Dane z GUS to nie tylko statystyka. To realny wskaźnik, który mówi o tym, iż zbliża się gigantyczny kryzys. Bez zmian w systemie i bez znalezienia rozwiązania, za 15 lat załamią się wszystkie systemy wsparcia w Polsce.

Fot. Warszawa w Pigułce
Współczynnik dzietności spadł do 1,03 – najniższego w historii Polski. To oznacza, iż każdego roku ubywa nas szybciej, niż przybywa. Bez radykalnych zmian w ciągu kilkunastu lat system emerytalny, renty i pomoc publiczna będą działać już tylko z nazwy. To nie publicystyka – to arytmetyka oparta na danych GUS.
Dane z Głównego Urzędu Statystycznego za pierwsze półrocze 2025 roku nie pozostawiają złudzeń. W okresie od stycznia do czerwca urodziło się w Polsce około 115,5 tysiąca dzieci – o ponad 10 tysięcy mniej niż rok wcześniej. Samo w pierwszym kwartale zarejestrowano zaledwie 58 tysięcy urodzeń, co oznacza spadek o ponad 6 tysięcy w porównaniu do tego samego okresu 2024 roku.
Dla porównania – jeszcze w 2010 roku w pierwszych sześciu miesiącach roku rodzice rejestrowali 208 tysięcy nowych obywateli. W 2025 jest ich o 92 tysiące mniej. To nie korekta trendu – to katastrofa demograficzna, która rozwija się w tempie nie widzianym nigdy wcześniej w polskiej historii.
Rekord, którego nikt nie chciał
Szacowany współczynnik dzietności na 2025 rok wynosi około 1,03. Oznacza to, iż statystyczna kobieta w okresie rozrodczym urodzi średnio 1,03 dziecka. Zastępowalność pokoleń wymaga co najmniej 2,1 dziecka na kobietę – czyli dwukrotnie więcej niż w tej chwili obserwujemy w Polsce.
Jeszcze w 2017 roku współczynnik wynosił 1,45. Był to wynik daleki od poziomu zastępowalności, ale przynajmniej nie budzący apokaliptycznych skojarzeń. Od tamtej pory każdy kolejny rok przyniósł dalszy spadek. W 2022 dzietność wyniosła 1,26, w 2023 już 1,16, a w 2024 eksperci szacowali ją na 1,11.
Tegoroczny wynik 1,03 bije historyczny rekord z 2003 roku, kiedy dzietność spadła do 1,22 podczas kryzysu gospodarczego połączonego z ponad 20-procentowym bezrobociem. Różnica jest jednak fundamentalna – w 2003 można było tłumaczyć załamanie dzietności trudną sytuacją ekonomiczną. Dziś bezrobocie jest rekordowo niskie, a gospodarka rośnie. Problem leży gdzie indziej.
Współczynnik 1,03 stawia Polskę w gronie państw o najniższej dzietności na świecie. Niższy wynik mają tylko Korea Południowa (około 0,7) i kilka innych państw Azji Wschodniej. Europa staje się kontynentem wyludniającym się w zastraszającym tempie, a Polska jest na czele tego ponurego rankingu.
Polska się kurczy i drastycznie starzeje
Wstępne dane GUS wskazują, iż na koniec września 2025 roku liczba ludności Polski wyniosła około 37,376 miliona osób. To o 158 tysięcy mniej niż rok wcześniej i o 113 tysięcy mniej niż w końcu 2024 roku. Tempo ubytku rzeczywistego w okresie trzech kwartałów wyniosło minus 0,30 procent – na każde 10 tysięcy mieszkańców ubyło 30 osób, wobec 27 rok wcześniej.
Przyrost naturalny – czyli różnica między liczbą urodzeń a zgonów – jest dramatycznie ujemny. W pierwszym półroczu 2025 roku wyniósł minus 93,5 tysiąca. Oznacza to, iż w tym okresie zmarło niemal o 94 tysiące osób więcej, niż się urodziło. To tak, jakby w ciągu sześciu miesięcy z mapy Polski zniknęło miasto wielkości Piotrkowa Trybunalskiego.
Prognozy demograficzne Głównego Urzędu Statystycznego malują jeszcze bardziej ponury obraz przyszłości. Do 2060 roku populacja Polski może spaść z obecnych 37,4 miliona do zaledwie 30,9 miliona. To ubytek ponad 6 milionów ludzi – więcej niż całe województwo mazowieckie.
W niektórych regionach kraju sytuacja będzie dramatyczna. Prognozy wskazują, iż w województwach takich jak opolskie, łódzkie czy świętokrzyskie ubytek przekroczy jedną czwartą mieszkańców. Oznacza to wyludniające się miasta, zamykane szkoły, coraz dłuższy dojazd do lekarza i zanikającą infrastrukturę publiczną.
Mediana wieku – czyli wartość środkowa dzieląca społeczeństwo na dwie równe połowy – przesunie się powyżej 50 lat. Osoby w wieku 65 lat i więcej będą stanowiły około jednej trzeciej całego społeczeństwa. Już dziś na 100 osób w wieku produkcyjnym przypada 72 osoby w wieku nieprodukcyjnym. W połowie wieku proporcje staną się nie do utrzymania – emerytów będzie dramatycznie więcej, a pracujących drastycznie mniej.
System emerytalny na krawędzi
Polski system emerytalny działa w oparciu o tzw. repartycję – składki obecnych pracowników finansują świadczenia dla obecnych emerytów. To mechanizm, który może funkcjonować tylko wtedy, gdy jest wystarczająco dużo pracujących w stosunku do liczby świadczeniobiorców.
Jeszcze w latach 90. na jednego emeryta przypadało czterech pracujących. Dziś stosunek ten wynosi już tylko dwa do jednego i systematycznie się pogarsza. W ciągu najbliższych 20 lat proporcje staną się jeszcze bardziej niekorzystne – jeden pracujący będzie musiał utrzymać jednego emeryta.
Matematyka jest brutalna. jeżeli liczba pracujących spada, a liczba emerytów rośnie, istnieją tylko dwa scenariusze. Pierwszy to drastyczne obniżenie wysokości świadczeń emerytalnych – choćby o 30-40 procent w stosunku do obecnych poziomów. Drugi to znaczne podniesienie składek lub podatków płaconych przez pracujących.
Żadna z tych opcji nie jest politycznie łatwa do przeprowadzenia, ale bez poważnych reform po prostu zabraknie pieniędzy na wypłaty w obecnej wysokości. Osoby urodzone po 1990 roku mogą spodziewać się emerytur na poziomie 30-40 procent ostatniego wynagrodzenia, zamiast obiecywanych 60-70 procent. Dla wielu oznaczać to będzie życie na granicy ubóstwa.
Sytuacja jest tym bardziej alarmująca, iż jednocześnie wydłuża się średnia długość życia. Dzisiejsi emeryci żyją średnio 15-20 lat po przejściu na emeryturę. Za 30 lat ten okres może wynieść 25-30 lat. Oznacza to, iż coraz mniej pracujących będzie musiało finansować coraz dłuższe świadczenia dla coraz większej grupy emerytów.
Rynek pracy czeka trzęsienie ziemi
Firmy już dziś zgłaszają poważne braki kadrowe w wielu branżach. Zmniejszająca się liczba młodych ludzi, wysoka emigracja zarobkowa i starzenie się społeczeństwa sprawiają, iż znalezienie pracowników staje się jednym z głównych wyzwań dla przedsiębiorców.
Konsekwencje są wielorakie. Po pierwsze, ostra walka o pracownika przekłada się na rosnącą presję płacową. Firmy muszą oferować coraz wyższe wynagrodzenia, by zatrzymać lub przyciągnąć pracowników. To zwiększa koszty prowadzenia działalności i obniża konkurencyjność polskich przedsiębiorstw na rynkach międzynarodowych.
Po drugie, brak rąk do pracy wymusza automatyzację i robotyzację procesów produkcyjnych. To wymaga ogromnych inwestycji, które nie każda firma jest w stanie udźwignąć. Mniejsze przedsiębiorstwa mogą po prostu zbankrutować lub przenieść produkcję do krajów, gdzie łatwiej o kadrę.
Po trzecie, drastycznie rośnie zapotrzebowanie na wykwalifikowanych pracowników w zawodach niemożliwych do zautomatyzowania – inżynierów, programistów, lekarzy, pielęgniarek, nauczycieli przedszkolnych. Płace w tych zawodach będą rosły, ale ciągle będzie ich za mało, by zaspokoić potrzeby rynku.
W perspektywie 20-30 lat Polska może stanąć przed sytuacją, w której duże inwestycje zagraniczne omijają nasz kraj właśnie ze względu na niedobór kadry. To oznaczałoby spadek tempa wzrostu gospodarczego i dalsze pogorszenie sytuacji demograficznej – zamknięte koło, z którego trudno będzie się wyrwać.
Nieruchomości i samorządy – nie wszędzie po równo
Kryzys demograficzny nie dotknie wszystkich regionów w jednakowym stopniu. Duże aglomeracje – Warszawa, Kraków, Wrocław, Trójmiasto – będą przyciągać młodych ludzi z mniejszych miejscowości, co złagodzi tam skutki wyludniania. Miasta te mogą choćby doświadczyć wzrostu liczby mieszkańców kosztem reszty kraju.
Dla mniejszych miast i gmin sytuacja będzie dramatyczna. Wyludnianie oznacza mniejsze wpływy do budżetów samorządowych z podatków i udziału w PIT. Jednocześnie koszty utrzymania infrastruktury – szkoły, szpitale, drogi – pozostają niemal niezmienione. Wiele samorządów będzie musiało zamykać placówki oświatowe, ograniczać godziny otwarcia urzędów czy likwidować połączenia autobusowe.
Wpływ na rynek nieruchomości też będzie zróżnicowany. W atrakcyjnych lokalizacjach – duże miasta, nadmorskie kurorty – ceny mieszkań mogą dalej rosnąć ze względu na koncentrację kapitału i ludności. W słabszych lokalizacjach – małe miasta powiatowe, wsie oddalone od aglomeracji – wartość nieruchomości spadnie drastycznie. Mieszkania w takich miejscach będą trudne do sprzedania, a ich właściciele utracą znaczną część oszczędności.
Dlaczego tak się dzieje
Wysokie koszty życia i mieszkań to jeden z czynników. W dużych miastach, gdzie koncentruje się największa liczba miejsc pracy, ceny mieszkań osiągnęły poziom, który uniemożliwia młodym ludziom zakup własnego lokum. Bez stabilnych warunków mieszkaniowych trudno podejmować decyzje o dzieciach.
Równie istotna jest późniejsza decyzja o rodzicielstwie. Współczesne pokolenie młodych dorosłych – jak wynika z badań cytowanych przez Forsal.pl – coraz częściej odkłada moment założenia rodziny. Z jednej strony chcą najpierw podróżować, rozwijać się zawodowo, zdobywać doświadczenia. Z drugiej brakuje im poczucia stabilności ekonomicznej i zawodowej.
Kruchą równowagę między pracą a życiem prywatnym dodatkowo utrudnia brak wystarczającej liczby żłobków i przedszkoli. W wielu miastach rodzice muszą czekać miesiącami na miejsce dla dziecka, co zmusza jednego z nich do rezygnacji z pracy lub zatrudnienia niani – co generuje ogromne koszty.
Coraz powszechniejsza samotność młodych dorosłych również odgrywa swoją rolę. Rosnąca liczba osób żyjących w pojedynkę, trudności w znalezieniu partnera, osłabienie więzi społecznych – to wszystko przekłada się na mniejszą liczbę związków i w konsekwencji dzieci.
Programy transferów pieniężnych – takie jak 500 plus czy w tej chwili 800 plus – okazały się za słabe, by odwrócić negatywny trend. Świadczenia te pomagają rodzinom z dziećmi radzić sobie finansowo, ale nie przekonują osób bezdzietnych do założenia rodziny. Problem leży głębiej niż poziom wsparcia finansowego.
Co możesz zrobić już dziś
Kryzys demograficzny dotknie każdego Polaka – bezpośrednio lub pośrednio. Można jednak podjąć konkretne działania, by zabezpieczyć swoją przyszłość finansową i zawodową.
Zacznij prywatnie odkładać na emeryturę. choćby 200-400 złotych miesięcznie odkładane systematycznie przez 20-30 lat da w efekcie kilkaset tysięcy złotych dzięki odsetkom składanym. Dostępne instrumenty to IKE (Indywidualne Konto Emerytalne), IKZE (Indywidualne Konto Zabezpieczenia Emerytalnego) oraz PPE (Pracownicze Plany Emerytalne). Każdy z nich oferuje korzyści podatkowe i pozwala budować kapitał niezależny od ZUS.
Przykład z życia: Kowalski ma 30 lat i zaczyna odkładać 300 złotych miesięcznie na IKZE. Przy średniorocznym zwrocie 5 procent, w wieku 60 lat będzie miał około 250 tysięcy złotych. jeżeli ZUS wypłaci mu emeryturę na poziomie 2000 złotych, te dodatkowe oszczędności dadzą mu około 1000 złotych miesięcznie przez 20 lat. Bez tego będzie żył za 2000 złotych – z tym za 3000 złotych.
Inwestuj w kompetencje, które trudno zautomatyzować. Zawody wymagające kreatywności, empatii lub złożonej analizy będą najbezpieczniejsze w nadchodzących dekadach. Dotyczy to analityków danych, inżynierów, specjalistów IT, lekarzy, pielęgniarek, nauczycieli przedszkolnych czy opiekunów osób starszych. To właśnie w tych branżach będą rosły płace i popyt na pracowników.
Jeśli planujesz rodzinę, sprawdź lokalny dostęp do opieki nad dziećmi i możliwości elastycznej pracy. Koszt logistyczny rodzicielstwa – czas spędzony na dojazdach do żłobka, brak elastycznych godzin pracy, niemożność home office – często okazuje się większą barierą niż same finanse. Wybór miejsca zamieszkania i pracodawcy powinien uwzględniać te czynniki.
Przedsiębiorcy muszą uwzględnić w strategii rozwoju automatyzację, robotyzację i intensywne szkolenia pracowników. Inaczej brak kadr zahamuje wzrost i zmusi do zamykania lub przenoszenia działalności. Warto już teraz inwestować w technologie zastępujące pracę ludzką tam, gdzie to możliwe.
Co musi zrobić państwo
Bez systemowych działań państwa indywidualne starania obywateli nie zatrzymają kryzysu demograficznego. Potrzebne są głębokie reformy w kilku kluczowych obszarach.
Zamiast wyłącznie transferów gotówkowych – tanie, powszechnie dostępne żłobki i przedszkola. Francja, która ma jeden z najwyższych współczynników dzietności w Europie (około 1,8), postawiła właśnie na tę strategię. Młodzi rodzice mogą liczyć tam na miejsca w żłobkach dla niemal wszystkich dzieci, co pozwala obojgu rodzicom kontynuować karierę zawodową.
Polska potrzebuje podobnego rozwiązania – masowych inwestycji w infrastrukturę opiekuńczą, preferencyjnych kredytów mieszkaniowych dla młodych rodzin oraz elastycznych form zatrudnienia umożliwiających godzenie pracy z opieką nad dziećmi. Sama gotówka nie rozwiąże problemu – trzeba stworzyć warunki, w których posiadanie dziecka nie oznacza końca kariery zawodowej jednego z rodziców.
Migracja zarobkowa oparta na selekcji i integracji to kolejny niezbędny element. Bez napływu pracowników z zagranicy polska gospodarka nie wypełni luki na rynku pracy. Potrzebna jest jednak przemyślana polityka migracyjna – selekcja wykwalifikowanych pracowników, kursy językowe, programy integracyjne. Chaotyczna migracja nieuprawniona tylko pogłębi problemy społeczne, zamiast je rozwiązać.
Reforma systemu emerytalnego nie może dłużej czekać. Wydłużanie aktywności zawodowej, zachęty do dłuższej pracy w postaci wyższych świadczeń, ulgi podatkowe dla pracujących rodziców – to działania, które mogą złagodzić najgorsze skutki kryzysu demograficznego. Trzeba także rozważyć stopniowe podwyższanie wieku emerytalnego lub wprowadzenie elastycznego modelu przechodzenia na emeryturę.
Automatyzacja, sztuczna inteligencja i robotyka w przemyśle i usługach to jedyny sposób, by mniejszą liczbą rąk utrzymać produkcję i usługi publiczne na obecnym poziomie. Państwo powinno wspierać przedsiębiorców w inwestycjach w te technologie – poprzez ulgi podatkowe, dotacje, programy wsparcia. To inwestycja w konkurencyjność polskiej gospodarki i utrzymanie poziomu życia obywateli.
Czy da się to odwrócić
Pełnego odwrócenia trendu nie obiecuje dziś uczciwie nikt. Kraje, które osiągnęły tak niski współczynnik dzietności jak Polska, rzadko wracają do poziomu zastępowalności pokoleń. Korea Południowa ma dzietność na poziomie 0,7, Japonia 1,3 – i mimo dekad prób nie udało im się znacząco poprawić sytuacji.
Można jednak spowolnić spadek i zaadaptować gospodarkę tak, by utrzymać poziom życia mimo kurczącego się społeczeństwa. Warunek jest jeden – działanie tu i teraz, nie w kolejnej kadencji. Każdy rok zwłoki oznacza pogłębienie kryzysu i ograniczenie możliwości manewru.
Polska stoi przed wyborem. Albo podejmiemy trudne reformy już dziś i zaadaptujemy się do nowej rzeczywistości demograficznej. Albo zignorujemy problem i za 15-20 lat zabraknie pieniędzy na emerytury, służbę zdrowia i edukację. Wtedy pozostaną tylko drastyczne cięcia i chaos. Decyzja należy do nas wszystkich.

3 godzin temu













![POWIAT BOCHEŃSKI. „Robimy, nie gadamy – a to efekt tej roboty” 152 mln zł pozyskane przez 1,5 roku obecnej kadencji [WIDEO]](https://bochniazbliska.pl/wp-content/uploads/2025/10/ryszard-1.jpg)