Najsłynniejszy w historii dyskobol, Amerykanin A Oerter, zdobywca 4 kolejnych złotych medali olimpijskich (1956-60-64-68) powiedział kiedyś, iż chyba jedynym sposobem na przywołanie tłumów do oglądania rzutu dyskiem byłoby rzucanie przeciwko innym zawodnikom dyskami z ostrymi krawędziami, tak, aby zabić lub przynajmniej ciężko zranić. Jednocześnie dodał, iż wystarczy dać nagrodę 1 miliona dolarów dla zwycięzcy biegu na 100 m świń, aby ściągnąć tłumy, przeprowadzać zakłady bukmacherskie.
To stwierdzenie przedstawił publicznie dobrych 40 lat temu i wcale ono nie straciło na aktualności. Wręcz przeciwnie – jest coraz bardziej na czasie.
Idąc tym tropem organizatorzy i marketerzy wpadli na inny pomysł ściągania tłumów do oglądania „zjawisk sportowych”.
Właśnie w miniony weekend odbyła się walka bokserska. Niby boks. Niby sport.
Na tę walkę czekało wielu fanów, bo Mike Tyson właśnie powrócił do ringu.
Przeciwnikiem legendarnego pięściarza był młodszy od niego o 31 lat Jake Paul, który sławę zdobył dzięki mediom społecznościowym, a zwłaszcza YouTube’owi.
Kibice zobaczyli walkę na pełnym, ośmiorundowym dystansie.
Były tłumy widzów nie tylko w hali, ale i przy telewizorach. Pojedynek transmitował na żywo Netflix, oglądalność zatem – w milionach.
Walka nie miała żadnego, choćby najmniejszego wymiaru sportowego, jednak tłuszcza oglądających chciała krwi. I w przenośni i dosłownie.
Organizatorzy zarobili krocie. Zawodnicy też.
Mike Tyson za osiem rund pojedynku z Jake’iem Paulem zgarnął wręcz horrendalną wypłatę. Były mistrz świata zainkasował aż 20 mln dol., co jest dwukrotnością jego majątku z najnowszych danych!
Jake Paul także zgarnął niezłą kasę oraz nowych dodatkowych słuchaczy/widzów do swoich profesjonalnych poczynań.
Były mistrz świata tylko w pierwszej rundzie zdołał postawić Paulowi równe warunki i dwóch sędziów choćby wypunktowało ją na jego konto. Ostatecznie Tyson przetrwał, ale nie zostawił po sobie dobrego wrażenia i przegrał jednogłośną decyzją. Sowita wypłata powinna mu jednak wynagrodzić kondycyjne cierpienia w walce.
Innym smutnym wydarzeniem minionego weekendu było spotkanie piłkarskie w cyklu Ligi Narodów, w którym Portugalia pokonała Polskę aż 5:1.
Uraz pleców uniemożliwił Robertowi Lewandowskiemu udział w listopadowych meczach reprezentacji Polski z Portugalią i Szkocją, z czego hejterzy kapitana reprezentacji Polski byli niemiernie zadowoleni.
Praktycznie na każdym kroku oczekiwano zwycięstwa polskiej jedenastki właśnie bez Lewandowskiego.
Jakoś cicho było po tym meczu.
Oczywiście, robiono dobra minę do złej gry od samego początku zgrupowania. Wystarczy przytoczyć słowa kapitana (pod nieobecność Roberta) Piotra Zielińskiego:
“Wiemy jaką postacią jest Robert Lewandowski. Jego nieobecność nas boli, ale życzymy mu zdrowia, żeby wrócił do swojej dyspozycji jak najszybciej. Ktoś musi wejść w jego buty. Na pewno mamy zawodników, którzy mają te umiejętności, żeby sobie poradzić. […] Mamy wspaniałych napastników, którzy czekają na swoją szansę i teraz będą dwa mecze, w których mogą pokazać swoją jakość i na pewno tak będzie”.
Liczono na przynajmniej na baraże w przypadku zremisowania ze Szkocją.
Niestety – oglądaliśmy kolejne smutne widowisko.
Ten mecz zweryfikował przyszłość reprezentacji Polski w Lidze Narodów.
W poniedziałkowy wieczór na PGE Narodowym podopieczni Michała Probierza znaleźli się pod ścianą już w trzeciej minucie. Po remisującym golu – zaczęto lżej oddychać, aby w 93 minucie gry – „umrzeć” na murawie.
Porażka ze Szkotami oznacza bowiem spadek z dywizji A Ligi Narodów.
A Lewandowski?
W dalszym ciągu jest celem całej masy hejterów.
http://www.bogdanpoprawski.com