Szkaluje przyrodę i szerzy o niej wiedzę. Ku uciesze tysięcy ludzi

2 godzin temu

Marek Maruszczak postuje regularnie: w poniedziałki, środy i piątki. Przyciąga m.in. tym, iż nigdy nie wiadomo, jakiego przedstawiciela flory bądź fauny weźmie „na celownik”. Oraz w jaki sposób go obsmaruje.

O gęsi białoczelnej: „Anser albifrons — to nie neurotyczny włamywacz z hipoglikemią z filmu Woody’ego Allena (w tej roli Woody Allen), tylko łacińska nazwa gęsi, która wygląda, jakby jej kormoran narobił na czoło”.

O gurami całującym: „To największa ściema w historii akwarystyki. Wygląda, jakby mu ktoś ponton do ryja przykleił albo jakby przed chwilą pozował na ściance w TVN-ie. Wbrew pozorom jednak nie jest ani romantyczny, ani nie żywi się wyłącznie kwasem hialuronowym”.

O głogu zwyczajnym: „Głóg jest kurde obrzydliwy. I w dodatku kłuje. Wygląda jak drut kolczasty, który dostał wysypki. Jakby tego było mało, śmierdzi jak przeterminowany wujek. Łobuz trąci trupem jak nasz system emerytalny. Albo zgniłą rybą, jak intencje władzy”.

Marek Maruszczak i gniazdo w truskawkach

Tych barwnych opisów zwierząt i roślin pewnie by nie było, gdyby nie autentyczne zamiłowanie Marka Maruszczaka do przyrody. A to wyniósł z domu rodzinnego z Kędzierzyna-Koźla, gdzie spędził pierwsze lata życia.

– Zwierzęta były obecne w moim życiu adekwatnie zawsze – mówi. – Pierwsze w miarę świadome wspomnienie to jazda maluchem przez pole truskawek pod Kędzierzynem-Koźlem. Dzierżawiliśmy ziemię pod uprawę, by w ten sposób sobie dorobić. Dziadek pokazał mi gniazdo skowronka w truskawkach. Było w tym coś urzekającego.

I dodaje: – Dobrze, iż nie pokazał dołu pełnego kapsli i butelek po piwie, bo moje zainteresowania mogłyby powędrować w zupełnie innym kierunku.

Potem była przeprowadzka do Olsztyna. A adekwatnie na jego peryferie. Mieszkali w trzecim domu od lasu. Młody Marek dużo spacerował po okolicach z dziadkiem, który wprowadzał go w tajniki rozpoznawania śladów zwierząt oraz ich obserwacji.

– Nie było też kablówki czy satelity, więc w telewizji głównie oglądałem filmy przyrodnicze – wspomina.

Chyba, iż akurat leciał blok japońskich animacji na kanale stacji Polonia1. – U nas zakładano, iż wszystko, co animowane, nadaje się dla dzieci. A specyfika tych animacji była taka, iż nie było to takie oczywiste – uważa Marek Maruszczak.

Komizm i język

Jako dziecko dużo o zwierzętach dowiadywał się też z książek przygodowych o Tomku Wilmowskim autorstwa Alfreda Szklarskiego. Te czytała mu mama, która wprowadziła go w świat literatury. Co nie dziwi z racji jej profesji. Była bibliotekarką.

– Z czasem sam zacząłem podczytywać książki, bo nie chciałem czekać na wieczór z mamą – opowiada Marek Maruszczak. – Tak odkryłem Edmunda Niziurskiego. Podobało mi się nie tylko jego poczucie humoru, ale i specyficzny język. Jego bohaterowie nie zawsze zachowywali się jak dzieci, tworzyli mikroświaty i dostosowywali do tego swoje słownictwo.

Za sprawą „HobbitaTolkiena ugrzązł w fantasy. W podstawówce zaliczył też podejście do twórczości Terry’ego Pratchetta, autora cyklu „Świat Dysku”, który z dużą dozą specyficznego humoru opisuje perypetie szerokiej gamy postaci w magicznej rzeczywistości będącej odbiciem naszego świata w krzywym zwierciadle.

– Wtedy to do mnie nie trafiło. Ale w gimnazjum spróbowałem ponownie. I wsiąkłem w Pratchetta totalnie. Pochłonąłem cały „Świat Dysku” kilka razy – opowiada.

Fundament pod jego poczucie humoru położyły też skecze grupy Monty Python, którą ceni za absurd i obrazoburstwo.

Piekielne mewy

Z czasem Marek Maruszczak zaczął działać w branży gier wideo, tworząc fabuły i pisząc dialogi. Ale zamiłowanie do przyrody i zwierząt nie przeminęło.

– Miałem do czynienia ze zwierzętami praktycznie codziennie – wspomina. – Głównie jako szofer, wożąc je do Fundacji Albatros. Ona pomaga ptakom. Odchowują je tam i puszczają na wolność albo zapewniają azyl. Nastia Juriewicz, moja partnerka i zarazem autorka ilustracji, którymi opatruję wpisy na fanpage’u, jest tam wolontariuszką. Raz przekazywałem gołębia przy kebabie 15-latkowi na hulajnodze, by jego mama mogła go zabrać do fundacji. Innym razem miałem okazję przekonać się, iż pełnej wielkości łabędź mieści się w torbie z Ikei.

Można powiedzieć, iż to właśnie Nastia sprawiła, iż Marek Maruszczak zaczął pisać teksty, z których słynie profil „Zwierzęta są głupie i rośliny też”. A wszystko zaczęło się od tego, iż dowiedziała się, jakie on ma relacje z… mewami.

– Uważam je za przerażające – przyznaje. – Myślę, iż film „Gdzie jest Nemo” pokazuje idealnie, dlaczego mam taką opinię.

Nastię ta relacja rozbawiła. Więc Marek postanowił się zemścić. Zaczął prace nad fotoksiążką pełną złośliwie napisanych treści na temat mew i paru innych ptaków. Spreparował choćby autora. Plan zakładał, iż wręczy Nastii tę książkę jako dowód, iż nie tylko on ma złe zdanie o mewach.

Byle nie przekombinować

Niecny plan nie doczekał się jednak finalizacji. Prac nad książką nie udało się utrzymać w sekrecie. Ale szkalowanie flory i fauny tak go wciągnęło, iż robił to dalej. Na początek tylko dla siebie, dla frajdy. Z czasem uznał jednak, iż warto spróbować z tym wypłynąć na szersze wody.

Ale najpierw sprawdził, czy ktoś już tego nie robi. Wyszło na to, iż jest profil Effin Birds w USA, kanał True Facts na YouTube, a choćby kilka książek o zbliżonej tematyce. W Polsce nie znalazł nikogo, kto pisałby złośliwie o przyrodzie. Utworzył więc fanpage „Zwierzęta są głupie i rośliny też”. We wpisach bazował głównie na burzeniu romantycznego obrazu przyrody, uwydatniając jej brudną i mniej cukierkową stronę.

– Lubię bawić się skojarzeniami – mówi Marek Maruszczak. – Chcę, by moje żarty mnie bawiły. Ale zdarza się, iż zaczynam kombinować, aluzje robią się zbyt zawiłe. Muszę się hamować. Mam zresztą teorię, iż właśnie nadmiernemu kombinowaniu zawdzięczamy rzeczy trudne w odbiorze, jak jazz czy kuchnia molekularna.

We wpisach nie stroni od wulgaryzmów. – One nie są czymś złym – przekonuje. – To też jest część naszego języka. Przykładem wiersz Juliana Tuwima „Na pewnego endeka co na mnie szczeka”. Wulgaryzmy są w porządku, o ile są chciane i nie wynikają z braku alternatywy.

Oburzeni i myśliwi, i obrońcy zwierząt

Co nie zmienia faktu, iż krytycy uderzają w niego właśnie za wulgaryzmy. I zarzucają prymitywne dowcipy.

– Zetknąłem się z opinią, iż to humor spod budki z piwem – przyznaje. – I tak, zgadzam się, niektóre żarty można tak zakwalifikować. Ale mnie to bawi. A skoro inni czytają i pozytywnie reagują, to znaczy, iż to podoba się nie tylko mnie. Choć mam świadomość, iż nie da się trafić do wszystkich.

– Najbardziej zabawne są reakcje obrońców zwierząt, myśliwych i zwolenników jakiejś frakcji politycznej, którzy poczują się dotknięci danym żartem – dodaje. – Ci ludzie twierdzą, iż są atakowani i sami zaczynają atakować. Apeluję wtedy, aby spuścili z tonu. Absurdalne są też zarzuty, iż przez czytanie tekstów o przyrodzie napisanych w takiej konwencji ktoś przestanie szanować zwierzęta bądź zacznie je dręczyć. Przeciwnie, mam sygnały, iż dzięki temu czytelnicy zaczęli interesować się otaczającą ich przyrodą oraz zgłębiać wiedzę na jej temat.

Ten efekt zresztą go zaskoczył. Gdy zaczynał pisać, zakładał, iż będzie miał dwie grupy odbiorców: tych, co lubią humor i tych, co już mają wiedzę o zwierzętach i chcą je ujrzeć w nieco innym świetle.

– To sprawiło, iż zacząłem bardziej wnikliwie szukać informacji. Przez to powstają dłuższe posty. A ja wyszukując informacje dostaję dopaminowy prezent – przyznaje Marek Maruszczak.

Marek Maruszczak i głupie książki

Jego złośliwości pod adresem zwierząt i roślin można czytać regularnie na Facebooku. Ale na ich bazie powstały już dwie książki: „Głupie zwierzęta Polski i jak je znaleźć” oraz „Głupie ptaki Polski”. W przygotowaniu jest trzecia, poświęcona owadom, pajęczakom i innemu drobiazgowi oraz czwarta dotycząca roślinności.

– W samych książkach zrezygnowałem z żartów mocno antyklerykalnych – przyznaje Marek Maruszczak. – Ale nie zgodziłem się, aby usunąć, iż działalność sakralna to hodowla jeleni.

Równolegle tworzy fantastykę inspirowaną m.in. Światem Dysku Terry’ego Pratchetta i filmami Studia Ghibli. Wydał „Sally. Trudno być wiedźmą”, opowieść pełną absurdalnych żartów. Niedługo ukaże się drugi tom serii.

A gdyby miał przyrównać siebie do jakiegoś zwierzęcia?

– Najbliżej mi do papugi – mówi. – To są straszne ptaki. Urocze, ale niech im się coś nie spodoba! Potrafią siedzieć człowiekowi na ramieniu, wtulać się, a w nagłym przypływie frustracji mocno dziobnąć. Mają bardzo szorstki język i potrafią odkręcić choćby metalowe nakrętki. Niszczą framugi i wygryzają fugi – wylicza.

– Wiem, bo mam papugi w domu. Można powiedzieć, iż lubię wredne zwierzęta – stwierdza.

***

Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania

Idź do oryginalnego materiału