Tajemnice kolegiaty – Opatów

2tk.pl 1 rok temu

Kto chce – ten niech wierzy. Komu z sensacjami wygrzebanymi w szpargałach przez licznych regionalistów, zwykłych pasjonatów nie po drodze, niechaj wykrzywi w pogardzie usta i wzruszy ramionami. Ale stara jak świat kolegiata w Opatowie to miejsce równie fascynujące co okryte mgłą zagadek, niekoniecznie wiarygodnych hipotez, klechd i lokalnych legend. Od samego początku, od pierwszego kamienia położonego w wykopie, po strzeliste sklepienie i nakryty blachą dach świątyni.

Kolegiata w Opatowie
Fot. wikimedia.org
Kolegiata św. Marcina w Opatowie – romański kościół parafialny pw. Świętego Marcina z Tours.
Fot. archiwum autora

Szperacze krążą niespiesznie obok tej świątyni, zaglądają w dostępne dziury, czochrają włosy na głowie, mrużą z rozkoszy oczy i tylko ciężko wzdychają. Enigma, siostra ciekawości, umościła się tutaj wygodnie i milczy jak zaklęta. Przecież – na dobrą sprawę tak do końca na zweryfikowaną przez historyczne źródła, a przez to powszechnie uznaną za jednoznaczną prawdę – nie wiadomo dokładnie dlaczego i jakiemu możnowładcy wpadła do głowy myśl, by w prowincjonalnym Żmigrodzie (bo taką    nazwę posiadał onegdaj dzisiejszy Opatów) wystawić bazylikę. Nie zwykły, jednonawowy kościół, prostą zarezerwowaną dla odległych czasów romańskich rotundę, nie drewnianą budowlę, ale bazylikę właśnie! Kamienną świątynię o formie i kształcie, jakie w tamtych czasach należały się tylko i wyłącznie najważniejszym, najpotężniejszym, najbardziej znaczącym budowlom sakralnym. Takiego kościoła jak zbudowana z niebywałym rozmachem kolegiata pod wezwaniem świętego Marcina nie było wcześniej jak okolica długa i szeroka. Może w stolicy, w odległym o setkę kilometrów Krakowie to i owszem, może nad Wisłą w Sandomierzu. Ale dalej i bliżej nie. W tym odległym dwunastym stuleciu absolutnie nie!

Co z tego, iż o chwalebnej przeszłości wiemy prawie wszystko, a może choćby i więcej? O tym kto i dlaczego postawił kamienne cudo – to ciemna noc i kompletna tajemnica. Tradycja przypisuje fundację opatowskiego kościoła Bolesławowi Krzywoustemu. Ale zaraz przeciwnicy tej teorii, niczym zręczny prestidigitator wyciągający królika z szapoklaka, szermują informacją, iż inwestorem był żaden tam książę, tylko duchowny. Biskup Aleksander z Płocka, który, chociaż wspierając się pastorałem, wędrował po polskich kniejach, to pochodził z odległej Brabancji. Bowiem ten akurat    duchowny z Mazowsza i jego brat Walter, też zresztą kościelny hierarcha ale z Wrocławia, był przecież wyjątkowym na skalę Polski mecenasem XII wiecznej sztuki. Na pożółkłych ze starości pergaminach znaleźć można jeszcze kilku innych dostojników, władców i książąt. Rejestr potencjalnych fundatorów jest długi – od Piotra Własta po księcia Henryka Sandomierskiego, który – podobno – zamierzał nad strugą potoku Łukawa, który przecina Opatów, osadzić szukających akurat nowej siedziby templariuszy? Rycerzy i bankierów wypraw krzyżowych wygnanych z Ziemi Świętej?

Ostatecznie jednak jedynej prawidłowej i jednoznacznej odpowiedzi na proste pozornie pytania nie ma. Kto rozkazał wybudować ten kościół? Dlaczego akurat tutaj, a nie gdzie indziej? W jakim celu i kogo tak hojnie uposażył? Podobnie zresztą jak nie ustalono dotychczas (a zwracając uwagę na brak źródeł, które wyschły dokumentnie kilkaset lat temu, tajemnica pozostanie na zawsze nieodkryta) jaki murator zostawił po sobie tak kapitalnie zaprojektowane i zrealizowane dzieło. Z jakiej strony przybyli w sandomierskie budowniczowie? Jak nazywał się architekt?

Na koniec litanii jeszcze jedno ważne pytanie – dlaczego nie pozostawił po sobie żadnego tropu? Najmniejszego – od rytu wyciosanego dłutem na szarym kamieniu murów, wybitego na kolumnie gmerku, czy wreszcie rachunku za sprowadzane materiały do budowy, zachowanego w pamięci potomnych słowa wspomnienia. Znowu nic, mgła, noc, tajemnica.

To wszystko to średniowiecze, dawne zapomniane na amen czasy. Skoro tak, to zatrzymać się warto i pochylić nad kolejną tajemnicą sygnowaną na bliższe współczesne czasy. Odległe raptem o głupie pięćset lat. W opatowskiej kolegiacie od tylu stuleci wierni modlą się przez obliczem Madonny. Obrazem przywiezionym z odległej Italii i zawieszonym w ołtarzu przez kanclerza Krzysztofa Szydłowieckiego. Niewykluczone, iż renesansowe cudo, jeden z najpiękniejszych eksponowanych dzisiaj w polskich świątyniach wizerunków łaskawej Panny Marii wyszło z pędzla nie byle jakiego mistrza. Przyjmuje się, iż rozmodloną Madonnę namalował Tymoteusz della Vita z Urbino. To jedyne w Polsce dzieło tego mistrza.

Madonna z Opatowa.
Fot. archiwum autora

Po kanclerzu, jednym z najbogatszych Polaków swojej epoki, zręcznym polityku i bajecznie bogatym możnowładcy pozostał w Opatowie kolejny fascynujący skarb. Usytuowany w bocznej nawie, niewykuty w marmurze, ale odlany w giserskiej pracowni w Krakowie nagrobek, nazywany przez historyków sztuki „Lament opatowski”.

Lament Opatowski – brązowa płaskorzeźba renesansowa, odlana w 1536 r. Została umieszczona na cokole nagrobka kanclerza wielkiego koronnego Krzysztofa Szydłowieckiego w kolegiacie św. Marcina w Opatowie.
Fot. wikimedia.org

Nagrobny pomnik powstał jeszcze za życia Szydłowieckiego, ale to nie on był fundatorem epitafium, ale wdzięczny teściowi zięć – hetman Jan Tarnowski. Czasy były wtedy wyjątkowo pomyślne dla artystów. Z zamówienia złożonego w odlewni mistrzów, przybyłych do zimnej Polonii z odległej Italii, nie tyle po sławę, co złoto, artyści znad Tybru wywiązali się znakomicie. Prawie dwumetrowej długości brązową płytę zaludnili żałobnicy, dworzanie, poddani. Ponad czterdziestu rozpaczających po śmierci swojego pana żałobników, przy centralnie usytuowanym stole zasiadł zatroskany i odurzony wieścią o śmierci swojego przyjaciela i doradcy, sam król Zygmunt Stary. Pod stołem charty ze spuszczonymi i podniesionymi jakby do wycia pyskami, zrywające się z trzepotem skrzydeł do lotów spłoszone sokoły. Epitafium z Opatowa nie ma analogii jak długa i szeroka Polska, ba nie ma odpowiednika w całej Europie!

Autor: Ryszard Biskup
Kielczanin, dziennikarz, fotoreporter, podróżnik, regionalista i historyk. Przez ponad ćwierć wieku związany z dziennikiem „Słowo Ludu”. Laureat kilkudziesięciu dziennikarskich konkursów. Od wielu lat przewodnik turystyczny oraz licencjonowany pilot wycieczek zagranicznych. Autor wielu artykułów naukowych i książek.

Zobacz także:

http://2tk.pl/spacerkiem-po-regionie/smak-ponidzia/

Idź do oryginalnego materiału