Stary, opuszczony czy... nawiedzony? Oto jak rodzi się miejska legenda

5 godzin temu

Przechadzając się ulicami Płocka można dostrzeć kilka starych i opuszczonych domów. Czasem w trakcie spaceru lubię zastanowić się nad ich historią. Kto tam mieszkał? Dlaczego zdecydował się wyprowadzić? Czemu nikt inny nie odkupił nieruchomości?

Kiedy miałam kilkanaście lat, rekordy popularności w internecie biły tzw. creepypasty. Dla niewtajemniczonych - to proste historie z dreszczykiem, które czytało się żeby zabić czas. Dzisiaj patrzę na to z przymrużeniem oka, wtedy pochłaniałam kolejne z zapartym tchem i pewną iskierką wiary w to, iż musi być w nich chociaż cień prawdy. Dzieci często wierzą w magię czy jednorożce, ja dodatkowo wierzyłam w duchy i nadprzyrodzone siły.

Prawdopodobnie tą wiarą podyktowane było wymyślenie miejskiej legendy o nawiedzonym domu. Dlaczego wybór padł na ten konkretny? Szczerze - nie wiem. Może dlatego, iż pasował do opisu, a może dlatego, iż dziecięca wyobraźnia widziała tam rzeczy, których nie było.

W taki oto sposób cień został głową psa, kawałek starej firanki materiałem sukni kobiety, która powiesiła się na strychu, a gałązka z ogrodzenia - kością. Nie pomogły choćby tłumaczenia sąsiadów, iż domem zajmuje się członek rodziny właścicielki, która wyjechała do Stanów Zjednoczonych.

Jednak część osób podłapała historię, a niektórzy miłośnicy horrorów i eksploracji opuszczonych miejsc być może choćby trochę w nią uwierzyli.

Dzisiaj wracam do tego miejsca z pewnym sentymentem i uśmiechem na twarzy. Dom, tak jak stał, tak stoi dalej. Minęła dekada, więc pozostało bardziej zniszczony. Wszyscy mijają go obojętnie, a sąsiedzi nie skarżą się na paranormalne zjawiska.

Pozostała tylko ta cząstka niepewności - co, jeżeli w dziecięcej historii było jakieś ziarnko prawdy?

Idź do oryginalnego materiału