Na południowo-zachodnie wybrzeże Alaski spadł kataklizm o niespotykanej dotąd sile. Po uderzeniu tajfunu Halong amerykańskie służby prowadzą jedną z największych akcji ratunkowych w historii stanu. Rekordowy wzrost poziomu morza, powodzie i ogromne zniszczenia zmusiły do opuszczenia domów tysiące mieszkańców nadbrzeżnych społeczności.
Halong uderzył w okolice delty rzek Jukon i Kuskokwim, powodując spustoszenie w zamieszkiwanych przez rdzennych mieszkańców wioskach Kipnuk (ok. 715 osób) i Kwigillingok (ok. 380 osób). Poziom morza podniósł się tam aż o 1,8 metra powyżej najwyższych przypływów, co doprowadziło do zalania większości domów. Niektóre z nich zostały zmyte wraz z ludźmi w środku.
Według agencji AP, zginęła co najmniej jedna osoba, a dwie kolejne są zaginione. Straż Przybrzeżna USA zdołała uratować 24 osoby porwane przez wodę wraz z ich budynkami. Do tej pory ewakuowano ponad 1500 osób, z czego około 300 przetransportowano do Anchorage, oddalonego o 800 km od zniszczonych terenów.
Izolacja i skala zniszczeń utrudniają pomoc
„Oddalenie tych miejscowości oraz skala zniszczeń stwarzają poważne wyzwania logistyczne. Staramy się wykorzystać każdą poprawę pogody, aby dostarczyć żywność, wodę, generatory i sprzęt komunikacyjny” – powiedział rzecznik stanowego biura zarządzania kryzysowego Jeremy Zidek.
W akcję ratunkową zaangażowana jest Gwardia Narodowa, która koordynuje transport lotniczy ludzi i zaopatrzenia. Według wstępnych ocen część domów nadaje się tylko do rozbiórki, a odbudowa wielu z nich przed nadejściem zimy będzie niemożliwa.