Trzeba stwierdzić, iż mamy rozmach. O świętowanie chodzi. Bo proszę Was, świętowanie, upierdliwe świętowanie bym powiedział, to jedna z naszych podstawowych cech, żeby nie powiedzieć przywar narodowych. Każdy powód jest dobry. Nie tak dawno, iż środowisk co to wiadomo z której choinki się urwali, usłyszałem, iż jest pomysł, który za chwilą może przybrać choćby formę petycji, aby świętem, także w sensie dniem wolnym od pracy, uczynić dzień 18 maja, czyli dzień urodzin niejakiego Karola Wojtyły, co to też wiadomo kim był i czym się zasłużył (do dziś ciarki po plecach mi chodzą).
Nie wiem w jakim stadium jest w tej chwili ten pomysł, ale osobiście optowałbym, jeśliby już przy tej postaci na moment jeszcze się zatrzymać, aby świętem, koniecznie też dniem wolnym, uczynić dzień 2 kwietnia, kiedy to rzeczony raczył był nas opuścił, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Pamiętajmy! Każdy bez wyjątku powód jest dobry do świętowania.
Tymczasem nie załatwiliśmy jednego „świątecznego” problemu, a już mamy kolejny. Oto jest duże ciśnienie, aby istniejący już co prawda, za sprawą bawiącego się (dość nieodpowiedzialnie) w prezydenta Lecha Kaczyńskiego, tak zwany Narodowy Dzień Pamięci Powstania Warszawskiego, również uczynić dniem wolnym od pracy. Chodzi o to, aby można było bez przeszkód celebrować od rana do wieczora, a nie jak teraz, dopiero od 16.00, kiedy wyjdzie się z roboty. Zmuszanie ludzi do pracy w taki dzień to skandal!
Jak argumentują pomysłodawcy, „to data wyjątkowo ważna historycznie i emocjonalnie”, a świętując zapamiętale, od świtu do nocy, będzie się w ten sposób „kształcić współczesne młode pokolenie do stanowienia w przyszłości elity intelektualnej naszego kraju”. Z tą elitą to cienki argument i ewidentna przeginka, bo po kiego nam „elita”, która w pierwszym, lub drugim dniu jakiegoś być może kolejnego durnego powstania, da się bez sensu zabić. Pożytek z takiej elity będzie żaden.
Pomysł w sumie nie jest nowy, bo ile pamiętam, podchodzono już do tego problemu zadaje dwukrotnie i zawsze kończyło się to niczym. Więc dlaczego teraz miałoby być inaczej? Element narodowo-faszyzujący da sobie radę i bez czerwonej kartki w kalendarzu. No a gdyby jednak stało się, no to mielibyśmy wtedy chyba piętnasty w roku dzień świąteczny, wolny od pracy. Jak dodamy do tego wspomniany tu dzień urodzin Wojtyły, plus dzień jego śmierci, to przynajmniej w świętowaniu bylibyśmy w czołówce europejskiej. Zawsze to coś, zawsze jakiś powód do dumy. A tak na marginesie tego ewentualnego 2 kwietnia, to pomyślmy racjonalnie i może dało by się to pogodzić ze świętem zmarłych, tym z owego burego zwykle 1. listopada, zaoszczędzilibyśmy w ten sposób jeden dzień, pomijając już to, iż pogoda 2 kwietnia teoretycznie może być bardziej dla celebrantów łaskawa niż w listopadzie.
Ponieważ jednak trzeźwo patrząc i uczciwie rzeczywistość oceniając, pewnych narodowych zboczeń nie da się wyeliminować, zbyt głęboko należałoby grzebać w genach, to może mimo wszystko warto w kwestii świętowania ponegocjować. Powiedzmy, iż osobiście to nie miałbym nic przeciwko temu, aby ten wspomniany tu 1. sierpnia było świętem i dniem wolnym od pracy, acz przez cały czas w mojej głowie się nie mieści, jak można świętować jedną z największych porażek i tragedii, być dumnym z tego, iż dziesiątki tysięcy ludzi zupełnie bez sensu skazano na rzeź i tułaczkę. Trzeba by, może niekoniecznie o tym jak najszybciej zapomnieć, ale zrobić wszystko, aby tego typu hekatomba, efekt ludzkiej głupoty i bufonady, nigdy więcej się nie powtórzyła. No dobrze, ale skoro chcą, to niech świętują, tylko umówmy się na negocjacje, to znaczy coś za coś.
I tak, wprowadźmy przeto to święto 1 sierpnia, ale jednocześnie zlikwidujemy kilka innych. Na pierwszy ogień brałbym: 6 stycznia (trzech króli ), 8 czerwca (zielone świątki), oraz 19 czerwca (boże ciało, czy jakoś tak podobnie…). To kompletnie z dupy wzięte powody do jakiegokolwiek świętowania, pomijając już ową teoretyczną bardzo neutralność religijną państwa. Zaś do zastanowienia i to poważnego, pozostawiłbym 1 maja (mentalnie i historycznie mocno święto zwietrzałe).
Mam zastrzeżenie do robienia dniem wolny tak zwanej wigilii i uznawaniu jej za jakiekolwiek święto, ale niestety kłania się tu nam smutna rzeczywistość, to znaczy znaczna część Polaków i tak w ten dzień pierdoli robotę, zamiast siedzieć przy biurku, biega po okolicznych sklepach, kupując rzeczy, które i tak dwa dni później wyrzuci na śmietnik. Więc może z powodów moralnych, głównie chodzi o uszanowanie etosu pracy, niechaj będzie to dzień wolny. Czyli jesteśmy w stanie wyrżnąć moi zdaniem przynajmniej cztery tak zwane święta, i w ten sposób z tych 15 (bo wliczam już powstanie), zostałoby nam góra jedenaście (a jak się sprężymy i zepniemy, to jeszcze z dwa ujebiemy), co jest zdecydowanie lepszym już wynikiem i co świadczyłoby, iż odzyskujemy powagę, której deficyt jest wyjątkowo dojmujący, acz wiem, iż przemawia przeze mnie niczym nieuzasadniony optymizm.