Obchody, które odbyły się 18 listopada, rozpoczęły się uroczysta Mszą św. w kaplicy p.w. Zesłania Ducha Św. w Dawiadach. Mszy przewodniczył biskup Grzegorz Suchodolski. Podczas nabożeństwa nastąpiło poświęcenie sztandaru, który ufundowało stowarzyszenie "Szkoła Marzeń", prowadzący szkołę w Dawidach.Część oficjalna uroczystości odbyła się w budynku szkoły. Po odczytaniu aktu nadania imienia, Zarząd Stowarzyszenia "Szkoła Marzeń" przekazał sztandar dyrektor Annie Oniszczuk. Z kolei dyrektor przekazała sztandar uczniom. - Sztandar z mottem „Wieś spalicie, popiół rozrzucicie, a wiary nikt nie zmieni…” to istotny symbol dla całej szkolnej społeczności, który wzywa do zachowania pamięci, wiary i ducha lokalnej historii. To słowa jednego z mieszkańców wsi, Szymona Chwalczuka, który wypowiedział je, kiedy był zastraszany, jeżeli nie przejdzie na wiarę prawosławną. Mężczyzna nie ugiął się - mówi dyrektor szkoły, Anna Oniszczuk.Odsłonięto pamiątkową tablicę. Fot. Szkoła Podstawowa w Dawidach (fb)W uroczystości uczestniczyły również poczty sztandarowe zaprzyjaźnionych szkół, które mają za patronów unitów. Obecni byli również przedstawiciele władz powiatowych: starosta parczewski Janusz Hordejuk, wicestarosta Artur Jaszczuk, a także członek zarządu Piotr Denejko, władz gminnych, kuratorium, absolwenci i przyjaciele placówki. W dalszej części odbyła się część artystyczna, podczas której uczniowie przybliżyli historię miejscowości, prezentując montaż słowno-muzyczny przygotowany przez nauczycieli i uczniów. Zwieńczeniem uroczystości było odsłonięcie tablicy z nazwą szkoły. - Szkoła, która odwołuje się do bohaterskich przodków, unitów, jest miejscem, gdzie nie tylko uczymy się matematyki, języka polskiego ale uczymy się bycia człowiekiem prawym. Unici, mieszkańcy tej ziemi, przodkowie nie chcieli wyrzec się wiary, nie chcieli udawać, nie zgodzili się na religijny teatr, żeby tylko mieć spokój. Ich niebo było ciche, ale niezłomne, ich wierność była prosta, ale heroiczna, ich świadectwo było kierowae ku młodszym, ku przyszłym pokoleniom – mówil biskup Suchodolski.Szkolna Izba Pamięci w DawidachSzkola w Dawidach już od dawna zabiega o pamięć o unitach. Dowodem jest Szkolna Izba Pamięci, w której przeszłość łączy się z teraźniejszością.- Szkolna Izba Pamięci powstała w 2021 r. Zabiegał o nią m.in. prezes stowarzyszenia "Szkoła Marzeń", Marek Kozak. W tym czasie zostałam dyrektorem szkoły i wspólnymi siłami, przy wsparciu mieszkańców wsi zaczęliśmy zbierać eksponaty. Trzeba podkreślić, iż Dawidy miały wielu wybitnych mieszkańców. To właśnie chcąc uczcić ich pamięć, postanowiliśmy otworzyć Szkolną Izbę Pamięci – opowiada Anna Oniszczuk.Odwiedzając izbę, można poznać nazwiska unitów - mieszkańców wsi, którzy walczyli o swoją wiarę. W izbie znajdują się dawne przedmioty codziennego użytku, typu żelazka, lampy, kołowrotki, naczynia itp. – Mamy też sporo dokumentów, medali, odznaczeń, książek, zeszytów. Jest plan budowy szkoły, mapy i nowsze kroniki, związane z obecną działalnością szkoły. Część eksponatów, takich jak choćby stare zeszyty, czytanki była własnością ks. Stanisława Dzyra, kronikarza, który pochodził z Dawidów. W zasobach izby są również publikacje historyczne jego autorstwa, m.in. „Monografia wsi Dawidy” i „Poszliśmy za Panem na Jego żniwo. Historia parafii Gęś” – opowiada dyrektor szkoły. Można też zobaczyć książki innych wybitnych mieszkańców wsi. W izbie znajduje się również replika krzyża, przy którym odprawiane były tajne msze św., "Pierworys Pomiarowy dóbr Jabłoń z przyległościami" z 1854 roku czy książkę opisującą historię rodziny i sklepu Stanisława Milaniuka w Dawidach.Mieszkańcy wierni swojej wierzeStanisław Dzyr spisał wspomnienia mieszkańca wsi, Stefana Kozaka. W książce "stefan Kozak. Dawidy na szlaku bojowym” pisze"” Ludność zamieszkująca naszą wioskę była jednolita tak ze strony religijnej, jak i z narodowej. W dawnych czasach byli oni wyznania greko-katolickiego. Nazywano ich unitami (według dawnej mowy miejscowej – uniaty). Za rządów zaborczych znieśli prześladowania ze strony Moskali. O tych prześladowaniach opowiadali nam starsi ludzie, którzy żyli jeszcze za naszego dzieciństwa i my w tej dawnej tradycji wychowali się. Zawsze z szacunkiem podkreślali, iż nikt w tych smutnych czasach nie poddał się, nie przyjął prawosławia, nie poszedł modlić się do ich cerkwi, wszyscy wytrwali przy swej unickiej wierze. Opowiadał mi o tych czasach Szwaj Antoni (1863-1942), mieszkający w sąsiedztwie, a szczególnie moja babka Eufemia (matka mojej mamy), pochodząca z rodziny Chwalczuków, urodzona w 1862 r., zmarła w 1953 r., która była najpierw zamężna za Michałem Szyszką, a po jego tragicznej śmierci za Łukaszem Sidorczukiem. Bardzo dobrze pamiętała ona te czasy, bo do Pierwszej Komunii św. przystępowała w Gęsi, kiedy unia nie była jeszcze prześladowana. A najpierw rozpoczęło się od tego, ze zabronili im odmawiania różańca w kościele unickim. Potem zabrali Moskale organy z kościołów, a księży, którzy im nie poddali się (nie przyjęli prawosławia, czyli nie poszli na popów), wywieźli ich, niektórych na Sybir. Wiernych zaś zaczęli siłą gnać do cerkwi. Dzieci w tym czasie urodzone nakazano chrzcić w cerkwi prawosławnej przez popów, którzy tutaj przybyli w miejsce księży wygnanych. Do wsi przyjechało dużo wojska carskiego tak zwanych kozaków, którzy na mieszkańców nakładali duże kontrybucje, bili nahajkami rodziców, którym urodziło się dziecko, aby nieśli do chrztu do cerkwi. Na opornych nakładali wysokie kary, zabierali paszę dla swoich koni, zabierali ludziom krowy i woły. Opowiadał Szwaj Antoni, iż wołom roboczym odcinali nogi, nakazując, ażeby gospodarz przyglądał się jak męczy się jego zwierzę.Do naszej wsi przyjeżdżali wówczas misjonarze z Krakowa i Przemyśla, aby pełnić prześladowanym unitom posługi religijne. Spowiadali ludzi starszych, udzielali chrztu dzieciom i ślubów narzeczonym. Zmarłych grzebali ludzie sami w ten sposób, ze schodzili się na modlitwy do domu zmarłego, a w nocy wieźli na cmentarz do Gęsi. Dużo też opowiadali ludzie o braniu ślubów w lesie, w stodole Kornela Deneki. Inni wyjeżdżali do ślubu za granicę, to jest do Galicji, która była pod zaborem austriackim. Na pograniczu mieli znajomych koło Zamościa. Wspominali wieś Zezulin, skąd przewodnicy przeprowadzali przez granicę. Kto miał znajomych łacinników (księży rzymsko-katolickich), to korzystając z ich odwagi i poświecenia brał ślub.Kiedy carscy Kozacy wszystko ze wsi pozbierali z
żywności i paszy, a ludzi nie przemogli, to wojsko ze wsi wyjeżdżało. Pomimo iż później terror był mniejszy, to jednak prześladowanie nie ustawało. Ludzie nadał musieli dzieci chrzcić potajemnie i w ten sposób brali śluby (...) Najgorszy problem był wtedy, gdy ktoś ożenił się w drugiej gminie, bo nie mógł w swojej gminie zameldować żony i dzieci. Wtedy władze carskie nakładały duże kary, a choćby wsadzały do aresztu (...).Postawili 3 krzyżeCarska policja (strażnicy) jeździli po wsiach śledzić, czy oporni unici nie stawiają krzyży katolickich. Mój dziadek Stefan Kozak był sołtysem w Dawidach. Wówczas przyjechali strażnicy do sołtysa z poleceniem, aby pilnował mieszkańców, żeby nie postawili krzyża. Dziadek obiecał im współpracę, iż będzie nad tym czuwał, i zaprosił do stołu na poczęstunek. Tak uraczył ich dobrą wódką, iż posnęli. Dziadek gwałtownie zwerbował ludzi do stawiania krzyży. Ludzie przez tę noc spokojnie postawili trzy krzyże jeden na Kurniku, drugi pod Olszyną, trzeci nad Mogilską Drogą. Rano, gdy się pobudzili, dziadek wyszedł na drogę zobaczyć, co się dzieje, zaraz powraca do nich i mówi im, iż myśmy tu spali, a ludzie postawili try chresty (3 krzyże), dopilnowali, iż myśmy tak twardo spali. Gdy krzyż był postawiony, to już nie usuwali. Chodziło tylko o to, aby nie zastali przy tej robocie, bo nie wiedzieli kogo ukarać. W takiej sytuacji bili nahajkami i nakładali wysokie kary.Misje w KolembrodachGdy się trochę rozluźniło, a zaborca moskiewski zajęty był konfliktami zewnętrznymi i nie było takiego rygoru w czasie wojny tureckiej, a potem japońskiej, to ludziom lepiej się żyło. Jeszcze przed ukazem tolerancyjnym zorganizowali księża misje w lesie za Kolembrodami. Okoliczna ludność była powiadomiona, w nocy spieszyli do lasu. Wszędzie były porozstawiane warty czuwające, czy nie nadchodził większy oddział carskiego wojska. Tam głosili księża kazania, spowiadali, udzielali dzieciom chrztu, ślubów parom małżeńskim. Nie było żadnej wpadki i wszystko udało się.W roku 1905 car zajęty wojną z Japonią (w której poniósł klęskę) i rozruchami wewnętrznymi w Cesarstwie Rosyjskim i Królestwie Polskim, ogłosił tolerancję religijną. Skończyło się prześladowanie unitów i ucisk".