Niedawno wojewoda wielkopolski ogłosił, iż ośrodek zbiorowego zakwaterowania będzie zamknięty. Mieszkańcy muszą opuścić go do końca lipca. Mieszkańcy protestują przeciwko decyzji wojewody. ”Czujemy się tu jak w domu”.
Wojewoda nie da pieniędzy
Pisaliśmy o decyzji wojewody wcześniej. Michał Zieliński w maju ogłosił, iż nie przedłuży umowy na finansowanie pobytu obywateli Ukrainy w obiekcie przy ul. Warszawskiej. Zgodnie z jego decyzją umowa ma wygasnąć 31 lipca. Po tym terminie uchodźcy będą musieli opuścić akademik. Jest to blisko 500 osób.
Powodem nieprzedłużenia umowy jest zły stan budynku.
– W wyniku inspekcji służb wykazano szereg nieprawidłowości związanych z bieżącym stanem technicznym jak i sanitarno-higienicznym pomieszczeń zbiorowego zakwaterowania oraz wyżywienia. Ponadto ustalono, iż właściciel obiektu opieszale dokonuje niezbędnych prac naprawczych i nie stosuje się do zaleceń pokontrolnych. Wiele zaniedbań tłumaczy natomiast brakiem możliwości przeprowadzenia remontów ze względu na fakt, iż budynek zamieszkuje duża ilość osób – podawał rzecznik wojewody Jarosław Władczyk.
Mieszkańcy bronią właściciela
Mieszkańcy obiektu nie zgadzają się z tą decyzją. W tym celu wysłali list do wojewody, w którym prosili o możliwość pozostania przy ul. Warszawskiej. Podpisało list ponad 250 mieszkańców. Ukraińcy mówią, iż wciąż nie dostali odpowiedzi. Również Wielkopolskie Stowarzyszenie Lokatorów podaje, iż petycja z prośbą o spotkanie, jaką wystosowali mieszkańcy, była zignorowana. Z tych powodów dzisiaj mieszkańcy wyszli na protest.
– Wojewoda ma gdzieś tak naprawdę jaki jest stan tego budynku. Od pół roku zgłaszaliśmy, iż budynek jest w złym stanie, mimo to przez ten czas wojewoda nie zrobił nic, aby polepszyć warunki mieszkańców albo znaleźć im inne miejsce. Dzisiaj mówi, iż budynek jest w złym stanie, ale kiedy wysiedlano ludzi z hotelu Ikar, to oni dostawali skierowania mianowicie do budynku na Warszawskiej – mówi Aniela Barczak z Wielkopolskiego Stowarzyszenia Lokatorów.
Dodaje, iż teraz kiedy sytuacja na Warszawskiej nie jest idealna, ale widocznie się poprawiła, wojewoda znów ogłasza zamknięcie, powołując się na stan techniczny budynku.
Uchodźcy bronią właściciela obiektu i mówią, iż dostają wsparcie od niego i od administratorki budynku pani Beaty.
– Pani Beata, jak i właściciel budynku bardzo pomagają. Jak tylko czegoś potrzebujemy, to zgłaszamy to do niej – mówi jedna z mieszkanek.
Pani Nadia, która przyjechała wraz z rozpoczęciem wojny do Polski, najpierw mieszkała pod Katowicami. W hostelu przy Warszawskiej mieszka już ponad rok. W dwóch pokojach mieszka z mężem i czwórką dzieci.
– Wcześniej nie było tutaj choćby gorącej wody. Później gorącą wodę włączano na godzinę. Za taki krótki czas wziąć prysznic mogło tylko kilka osób. Do tego było trzy pralki dla 500 osób. Od tego czasu wiele się zmieniło: mamy wiele pralek, mamy gorącą wodę, mamy jedzenie i po trochu właściciel robi remonty – opowiada w rozmowie.
Katia jest po mikroudarze, dlatego nie może wykonywać ciężkich prac fizycznych. Innej pracy nie może znaleźć mimo, iż ma dwa wykształcenia wyższe.
“Chcemy po prostu spokoju”
W hostelu przy Warszawskiej mieszka blisko 500 osób. Wielu z nich już kilka razy zmieniało miejsce pobytu, ponieważ poprzednie ośrodki zbiorowego zakwaterowania zamykano. Pani Katia przyjechała z córką z Krzywego Rogu. Najpierw przez 9 miesięcy mieszkała w ośrodku dla uchodźców – hotelu Ikar.
– Znalazłam blisko tam pracę i szkołę dla córki. Po zamknięciu Ikaru przydzielono nam miejsce zamieszkania tutaj. Również prosiliśmy nie zamykać Ikaru, ponieważ dzieci blisko miały szkoły i przedszkola. Jednak wojewoda powiedział, iż decyzja jest ostateczna. W związku z tym musieliśmy szukać innej szkoły i innej pracy, ponieważ dojazd zajmował dużo czasu. Teraz po wysiedleniu nas z tego hostelu znowu będziemy musieli układać życie na nowo – mówi Katia.
Dodaje, iż mimo wszystkich mankamentów chce z córką pozostać w tym miejscu, ponieważ ponowne szukanie pracy i szkoły jest czasochłonne i stresujące.
Kolejna kobieta Natalia opowiada, iż mieszka w jednym pokoju z trójką dzieci. Najmłodsze urodziło się dwa tygodnie temu. Teraz znajduje się w szpitalu z zapaleniem płuc.
– W porównaniu z poprzednimi warunkami te są najlepsze. Mamy blisko wszystko niezbędne: szpital, szkołę, żłobek, pracę. Mieszkaliśmy w ośrodkach w Gdańsku, Jarocinie, Bronisławie, Żerkowie. Kiedy przyjechaliśmy do Poznania, mieszkaliśmy w Ikarze, ale też musieliśmy się przeprowadzić. Mamy nadzieję, iż już możemy zostać tutaj. Chcemy po prostu spokoju – opowiada.
Kobieta cieszy się, iż tutaj mają swój pokój i nie muszą jak dotychczas mieszkać z 50 osobami w jednym pokoju. Opowiada, iż jest dwa tygodnie po porodzie i nie może pracować. Dodatkowo ma w szpitalu świeżourodzone dziecko.
– Jak dostaniemy kolejne mieszkanie gdzieś za setki kilometrów od Poznania, to nie będę mogła zwiedzać dziecka – dodaje.
Mieszkańcy proszą wojewodę o ponowne rozpatrzenie decyzji, mimo iż jest ona ostateczna.