymi wyborami?

– Trzeba wierzyć w siebie i akceptować się takim, jakim się jest. Nie można się też załamywać porażkami. Gdy nie wyszedł nam jakiś event czy akcja społeczna, to wyciągnijmy wnioski. Kolejny raz będzie lepiej. Warto gwałtownie rozpoznać, w czym się jest dobrym i za tym podążać.

Z punktu widzenia naszego dobrostanu psychicznego, warunki wydają się trudniejsze niż choć jedno, dwa pokolenia temu. Nie wyrabiamy, presja dobija. Wydaje się, iż żyjemy w dość pesymistycznych czasach.

– Z kolei mi się wydawało, iż ciężkie czasy to były w czasie wojny, kiedy żyliśmy pod okupacją niemiecką i były łapanki na ulicach… Albo w stanie wojennym, kiedy można było dostać pałą. To wtedy chodziłem do liceum w rodzinnym Gdańsku, które było bardzo blisko Stoczni Gdańskiej, dosłownie sto metrów od słynnej bramy nr 2, przy której przemawiał Wałęsa. Tam rozgrywała się wielka historia i strajk w sierpniu 1980 roku. To były co prawda wakacje, ale potem przyszły różne manifestacje, m.in. wokół Pomnika Poległych Stoczniowców i wokół stoczni w ogóle. Toczyła się walka o wolną Polskę, ciężko było tym nie nasiąknąć. Bywało, iż gdy szedłem do szkoły, to byłem rewidowany – rekordowo trzynaście razy. Dla mnie to były ciężkie czasy. Choć oczywiście wiem, iż może to brzmieć, jak biadolenie starego dziadka typu „Kiedyś było gorzej, a wy narzekacie”.

Jednak dziś mierzymy się z wyzwaniami na miarę naszych czasów. Dane mówią na przykład, iż rośnie liczba L4 w pracy z powodu depresji i innych zaburzeń emocjonalnych. Co do wojny, ona też jest w zasadzie nie tak całkiem daleko…

– Oczywiście, w moich czasach pewne sprawy były łatwiejsze. To było proste „gdzie jesteśmy my, a gdzie oni”. „Oni” to było ZOMO, władza. Podział był jasny. Dziś podziałów i barykad jest za dużo. Tak, jak informacji spadających młodym na głowy. Kiedyś mieliśmy dwa kanały TV, a teraz jest dwieście czy więcej. A niektórzy mówią, iż i tak nie ma co oglądać! Wolność, o którą walczyliśmy, też nie jest łatwa.

To teraz wywalczona wolność jest problemem?

– Bo to trochę taki mit: „Nastanie wolność i będzie super”. A wolność to jest też odpowiedzialność i podejmowanie decyzji. Mamy wielu ludzi, którzy nie chcą ich podejmować i mają mentalność niewolników. Wolą, by decyzję podjął ktoś za nich. Dlatego płyną z prądem.

Tym bardziej, jak się w tym wszystkim ma połapać nowe pokolenie.

– Tu nie o samą wolność chodzi, co o wielość wyborów. To ona może stanowić problem dla młodzieży. Oni gubią się w gąszczu możliwości i propagandy. Nie odnajdują się i wycofują. To słynne pokolenie siedzące z nosem w telefonie. Żadnym podwórkiem choćby się nie interesuje. My graliśmy w piłkę – chłopcy w zbijaka, a dziewczyny w gumę. Żyło się życiem kolegów, była paczka. Dziś jest tysiąc znajomych na Facebooku, ale to kontakty naskórkowe, żadne prawdziwe znajomości.

Bo wszystko dziś musi trwać krócej, od intensywności ma się kręcić w głowie.

– Podobnie jest z filmami i piosenkami. Kiedyś filmy miały długie ujęcia. Przecież dziś wszyscy by na nich zasnęli. Zdarzało się, iż piosenki – np. kompozycje King Crimson – trwały choćby pół godziny! A już gdy ja debiutowałem, w końcu lat 80., na początku 90., to piosenki do radia były 4,5-minutowe. Potem nieco dalej, w latach 90. – już 3,5-minutowe. A dziś do radia trzeba dać piosenkę 2,5-minutową. Utwory są też inaczej budowane. Kiedyś zaczynały się od zwrotki, a dziś od refrenu opartego na najprostszych akordach. Piosenka ma tzw. rybkę, jak mówią zawodowi tekściarze. jeżeli refren przekona słuchacza – złapie haczyk – to może będzie w stanie dalej tę zwrotkę przesłuchać. I tak jest dziś ze wszystkim.

Kto obserwuje pana social media, wie, iż świetnie się pan tam czuje. To tylko praca, czy jest z tego też sporo radości?

– Dla mnie to ma charakter zawodowy. Na swoim fan page’u umieszczam felietony, informacje o koncertach, stand up’ach, programach komediowych. Czasem oczywiście dzielę się z internautami przemyśleniami na temat życia. Bywa, iż są tam zdjęcia prywatne, np. z wesela czy wakacji z żoną. Zdaję sobie sprawę, iż fani też chcą wiedzieć, o tym co dzieje się u mnie prywatnie.

Czasy wymuszają zmianę formy przekazu. By dotrzeć do danej grupy, trzeba mówić jej językiem, dobrać kanały.

– Kiedyś byłem nazywany mistrzem felietonów. Zaczynałem w prasie podziemnej, jak „Przegięcie Pały”, „A Capella” – to były pisma nielegalnie wydawane w latach 80. Później pisałem w „Gazecie Wyborczej”, „Wprost”, tych rubryk było sporo. Dziś publikuję w „Angorze”. Mimo to, widzę, iż warto nagrywać filmiki mówione, tzw. rolki. Przekonuje mnie do tego żona. Myślę, iż powoli się na nie przestawię, by lepiej docierać do ludzi. Zawsze liczę na to, iż moi fani to nie są analfabeci i przeczytali w życiu ze dwie, trzy książki. Ale jednak dziś obrazek przemawia bardziej. Zestawmy np. świetny i zabawny felieton, który przeczyta kilka tysięcy osób i filmik, który zobaczy sto tysięcy osób. Liczby nie kłamią, dlatego sam ulegnę modzie na kręcenie rolek i będę proponował felietony mówione.

I nie widzi pan sensu w walce z trendami.

– Nie ma co się obrażać na ten postęp. To tak, jakby zatrzymać się na etapie maszyny parowej. Zboże też można było dalej kosić sierpem (śmiech). Umiar oczywiście trzeba zachować, bo internet nas trochę zjada. To trochę taka pułapka, iż gdy jesteśmy z komórką w ręku, to nie czujemy się samotni.

Nowe media mocno zmieniły życie artystów i formy promocji ich twórczości. Zestawiając lata 80. i 90. z obecnymi czasami, kto ma łatwiej, bo może to nie jest wcale oczywiste? Teraz łatwiej zrobić tzw. karierę, wybić się?

– W latach 80. to ja siedziałem w pierdlu. Zatrzymali mnie w 1985 roku w Jarocinie na akcji rozrzucania ulotek. Nie chciałem wtedy robić kariery, a podpalać komitety i napierdalać się z ZOMO. Dla środowiska rockowego i anarchistycznego, z którego się wywodzę, robienie kariery było czymś obrzydliwym. Karierę robili partyjniacy.

Nie zależało wam na sławie?

– Nikt nie chciał się wybić, byliśmy pokoleniem „no future”, czyli bez przyszłości. Naśmiewaliśmy się z tych, którzy karierę chcieli robić. Dla nas to były kompletne szmaty, czerwone świnie. Karierę robił syn pierwszego sekretarza po tym, gdy tatuś kupił mu małego fiata.

No, ale w końcu Big Cyc trafił do pierwszej ligi. Jakoś o was ludzie usłyszeli…

– Praktycznie nie było rynku muzycznego, wtedy dopiero się rodził. Panowało fonograficzne piractwo. Nasza pierwsza płyta była gigantycznym sukcesem, rozbiliśmy bank nagród w 1991. Otworzyliśmy sobie z kopa drzwi do show biznesu – my ludzie z podziemia, z ulicy. Bez układów, bez żadnych kontraktów i wujków w firmie fonograficznej. Napisaliśmy dobre piosenki, które zostały przebojami w radiu. Wtedy wszyscy chcieli nam wydać płytę. Ale potem, gdy już się ukazała, wzięli się za nią piraci. Przypomnę, iż to był rynek kasetowy. Ocenia się, iż w latach 90. udział piratów w rynku fonograficznym wynosił 90 procent. Nasz sukces skonsumowali jacyś nieznani nam ludzie. Oni sprzedawali nasze kasety i zostali milionerami. Ale my nie.

Zostańmy w temacie bodźców i przekazów, ale spójrzmy teraz na krajową scenę polityczną, której jest pan wnikliwym obserwatorem. Jak odczucia po – wydawać by się mogło przełomowych – wyborach październikowych i tych ostatnich? Wyszliśmy na prostą, czy wyszło jak zawsze…

– Jestem zadowolony z tego, co robi teraz rząd Tuska. Trudno domagać się spełnienia wszystkich obietnic wyborczych. To gra, która ma tylko uwieść wyborców. Natomiast czekałem na to, by ktoś zrobił porządek z tą szajką złodziei, jaką jest PiS. Afery dopiero wychodzą, będą kolejne. Wszyscy mieliśmy wrażenie, iż rządził nami układ przestępczy udający partię polityczną. Teraz coraz bardziej mi się wydaje, iż to wysypisko bubli genetycznych…

W jakim sensie?

– W zasadzie o tym wszystkim piszą polscy klasycy. Nie trzeba czytać gazet, a wystarczy wrócić do „Wyzwolenia” Wyspiańskiego. I tam wszystko to jest. Oni krzyczą „polskość”, jakby Polski nie było. Dlatego uważam, iż Polska stanowi dla tych ludzi kamuflaż. Od napisania dzieła Wyspiańskiego minęło 120 lat, a wszystko jest aktualne. Pseudopatriotyzm jest rodzajem zasłony dymnej, które ma odwrócić uwagę od okradania Polski. Bo to z „Polską” na ustach się najlepiej kradnie.

Krzysztof Skiba – fot. Paulina Kotulska-Chwalewska

Nie da się ukryć, iż zwolennikiem PiS-u pan nie jest.

– Ludzi ogłupiono propagandą, m.in. w telewizji Kurskiego. Wmówiono ludziom, iż Tusk, KO i opozycja to są Niemcy. To już nie skutkuje, ale oni mają dalej fobię antyniemiecką. Wszyscy to są „obcy”. Jarosław wydał przecież jakiś czas temu również wojnę Francji, mówiąc, iż jest największym wrogiem Polski obok Niemiec. Wywołanie wojny z Francją, akurat w obliczu wojny Rosji z Ukrainą u granic, jest nam akurat bardzo potrzebne…

W ostatnich latach Polaków dzieliło wiele w kwestii rozumienia demokracji, wyboru i wolności szeroko rozumianej.

– Tamta władza skutecznie odwracała uwagę obywateli od ważniejszych tematów, które powinniśmy uregulować, jak np. inflacja czy aborcja. Myślę, iż to rodzaj obsesji, wpisujący się w filozofię ciągłej walki z „obcymi”, którzy wszystko nam zabiorą. A ci, którzy są otwarci na Zachód, UE to zdrajcy itd. Na twardy elektorat PiS-u ta retoryka działa. Wciąż wracam do tego, iż wystarczy poczytać naszych poetów. I tam wszystko jest. Liczne brednie są powielane. PiS tak naprawdę nic nowego nie wymyślił. Swoją propagandę podali tylko w nowoczesnej, internetowej formie.

Ktoś powie – wszystkim chodzi o władzę, wszyscy są siebie warci…

– Sprawy gospodarcze dzięki funduszom z UE powoli się regulują i naprawiają. Problem jest inny. I to będzie naprawdę duże wyzwanie dla rządu i ludzi myślących w Polsce. Jest bowiem spora część ludzi zainfekowanych złą energią. Już nie chodzi o to, czy ktoś głosował na PiS, kusząc się na ich łakocie typu 800 plus, trzynastki itd. Bo to jest zrozumiałe – nie każdy musi być znawcą polityki. Jak dają, to się bierze…

Mieliśmy faktycznie zamach na wolność słowa?

– Absolutnie tak. To nie tylko czystki w telewizji publicznej i wykupienie prasy przez Orlen. Tamta władza walczyła choćby z teatrami, co jest absurdalne, bo ich elektorat do teatrów nie chodzi. To były całe bitwy, gdzie zwalniano niepokornych dyrektorów, reżyserów. Ale przecież aktorowi kłamiącemu na scenie nikt nie uwierzy… Szczytem były choćby próby zakładania kapel rockowych śpiewających o żołnierzach wyklętych.

W czołówce był wątek mediów, które uznawane są przecież za czwartą władzę.

– Problem jest to, co sączyła z ekranów propaganda TVP. Dlatego część widzów tej stacji cierpi teraz na syndrom odstawienia. To jak z narkomanem, którzy uzależnił się od jakiegoś środka i musi zwiększać dawki, bo nie wytrzyma. Ci widzowie szukają teraz tego, co dostawali, w TV Republika. Tam dalej dostają swoje narkotyki medialne przez ekran.

Widzi pan poprawę w mediach publicznych?

– Widz tych mediów przyzwyczaił się do codziennej jatki i napuszczania jednych na drugich, np. na LGBT czy na lewaków. Regularnie ktoś musiał zostać obrzygany. Teraz mamy telewizję informacyjną i widzowie mają wspomniany syndrom odstawienia. To ciężka robota zrobić teraz interesującą telewizję, bez skakania sobie do oczu.

Czy z punktu widzenia artysty, lidera happeningów antykomunistycznych w latach 80., m.in. współtwórcy Pomarańczowej Alternatywy, a także zwykłego Polaka, ostatnie osiem lat rządów prawicy faktycznie podzieliło rodaków mocniej, niż inne wcześniejsze formacje?

– Nigdzie nie ma aniołów. Nie ma świętych bohaterów. Natomiast jest nadzieja, iż nowa ekipa przywróci prawo, wrócą do jakiś standardów. jeżeli nie ukarzemy złodziei z PiS-u, to po co nam państwo, po co nam Polska?

W Opolu powiedział pan, iż od zawsze ma w sobie gen buntownika. Ktoś powie, iż nie warto się wychylać, narażać. Że będą konsekwencje. Przeciwko czemu w życiu warto się buntować?

– Powtórzę proste hasło za prof. Władysławem Bartoszewskim, iż warto być przyzwoitym. Na kłamstwie można zarobić, ale nie warto. Warto za to buntować się przeciw ludziom, którzy chcą nam zabrać wolność, chcą nas ograniczyć i układać nam życie. Może to staroświeckie, ale apelowałbym do powrotu do literatury. Czytajmy nie tylko internet, ale i książki.

Mija 20 lat Polski w UE. Jak pan ocenia ten czas, zarówno jako artysta i zwykły obywatel?

– To, iż jako kraj jesteśmy członkiem UE i NATO to cud. Gdyby we właściwym momencie nie udało się Polsce dokonać tych wyborów i wyzwolić się z kleszczy Rosji, to dziś bylibyśmy drugą Ukrainą, po której jeżdżą sowieckie czołgi z literą „Z”, a rakiety walą w osiedla mieszkaniowe. Unia to nasze szczęście i bardzo jej nie doceniamy. Polacy mają tak przekorną naturę, iż bardzo plujemy na nasze sukcesy, a czcimy swoje klęski. Przykład to powstanie warszawskie, które było rzezią młodego pokolenia, a dziś przedstawiane jest jako sukces.

Przejdźmy do muzyki. Big Cyc to już kawał historii polskiego grania. Do opolskiej publiczności mówił pan, iż to wyjątkowy przywilej być częścią życia fanów, tożsamości pokolenia. Jakie pokolenie wychowało się na waszej muzyce?

– To oczywiście tzw. pokolenie festiwalu rockowego w Jarocinie, ale też nieco młodsze, czyli to, które dojrzewało w latach 90. Spotkałem wielu ludzi, którzy opowiadali mi, iż piosenki Big Cyca są dla nich ważne nie tylko dlatego, iż puszczano je na imprezach. Oni utożsamiali się z przekazem, jaki tkwił w tych piosenkach. Dziś sporą role odgrywają sentymenty i nostalgia. Widzę to podczas dużej serii koncertów, jakie robimy pod hasłem „Zadzwońcie po milicję”. To cykl imprez, które od kilku lat cieszą się sporym zainteresowaniem fanów rocka. Grają tam stare kapele z lat 80. (w tym Big Cyc) i prezentują pokoleniowe hity. Dziś nikt już nie pisze protest songów, a dla nas było to oczywiste.

Krzysztof Skiba z zespołem Big Cyc podczas finału koncertu w katowickim Spodku. / Fot. Karolina Skiba

Nowy materiał „Manifesto” już dostępny. Wcześniejsze wydawnictwa szeroko komentowały rzeczywistość. Co chyba jest już dla was typowe. Nie żałujecie polityków, odnosicie się do doświadczeń całego społeczeństwa, jak pandemia. Czy teraz macie dla fanów lżejsze treści?

– Nowa płyta jest zdecydowanie bardziej rozrywkowa niż dwie poprzednie, co nie oznacza, iż nie ma tam piosenek z pazurem o społecznym charakterze. To oczywiste, iż po wydaniu płyt mocno publicystycznych zrobiliśmy lżejszy materiał. Big Cyc zawsze umiejętnie mieszał tematykę zabawową z piosenkami zaangażowanymi. Ta płyta to wybuchowy koktajl pełny pysznych witamin muzycznych i dobrej zabawy. Big cycowej satyry i kpin tam nie brakuje.

Wiemy już, iż wystąpicie na festiwalu w Opolu na koncercie gwiazd rocka lat 90. Trochę was u nas nie było… Nie chcieliście legitymować upartyjnionej imprezy?

– Nie było nas na festiwalu w Opolu przez osiem lat rządów PiS, gdyż wstyd było się tam pokazywać. Muzycy, którzy nie mieli oporów i śpiewali tam piosenki, tłumaczyli, iż robią to dla publiczności i swoich fanów. Tak sobie to tłumaczyli, żeby móc spojrzeć w lustro. Tymczasem prawda była taka, iż występ na festiwalu znanych artystów uwiarygadniał rządy tych szkodników, był czymś w rodzaju propagandowego soft power. Efekt miał być taki… jest super, jest fajnie, nic złego się nie dzieje, artyści śpiewają przeboje, o co wam chodzi z tymi protestami? Tymczasem demolowano i okradano nam państwo na skalę niespotykaną w historii.

Czy opolska scena powinna kreować gwiazdy jak dawniej, czy w ogóle ma na to jeszcze szanse? Czy też festiwal ten będzie już tylko przypominać polską piosenkę, jej historię.

– Dziś gwiazdy kreują się wyświetleniami w Internecie i żaden festiwal nie jest do tego potrzebny. Nikt z czytelników z pewnością nie pamięta kto rok temu czy dwa lata temu wygrał koncert Debiuty w Opolu. Są polscy wykonawcy, którzy mają wielomilionowe zasięgi w necie, a nigdy nie byli w opolskim amfiteatrze. W dawnych czasach Festiwal był promocyjnym tsunami, gdy Rodowicz, Grechuta czy Maanam wygrywali Opole, to z miejsca znała ich cała Polska. Podobnie było z festiwalem w Jarocinie. Gdy TSA zawojowało tam scenę, to w ciągu jednego dnia stali się gwiazdami. Teraz festiwale nie mają już tej siły promocji. Są raczej takim przeglądem, tego co w polskiej piosence ważne. Pewien wpływ na kreowanie gwiazd mają jeszcze programy typu Talent Show, ale też coraz mniejsze. Dziś decyduje Internet. To jest największa siła.

Prognozuje pan, iż wielcy nieobecni w końcu do Opola powrócą?
– Przede wszystkim wraca muzyka rockowa, której w czasach PiS prawie na festiwalu w Opolu nie było. Big Cyc zagra w koncercie Gwiazdy Rocka u boku takich zespołów jak Wilki, Kobranocka, Lady Pank czy Bajm. Szykuje się świetna zabawa i dobre rockowe brzmienia. Zapraszam!

***

Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.

Idź do oryginalnego materiału