STRYJEK: UWIERZYŁEM W TO, ŻE PASUJE DO JAGIELLONII

bstok.pl 8 miesięcy temu

Nowy bramkarz Jagiellonii Białystok, Maksymilian Stryjek, wrócił do Polski po 11 latach spędzonych w Wielkiej Brytanii. Max porozmawiał z jagiellonia.pl m.in. o byciu Polakiem na Wyspach, mieszkaniu w Livingston oraz „Shreku”. Zapraszamy do lektury.

Marcin Łychowid, jagiellonia.pl. – Przy podpisywaniu kontraktu zapytałem Cię, czy po tylu latach spędzonych na Wyspach powinienem zacząć rozmowę od „Witamy” czy „Welcome”. Na początek rozwińmy trochę ten wątek. Jak się czujesz, wracając do Polski na stałe po tylu latach?

Max Stryjek, bramkarz Jagiellonii Białystok. – Bardzo dobrze. Od dłuższego czasu myślałem o powrocie do Polski. Śledziłem Ekstraklasę, interesowałem się tym co się dzieje. Nie ukrywam, iż myślałem, iż moja kariera potoczy się trochę inaczej, ale nadarzyła się okazja, kiedy otrzymałem ofertę od Jagiellonii. Kiedy tylko usłyszałem o możliwości transferu to dwa razy się nie zastanawiałem, chciałem być częścią tego projektu. Rozmawiałem z dyrektorem Masłowskim, który przedstawił mi cały projekt i powiedział, iż klub jest bardzo ambitny. Od początku wiedziałem, iż chcę brać w tym udział. Jagiellonia to świetna drużyna, mam tu bardzo dobre możliwości, żeby pokazać się w Europie. Chcę dołożyć do tego projektu swoją cegiełkę oraz rozwijać się zarówno jako człowiek jak i piłkarz. Chcę pomagać zawodnikom w rozwoju oraz dzielić się doświadczeniami z zachodu. Podsumowując – nie musiałem się zastanawiać dwa razy, bardzo cieszę się z powrotu do Polski.

– Muszę zapytać o wywiad sprzed kilku lat, w którym powiedziałeś, iż wolisz grać w piątej lidze angielskiej niż wracać do Polski.

– To były zupełnie inne czasy, inne okoliczności. Wtedy odchodziłem z Sunderlandu po długim okresie. Miałem ofertę z Polski, z wówczas drugoligowego Widzewa Łódź, ale nie czułem się pewnie w kwestii powrotu do kraju. To na Wyspach poświęciłem siedem lat życia, żeby grać w piłkę. Uważałem, iż bardziej rozpoznawalny jestem tam i dlatego zdecydowałem się zostać. Teraz z wiekiem to trochę inaczej wygląda. Przeważyło głównie to, iż Jagiellonia jest Mistrzem Polski oraz możliwość gry w europejskich pucharach. Najważniejsze są jednak ambicje klubu oraz fakt, jak bardzo chciał mnie klub. Od początku nie było żadnych podchodów tylko konkretne i szczere rozmowy, w których jasno padło, iż bardzo chcą mnie w Jagiellonii. Było kilka rozmów, nie miałem wygórowanych warunków, znaleźliśmy konsensus i jestem tutaj, z czego bardzo się cieszę. Będąc po kilku treningach oraz po spędzeniu pewnego czasu mogę stwierdzić, iż atmosfera w zespole jest wspaniała. Wiem, iż znajdziemy wspólny język. Podoba mi się, iż w szatni jest mieszanka kulturowa, dzięki czemu można rozmawiać w wielu językach, m.in. po angielsku. Póki co mogę wypowiadać się w samych superlatywach o moim pobycie w Jadze. Jednym z pozytywów w moim odczuciu jest fakt, iż treningi są trochę inne niż w Anglii. Jestem na tyle ambitny, żeby cały czas się rozwijać, podoba mi się to.

– Na czym polegają te różnice w treningu?

– W Anglii treningi są nieco bardziej statyczne, wszystko opiera się na technice, jest mniej dynamiki jeżeli chodzi o trening bramkarski. Podobnie jest z treningiem siłowym, który w Anglii głównie bazuje na siłowni. Teraz to wszystko idzie do przodu. W Jagiellonii mamy sporo dynamiki, której moim zdaniem mi brakuje i cieszę się, iż możemy nad tym pracować. W Anglii dbają o zawodników pod względem intensywności treningów, ponieważ jeżeli grasz po 50 meczów w okresie to nie jest mało. Pamiętam, iż graliśmy co trzy dni, więc nie było jak robić tych treningów. Wychodzą z założenia, iż masz grać mecze, a nie trenować. Nie mówię, iż tam są leniwi, ale dbają o to, żeby przy tym natłoku spotkań zawodnik był wypoczęty.

– A Ty jesteś typem piłkarza, który woli grać niż trenować?

– Robiłem i tak i tak. jeżeli dzień po meczu miałem możliwość pozostania na siłowni, to zawsze wolałem trenować, żeby lepiej się czuć. Te treningi były wprawdzie luźniejsze, ale były. Trzeba też pamiętać, iż robota bramkarza jest trochę inna, u nas wszystko siedzi w głowie. jeżeli chodzi o bramkarzy to uważam, iż powinni trenować dzień po meczu. Może nie tak intensywnie, ale jednak. jeżeli chodzi o zawodników z pola, to każdy teraz ma własnych trenerów, którzy dbają o odpowiednie przygotowanie. Trzeba się ich słuchać, ufać im, ponieważ mają bardzo dużą wiedzę i wykonują swoją pracę najlepiej jak potrafią.

– Czy uważasz, iż to doświadczenie grania co trzy dni będzie dla Ciebie przewagą przed łączeniem gry w europejskich pucharach oraz lidze?

– Może tak, ale w jakim stopniu tego nie wiem. Kiedy w jednym tygodniu są trzy mecze nie ma za dużo czasu w analizę. gwałtownie trzeba przeanalizować i już myśleć o następnym meczu. Najważniejsze będzie przestawienie sobie tego wszystkiego w głowie, ponieważ moim zdaniem tam wszystko siedzi. Pamiętam, iż kiedy w play-offach graliśmy dwa bardzo ważne mecze w przeciągu trzech/czterech dni po drugim spotkaniu czułem się bardzo słabo, a trzeba było jeszcze zagrać finał. Fajne doświadczenie, bardzo męczące, ale trzeba sobie z tym radzić, myśleć o następnych meczach. Oczywiście trzeba analizować, przepatrzeć najważniejsze punkty, ale jak to kiedy powiedział mi ktoś mądry „Nie możesz zmienić przeszłości, ale możesz przygotować się na przyszłość”.

– To chwilę porozmawiajmy o przeszłości, a za punkt wyjścia wybierzmy Szkocję. Czy Livingston jest smutnym miejscem do życia?

– Zależy. To miasto leżące między Edynburgiem i Glasgow. Czy miło wspominam ten okres? Tak, to jednak było to doświadczenie gry w szkockiej Premiership. Co prawda nie było za dużo witaminy D, ale to raczej oczywiste.

– Suplementowałeś witaminę D? Mieliście takie zalecenia?

– Musiałem. Dbał o nas fizjoterapeuta, który zalecał suplementacje witaminy D. Wracając do samego Livingston to jak mówię miło wspominam ten czas, ale raczej nie chciałbym tam wracać, na wakacje też nie. W Edynburgu byłem mnóstwo razy, zresztą zwiedziłem praktycznie całą Szkocję, nie ciągnie mnie tam. Nie jest to super miejsce do życia.

– Podczas gry w Szkocji zetknąłeś się z mieszkającą w tym kraju Polonią?

– Raczej nie. Zresztą nigdy nie zwracałem na to uwagi, koncentrowałem się na odpowiednim przygotowaniu do meczów. o ile chodzi o rozpoznawalność, to tej doświadczyłem ze strony kilku kibiców Rangersów. Nie wiem dlaczego, może dlatego, iż zadebiutowałem w meczu z nimi i zachowałem czyste konto, co zresztą było jedynym meczem Rangersów w tamtym sezonie w lidze bez strzelonego gola. Uważam, iż ogólnie nieźle się prezentowałem, moja praca chyba została doceniona przez kibiców, którzy zaczęli mnie rozpoznawać. Zagrałem wtedy dobre mecze, dobry sezon.

– Rangersi i Celtic to marki budzące emocje także w Polsce. Miałeś okazję grać przeciwko tym klubom. Jak wielkie są to drużyny?

– Chyba nikt, kto sam tego nie doświadczył nie uświadamia sobie skali. To są kluby, które co mecz, niezależnie od rywala, mają komplet publiczności. Grając na Celtic Park w barwach Livingston też był komplet 60 tysięcy widzów. Te kluby to jest inna liga, w Polsce nie ma takich zespołów.

– A jakie to uczucie wychodzić na Celtic Park?

– Bardzo fajne. Wrócę jeszcze na chwilę do Rangersów. W moim drugim sezonie w Livingston pierwszy mecz graliśmy właśnie z nimi. Oni sezon wcześniej zdobyli mistrzostwo i w meczu z nami akurat po raz pierwszy od dłuższego czasu wpuścili kibiców. Tam mogło wejść zdaje się, iż 47 tysięcy ludzi. Kiedy wchodziło się na ten obiekt to nogi same się trzęsły, ale nie przez stres tylko przez ten tumult generowany ze strony kibiców. Chodziło całe ciało. Tam była super atmosfera. Wracając do Celticu – grałem z nimi cztery razy, dwukrotnie na Celtic Park, z czego raz przy pustych trybunach w czasie COVIDu. W obu meczach było 0:0. W drugim z nich obroniłem rzut karny w 93. minucie. Kibice Celticu mieli wówczas jakiś protest i nie chcieli śpiewać. Tydzień wcześniej sam poszedłem na Celtic Park obejrzeć mecz z Bayerem Leverkusen. Pomyślałem wówczas „Jaka tu jest atmosfera, chciałbym grać kiedyś w takim klubie”. Niemniej kiedy wychodzisz na boisko tak naprawdę nie zwracasz uwagi na trybuny. Robisz robotę i koncentrujesz się na niej, ale nie mogę pominąć, iż zarówno na Rangersach jak i na Celticu atmosfera była wspaniała.

– Jak wyglądał Twoja droga do Szkocji? Co spowodowało, iż trafiłeś do Livingston, przez Eastleigh, z takiej marki jak Sunderland.

– Nie ukrywam, iż miałem żal do Sunderlandu. Chciałem tam zostać, wszystko było już finalizowane i nagle dowiedziałem się z Twittera, iż kontrakt jednak nie zostanie przedłużony. To dla mnie brak szacunku, szczególnie, iż spędziłem tam siedem lat. Później rozmawiałem jeszcze z trenerem bramkarzy, który próbował to odkręcić, ale powiedziałem mu, iż nie chcę być częścią klubu, którym nie widzi mnie w swoich planach. Jak wspomniałem miałem do nich duży żal, ale teraz im kibicuje. Tak naprawdę te decyzje nie były podjęte przez sam klub tylko konkretną osobę, będącą na dyrektorskim stanowisku. Nie wiem z czego wynikały, nie żywię urazy. Po Sunderlandzie przez rok byłem w piątoligowym Eastleigh. Akurat trafiłem na COVID. Mimo wszystko dobrze wspominam ten okres, który był dla mnie przejściowym w życiu. Miałem wtedy wybór Widzew lub piąta liga angielska. Jak mówiłem, dobrze czułem się na Wyspach, zostałem. Akurat zaczął się COVID, więc nawarstwiło się wiele rzeczy. Na siedem miesięcy wróciłem do Polski i zastanawiałem się co dalej. Pojawiła się oferta z Livingston, które zaprosiło mnie na testy. Przebiegły one pomyślnie, podpisałem kontrakt i zacząłem grać. W pierwszym sezonie było różnie z grą, ale ostatecznie wystąpiłem w barwach tego klubu w 70 spotkaniach, czyli chyba nieźle, jak na dwa lata. Miło wspominam, chociaż to nieco specyficzne miejsce, nie tylko do życia jak i do gry. Trener zespołu był po odsiadce za handel narkotykami, miał różne powiązania. Bardzo specyficzna, rygorystyczna osoba, a moim zdaniem jeżeli człowiek nie ma „luzu”, zaufania ze strony trenera to kooperacja nie idzie w dobrą stronę. Ludzie odchodzili z Livingston, ponieważ nie potrafili znaleźć wspólnego języka z trenerem.

– Potem w Twoim życiorysie pojawiło się Wycombe. Jak wspominasz pobyt w tym zespole?

– Myślę, iż gdyby trenerem pozostał Gareth Ainsworth byłoby inaczej, ale w lutym 2023 roku zmienił się trener. Walczyliśmy o play-offy, skończyło się na 10. pozycji, statystyki mówią same za siebie. Mój pobyt w Wycombe można rozdzielić na etapy. Przez pierwszy sezon byłem bardzo zadowolony, ponieważ ten trener potrafił nas zmotywować, znaleźć z nami wspólny język. Ogółem była bardzo dobra atmosfera, czuliśmy się jak w rodzinie. Po roszadzie na stanowisku trenera wszystko się zmieniło, również organizacyjnie. Nagle z 20 zawodników w składzie zrobiło się 35, nie było już jedności. Do tego doszły konflikty, nieporozumienia. Powoli miałem tego dosyć, takiego braku profesjonalizmu. Pod koniec drugiego sezonu była to już amatorka, klub nie powinien tak funkcjonować. Do tej pory, mimo tego, iż już tam nie jestem, mam mnóstwo nieprzyjemności ze strony klubu. Dopóki grasz wszystko jest w porządku, ale kiedy odchodzisz robią wiele, żeby utrudnić ci życie. Nie chcę wnikać w pewne sprawy, ale uważam, iż klub nie zachowuje się wobec mnie fair. Nie ma jednak co do tego wracać, trzeba skupić się na przyszłości.

– Zatem ostatnie pytanie o przeszłość, a w zasadzie prośba o doprecyzowanie. W pierwszym wywiadzie przed klubowymi kamerami powiedziałeś, iż miałeś już dosyć angielskiej mentalności. Jakbyś to rozwinął?

– Trochę źle się wypowiedziałem. Miałem dość kłamstw ze strony działających w klubie ludzi. Nie chodziło mi do końca o mentalność Anglików, bardziej o to środowisko. Nie lubię toksycznej atmosfery, a tam taka panowała. Nie czułem się tam dobrze. jeżeli chodzi o mentalność Anglików, to na ogół są to bardzo zapatrzeni w siebie ludzie, którzy traktują innych z dystansem. To dosyć hermetyczne środowisko.

– Zdarzyły Ci się jakieś nieprzyjemne sytuacje związane z narodowością?

– Uważam, iż w pewnym sensie byłem z tego powodu traktowany nieco inaczej. Mimo tego, iż mam brytyjski paszport to zawsze byłem Polakiem, byłem nieco mniej poważany. Nie będę się tu doszukiwał dyskryminacji, ale uważam, iż jest tam trochę inne podejście do przedstawicieli innych narodowości. To widać po stosunku Brytyjczyków do przyjezdnych, którzy moim zdaniem często są traktowani z góry, czasami jako tania siła robocza.

– Zgodnie z obietnicą zostawmy przeszłość i skupmy się na tym co przed nami. Co ciekawsze – Helsinki czy Poniewież?

– Raczej Helsinki. Byłem tam może raz, dawno temu, przelotem. Miasta nie miałem okazji zobaczyć. Teraz, gdyby przyszło nam się z nimi zmierzyć, też pewnie nie będę miał takiej sposobności, bo raczej będzie hotel, stadion i tyle.

– A pod względem piłkarskim?

– Też Helsinki, czyli HJK. Moim zdaniem mam bardzo dużą szansę na awans. Jeszcze nie robiliśmy analiz, ale z pewnością sztab przeanalizuje dogłębnie oba zespoły. Nie można lekceważyć żadnego przeciwnika. Do tego dwumeczu jeszcze dużo czasu, więc póki co koncentrujemy się na jak najlepszych treningach i pracy nad taktyką oraz stylem, którym chcemy operować.

– Do pierwszego meczu jeszcze prawie miesiąc, faktycznie sporo czasu. Powiedz zatem proszę jak idzie Ci wkomponowywanie się w jagiellońską, jak sam zauważyłeś wielokulturową, szatnię?

– Całe miasto jest wielokulturowe, nie tylko szatnia. Co do drużyny to bardzo fajne chłopaki. Atmosfera jest kapitalna, jest sporo miejsca na żarty, powoli się docieramy. Jeszcze się nie znamy, ale z czasem się to oczywiście zmieni. Bardzo podoba mi się to, iż nie zapomnę języka angielskiego.

– W tej szatni podczas obozu znalazłeś się obok trzech innych bramkarzy – absolutnego debiutanta Kuby Suchockiego, młodego Miłosza Piekutowskiego oraz najbardziej doświadczonego z tej trójki Sławka Abramowicza. Jak oceniasz chłopaków?

– Dają z siebie wszystko, bardzo podoba mi się ich podejście do pracy. Widać bardzo duży potencjał i talent po tym, co pokazują na treningach. Bardzo dobrze współpracuje mi się z nimi. Tworzymy zgraną grupę, w której jest zdrowa, sportowa rywalizacja, bez konfliktów. Mam nadzieję, iż tak zostanie. Nie ważne kto będzie grał, liczy się wspólny cel. Najważniejsze, żeby drużyna grała dobrze i żeby były wyniki. Czy w bramce będę ja, Piekut czy Sławek, to nie ma znaczenia. Ważne, żebyśmy godnie reprezentowali Jagiellonię i wygrywali mecze.

– Zbliżając do końca rozmowy chciałbym wrócić do tego, o czym wspomniałeś wcześniej, a mianowicie wizji projektu „Jagiellonia”, która Cię przekonała. Jak elementy tego projektu wskazałbyś jako najważniejsze dla Twojej decyzji?

– Kiedy rozmawialiśmy o celach klubu to jednym z nich była chęć ciągłego bycia w czołowej czwórce w tabeli, taki gen zwycięzcy. Uwierzyłem w to. Lubię rywalizację, nienawidzę przegrywać…

– Ale potrafisz? To często trudna kwestia dla sportowca.

– Myślę, iż potrafię, ale nienawidzę. Jestem zły po porażkach i często lepiej się do mnie nie odzywać przez pierwsze godziny po meczu, ale potem to mija. Wracając do pytania, to poza wspomnianym już genem zwycięzcy ważne były także europejskie puchary oraz styl gry, której tak naprawdę jest innowatorski. Za dawnych czasów mojej gry w Polsce to często piłka to było „kopnij i biegnij”. Teraz to idzie w stronę zachodu, również taktycznie. Nie będę zdradzał, ale preferowana przez Jagę taktyka bardzo mi się podoba. Uwierzyłem w to, iż pasuje do Jagiellonii. Wiemy co i jak chcemy grać. Chcę się rozwijać jako zawodnik. Ambicje moje i klubu były zbieżne, nie trzeba było mnie długo namawiać. Praktycznie od razu, kiedy pojawiło się zainteresowanie zacząłem pakować rzeczy. Wiedziałem, iż to jest to, czego chcę.

Na sam koniec nieco żartobliwie – oglądałeś „Sherka 2”?

– To ten, w którym Shrek pije eliksir i zmienia się w księcia?

– Dokładnie.

– To ja jeszcze takiego eliksiru nie wypiłem (śmiech).

– Ty nie, ale po ogłoszeniu Twojego transferu w komentarzach pojawiło się sporo zdjęć księcia, w którego zmienił się Shrek po wypiciu eliksiru. Komplement czy nie?

– Nie śledziłem tego, co działo się w sieci po ogłoszeniu transferu. Nie chcę zaprzątać sobie głowy tymi rzeczami. Czy to są pozytywy czy negatywy, staram się zachować stoicyzm. Koncentruje się na swoje pracy. jeżeli chodzi o to porównanie do Shreka, to jeżeli mówimy o wersji po eliksirze to z pewnością jest to miłe (śmiech), bo jak przed to taka szpileczka. Miałem już różne porównania, choćby do postaci „Gruchy” z „Chłopaki nie płaczą”, ale mam do siebie dystans. Ludzie robią różne memy, są bardzo pomysłowi. o ile komuś sprawia to przyjemność i można się pośmiać, to czemu nie?

Idź do oryginalnego materiału