Ta piekarnia w Grudzicach była ponad 100 lat! „To koniec epoki”

4 godzin temu

Informację o tym, iż piekarnia, którą Jerzy Kurc prowadził w Grudzicach, będzie zamknięta na stałe ogłoszono m.in. na facebookowym profilu Rady Dzielnicy VI – Grudzice z początkiem grudnia. Tam również pojawiły się podziękowania dla uznanego piekarza za 53 lata pracy dla społeczności i życzenia zasłużonej emerytury.

Jerzy Kurc zdecydował – jego piekarnia w Grudzicach zamknięta

„Kto z nas nie spróbował kiedyś chleba od Pana Kurca? Kto nie delektował się drożdżówką z marmoladą? jeżeli ktoś nie miał okazji to już za późno” – czytamy we wpisie.

„Do piekarni Pana Kurca od wielu lat przyjeżdżali mieszkańcy nie tylko Grudzic, ale również innych dzielnic, miejscowości, a choćby województw” – dodano.

Tomasz Topola, mieszkaniec dzielnicy przez lata zaangażowany w działalność na jej rzecz, w rozmowie z „O!Polską” potwierdza, iż chleb od pana Kurca był niezrównany.

– Te osławione bardzo długie kolejki wynikały z wysokiej jakości pieczywa. Formowały się jeszcze przed otwarciem piekarni. A przed 8 rano chleba i bułek już nie było. Wiem, bo sam nie raz w tych kolejkach wystawałem. Tym bardziej, iż to nie była masowa produkcja. Ile pan Jerzy wypiekł chleba w nocy, tyle było na sprzedaż rano – wspomina pan Tomasz.

– Ten chleb cieszył się tak dobrą opinią, iż ludzie byli skłonni stać po niego dłużej niż 45 minut… A przed Wielką Sobotą czy Bożym Narodzeniem, to był tam prawdziwy armagedon – opowiada.

Tomasz Topola zwraca uwagę na jeszcze jeden fakt.

– Oczywiście to bardzo symboliczne, ale proszę zauważyć, iż dzień zamknięcia piekarni pana Kurca, był też dniem pogrzebu Tadeusza Charciarka, kolejnej legendy opolskiego piekarnictwa z Grudzic. Coraz mniej mamy już dobrych piekarni – dodaje.

Na profilu Rady Dzielnicy VI – Grudzice, przypomniano także, iż według danych Cechu Rzemiosł Różnych w Opolu jest tylko ośmiu rzemieślników w zawodzie piekarza. Piekarskie tradycje Grudzic wybrzmiały o tyle, iż aż trzy osoby z tej grupy to ludzie z tej części miasta. A jedną z nich jest właśnie Jerzy Kurc, którego piekarnia w Grudzicach przestała działać.

Kawał piekarskiej historii Opola. Biznes przy ulicy Strzeleckiej ma 100 lat

Mimo smutnych informacji, szczególnie dla smakoszy pieczywa, historia piekarni rodziny Kurc w Grudzicach to gotowy scenariusz na film.

Jerzy Kurc dziś ma 72 lata, a pracę rozpoczął w 1972 roku.

– Piekarnię przejął w wieku zaledwie 17 lat po swoim tacie, który zmarł nagle – opowiada Beata Orel, córka pana Jerzego.

– Do zawodu się przyuczał już jakiś czas, wiedzę miał z pierwszej ręki. Ale nasza rodzina jest związana z tym miejscem już jakieś sto lat. Piekarnię w tym miejscu moja prababcia założyła w latach 20. XX wieku. To była bardzo przedsiębiorcza kobieta – miała smykałkę do interesów. I czego się nie chwyciła, to jej szło. I tak było z pomysłem na piekarnię – zauważa.

Budynek przy Strzeleckiej 44 w Grudzicach (w latach 1954–1972 były wsią) powstał w 1890 roku. Początkowo był zwykłym domem. W rękach rodziny Kurc jest więc przeszło sto lat.

Pierwszą piekarnię zbudowała kobieta ze smykałką do interesów

– Moja prababcia wymyśliła to tak, by rozbudować go o kolejne pomieszczenia na biznes – mówi Beata Orel. – I tak wybudowano tam piekarnię, ale ona pełniła też funkcję sklepu. Przed wojną było można kupić tam wszystko do domu: od ołówka, po węgiel. Sklep nazywał się Mainka. Zachowało się choćby zdjęcie automatu na cukierki stojącego przed budynkiem. Obok maszyny stoi moja prababcia z wnukiem. Historia tego zdjęcia jest o tyle ciekawa, iż trafiło choćby do archiwum Muzeum Wsi Opolskiej.

Początkowo do pracy byli zatrudniani piekarze z zewnątrz.

– Prababcia w wypieku też prawdopodobnie pomagała – mówi pani Beata. – Pamiętajmy, iż czasy przed II wojną światową były ciężkie. W budynku działał piec węglowo-parowy, opalany węglem i drewnem. Dlatego mieszkańcy wsi również z niego korzystali – opowiada.

– Na przykład w sobotę przynosili pełne blachy ciasta, mięsa. Taki obraz mam w pamięci jeszcze z czasów mojego dzieciństwa – już z lat 80. Pamiętam, iż w sobotę mama miała pełną piekarnię różnych blaszek. Ludzie korzystali z ciepła pieca. Jego nie dało się tak po prostu wygasić po wypieczeniu chleba – utrzymuje temperaturę 200 stopni przez pięć dni.

Okazało się, iż kolejne pokolenia przejęły pałeczkę do piekarskiego interesu.

– Najmłodszym dzieckiem prababci, była moja babcia Elżbieta. A z tymi związkami to nie było tak jak dziś – śmieje.

– Choć babci spodobał się chłopak, który był zegarmistrzem, to jej mama zeswatała ją z piekarzem, bo to był bardziej perspektywiczny zawód. W 1943 roku młodych chłopak z Falmirowic – Piotr – wrócił z wojny i nie miał zajęcia. I tak moja babcia dzięki swatkom poślubiła dziadka.

Piekarnia w Grudzicach w rękach rodziny Kurc. Biznes z ojca na syna

Beata Orel mówi, iż choć dziadka Piotra Kurca nie poznała, to we wspomnieniach rodzinnych zapisał się jako człowiek o złotym sercu, który nigdy nie odmawiał pomocy.

– I choć nasza rodzina z piekarstwem związała się za sprawą budynku i prababci, to dopiero Piotr Kurc, jako pierwszy w rodzinie, zawodowo uprawiał ten fach – mówi Grudziczanka.

Dziećmi Piotra Kurca byli Józef i Jerzy.

– Z tej dwójki, to mój tata wyuczył się na piekarza – mówi Beata Orel. – To było oczywiste, iż ktoś przejmie biznes. W latach 70. w Grudzicach działały aż trzy piekarnie. Jedna piekarnia była 100 metrów od nas. I tata zawsze wspomina, iż choć sam piekł chleb, to biegał do tej drugiej piekarni po „Amerykany”, czyli słodkie bułki polane lukrem.

I tak, od 1972 roku Jerzy Kurc związał się z piekarnią i przez 53 lata wypiekał chleb, który do początku grudnia 2025 zachwycała opolan.

– Tata dostał wyzwanie w tak młodym wieku. Ale nigdy nie słyszałam, by kiedykolwiek myślał o zamknięciu piekarni czy zmiany zajęcia – opowiada.

Dodaje, iż dla porównania dawniej na sobotę piekło się 2000 bułek. – A a w ostatnich latach – jakieś 200 – obrazuje pani Beata. – Na weekend zawsze było trzeba piec więcej.

– Piekarnia była całym życiem taty. I pewnie też dlatego, długo nie chciał przejść na emeryturę. Ludzie mówili mu, jak ten chleb im smakuje, to go motywowało – stwierdza.

Całe życie z chlebem. Gdzie tkwił jego fenomen?

Córka słynnego piekarza mówi, iż zawód ten to w istocie „ciężki kawałek chleba”.

– Jako dziecko pamiętam, iż tato pracował od poniedziałku do soboty zawsze. I choć to nie jest łatwa praca, to zawsze mu regulowała życie. Widziałam, iż był szczęśliwy – mówi.

– To był taki rytm: wstawał do pracy ok. godz. 22-23. W nocy wypiekał chleb na rano. O 7 wszystko było już w sklepie, a on ok. 8 szedł spać i wstawał ok. 13. Pierwsze co robił to przerabiał zakwas. A wieczorem, przed pójściem spać – ok. 19 – znowu ten zakwas przerabiał…

W czym tkwił fenomen chleba Jerzego Kurca?

– To naturalny chleb bez konserwantów. Ojciec zawsze to powtarzał, iż piecze z prostego przepisu według książki z jego czasów. To znaczy z mąki, wody, zakwasu i odrobinki soli. Robił dokładnie taki chleb, jak nauczył go ojciec. To cała tajemnica – śmieje się pani Beata.

Czy w miejscu po piekarni Kurców zapachnie jeszcze świeżym chlebem?

– Dziś trudno powiedzieć, ale tego nie wykluczamy. Póki co, tata sam uznał, iż zasłużył na odpoczynek, ale w głowie ma wiele pomysłów. Na razie szykujemy się do świąt. A nowy rok pokaże, co dalej. Faktem jest, iż piekarnia pozostaje wciąż w rękach rodziny – mówi Beata Orel.

***

Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania

Idź do oryginalnego materiału