Najfajniejsze w życiu szkoły były nie lekcje, tylko to, co poza nimi. Jak się miało dobry układ z woźnym, to w strategicznych momentach potrafił zadzwonić na przerwę pięć minut szybciej, albo znaleźć parę zapasowego obuwia zmiennego. Nic tak nie integrowało klasy jak prace społeczne, a jeżeli w nagrodę można było przywieźć z sadu tyle jabłek, ile się zmieściło do tornistra, to szczęście było dosłownie na wyciągnięcie ręki.