WIELCY ZAPOMNIANI LWOWIANIE – LEOPOLD STAFF – POETA TRZECH EPOK
Leopold Staff (ur. 14 listopada 1878 roku we Lwowie, zm. 31 maja 1957 roku w Skarżysku-Kamiennej) – polski poeta, tłumacz i eseista. Jeden z najwybitniejszych twórców literatury XX wieku, kojarzony głównie jako przedstawiciel współczesnego klasycyzmu; prekursor poezji codzienności, związany także z franciszkanizmem i parnasizmem. Zaliczany do czołowych poetów młodopolskich, w okresie międzywojennym stał się duchowym przywódcą skamandrytów. Już za życia nazywany „pomnikiem polskiej poezji”, postrzegany jako wzór klasyka i artysty-mędrca.
W latach 1897-1901 studiował na uniwersytecie im.Jana Kazimierza we Lwowie prawo, filozofię i romanistykę. Uhonorowany tytułem doktora honoris causa Uniwersytetu Warszawskiego i Uniwersytetu Jagiellońskiego, pracował także jako członek, a później wiceprezes Polskiej Akademii Literatury, wydawca dzieł filozoficznych. Pomimo otaczającej go sławy, starał się nie wyjawiać szczegółów swojego życia, w tym też celu w okresie późnej starości spalił niemal całą swoją osobistą korespondencję.
W ciągu sześćdziesięciu lat twórczego życia, liryka Staffa podlegała wewnętrznym przemianom, których stałym elementem było pojmowanie poezji jako ocalenia sumienia i nauki służącej osiąganiu pełni człowieczeństwa.
W ujęciu Staffa poeta jest przeznaczony do tego, aby – choćby w obliczu wojny czy też rozkładu klasycznych wartości – zachował umiar i harmonię, głosił sprawiedliwość oraz nadzieję odrodzenia. Nienaganna forma oraz kult ładu i spokoju sprawiły, iż łączono go z nurtem apollińskim polskiej poezji.
Głównym zainteresowaniem całej jego twórczości był przy tym „konkretny, pojedynczy człowiek”, osoba ludzka jako nieskończona wartość sama w sobie. W tomie „Szumiąca muszla” Staff objawił się jako autor subtelnych erotyków. Osobne zbiory wierszy poświęcił tematyce I Wojny Światowej („Tęcza z łez i krwi”) oraz poszukiwaniu mistycznych doświadczenia Boga („Ucho igielne”).
Tom „Wysokie drzewa” stał się wyraźnym postulatem zamiłowania Staffa do „spokojnego, sensownego” i majestatycznego piękna Natury przeciwstawionej Historii i miejskiej cywilizacji. Novum przyniósł rozsławiony przez skamandrytów tomik „Ścieżki polne”, sławiący we wzniosłym stylu wiejską codzienność oraz – pozorną niepoetyckość – psów, wołów, kur czy wywozu gnoju.
Leopold Staff był jednym z najwybitniejszych przedstawicieli XX-wiecznego klasycyzmu. Tworzył na przestrzeni półwiecza w trzech okresach literackich – Młodej Polsce, Dwudziestoleciu Międzywojennym i w latach powojennych, zachowując swój niepowtarzalny, indywidualny styl.
Wydał kilkanaście tomów wierszy, uprawiał dramatopisarstwo i eseistykę literacką. Był też wybitnym tłumaczem poezji, prozy i tekstów filozoficznych.
Urodził się we Lwowie, jako syn lwowskiego cukiernika. Beata Obertyńska w swoich „Wspomnieniach” pisze:
„Wiedziało się o nim tyle tylko, iż jego ojciec, a potem owdowiała matka, mieli we Lwowie cukiernię. I to wszystko. Przychodził i był, lubili go wszyscy”.
Po ukończeniu V Gimnazjum Klasycznego we Lwowie, w latach 1897-1901 Leopold studiował na Uniwersytecie Lwowskim, z początku prawo i administrację, później zaś filozofię i romanistykę”.
Zarówno prawo, jak i administracja nie za bardzo go interesowały. Odwiedzał więc też seminaria filozoficzne sławnego profesora Kazimierza Twardowskiego oraz seminaria romanistyczne nie mniej sławnego profesora Edwarda Porębowicza. Słuchał również wykładów znakomitego przyrodnika, profesora Józefa Nusbauma, a także interesował się medycyną” – pisze Witold Szolginia w „Tamtym Lwowie”.
Staff uczęszczał również na wykłady polonistyczne oraz brał aktywny udział w działalności Kółka Filozoficznego i Kółka Literackiego Czytelni Akademickiej. Warto podkreślić za Szolginią, iż „już jako dziecko namiętnie czytał wszystko, co tylko znalazł w rodzinnym domu. No, i to także, co zdołał wypożyczyć u sąsiadów i znajomych”.
Uwielbiał pisarstwo Józefa Ignacego Kraszewskiego, utwory Adama Mickiewicza i Williama Szekspira, których spore fragmenty znał na pamięć. Wtedy to też pod wpływem „Pana Tadeusza” obudziły się w nim poetyckie ambicje, pragnął pisać jak nasz wielki wieszcz.
Już po latach Staff w jednym ze swoich odczytów, wygłoszonych w Polskiej Akademii Literatury w marcu 1934 roku wspominał tamten młodzieńczy zapał:
„Nie wiadomo, jak i kiedy pół książki, o ile nie więcej, umiało się na pamięć, i to na wyrywki. Co więcej, rymy i rytmy zaczęły kusić do myśli tak zuchwałej, iż niemal bluźnierczej: a gdyby tak samemu spróbować takich rymów i rytmów, które teraz zdawały się takie łatwe i proste”.
I chłopak, nagrodzony niegdyś w szkole tym czerwono oprawnym arcydziełem, licząc kilka nad lat tuzin, począł sam parać się rzemiosłem rymarskim. Zamówił sobie natchnienie na czas po odrobieniu lekcji. I co dzień, między szóstą i siódmą wieczorem, ze ślepą pasją kropił możliwie największą ilość wierszy.
Ambicja była wyścigowa: chodziło o to, aby „Pana Tadeusza” przewyższyć ilością wierszy choćby o tysiąc. Nie tylko rymy były w tym podobne, ale i akcja toczyła się w sposób przedziwnie pokrewny. Najlepiej było z opisami przyrody. Umiało się je tak świetnie na pamięć, były tak trafne i piękne, iż żal było zastępować je innymi. Więc wprawiało się je żywcem w rodzący się poemat…”.
W 1898 roku poeta wchodził w skład lwowskiej redakcji wydawanego w Krakowie pisma akademickiego „Młodość”. Przez kilkanaście lat przełomu XIX i XX w. był także uczestnikiem poetyckich spotkań i dyskusji grupy „Płanetnicy”, która schodziła się we Lwowie w willi Maryli Wolskiej „Zaświecie”. Maryla Wolska matka Beaty Obertyńskiej, spoczywa na Cmentarzu Łyczakowskim.
W domu tym – willi :”Zaświecie” zbierało się w latach 1900-1905 grono literatów i poetów „młodego Lwowa”. „Płanetnicy” nie mieli jakiegoś wspólnego programu poetyckiego, zbierali się jednak, by czytać i omawiać własne utwory.
Wśród nich wymienić należy: Marylę Wolską, Józefa Ruffera, Antoniego Moullera, Ostapa Ortwina i Leopolda Staffa. Począwszy od 1901 r., kiedy to Staff wydał swój debiutancki tomik z sonetami, zatytułowany „Sny o potędze”, prawie co roku ukazywały się w druku nakładem lwowskiej Księgarni Polskiej Bernarda Połanieckiego kolejne zbiory jego poezji.
Do roku 1914 wyszło ich aż dwanaście. Stanisław Lem w książce „Życie wśród wielu” relacjonuje tamten tak istotny dla literatury polskiej czas:
„Kiedy odezwał się po raz pierwszy u wstępu stulecia, dla Lwowa było to zdarzenie wielkie. Od długiego bowiem czasu nie urodził się tu żaden poeta, który by tak wstępnym bojem zdobył wszystko: rozgłos, czytelników, teatr i krytykę”.
Granatowe tomiki ze srebrnym nadrukiem, ukazujące się nakładem Połanieckiego, widziało się w szkole, na uniwersytecie, w domach prywatnych, w wypożyczalniach stale były w czytaniu. Teatr grał z powodzeniem jego dramaty „Skarb” i „Godivę”, pisma codzienne ubiegały się o nowe utwory Staffa, a krytycy, już nie lwowscy, ale krakowscy i warszawscy obwieścili, iż talent wszedł do literatury pierwszorzędny.
Jan Kasprowicz w młodzieńcu uznał nie tylko kolegę – przyjacielem był mu najbliższym. Trzeba było mądrości Staffa i jego spokoju, aby wśród tych kadzideł pochwalnych nie dostać zawrotu głowy. Przeciwnie, był tym wszystkim jakby zawstydzony, zawsze skromny i cichy, choćby w czasie gwarnych libacji na jego cześć – małomówny.
Szczupły, drobny, o twarzy smutnej, okolonej słabym, czarnym zarostem – przemykał się koło kamienic, najmniej chcąc zwracać na siebie uwagę”. W latach 1901-1903 Staff przebywał we Francji i Włoszech. Z podróży tych wracał do Lwowa, gdzie wszelkie wrażenia, jakie mu one dały, przelewał na papier.
Wiódł życie bardzo pracowite. Zasłynął, obok nowatorskiej poezji, licznymi tłumaczeniami. Przyswoił bowiem polskim czytelnikom arcydzieła średniowiecznej i renesansowej literatury włoskiej, m.in.:
„Kwiatki św. Franciszka z Asyżu” (1910), pisma Leonarda da Vinci, Michała Anioła.
Wspomnieć należy, iż w latach 1909-1914 Staff redagował tzw. bibliotekę Symposion, zawierającą wybory z dzieł wielkich pisarzy i filozofów.
Współpracował także z redakcjami różnych pism, w tym „Lamusa” (1909-1913) i „Museion” (1911, 1913). W 1915 r. wraz z wieloma innymi mieszkańcami Lwowa, zajętego przez Rosjan, został ewakuowany w głąb Rosji.
Jako uchodźca dotarł do Charkowa na Ukrainie, w którym przeżył kilka ciężkich, wojennych lat. Kiedy Polska odzyskała swą utraconą niepodległość, powrócił do niej, ale nie zamieszkał już we Lwowie, ale w Warszawie.
W latach 1920-1921 współredagował wraz z Wacławem Berentem i Stefanem Żeromskim miesięcznik „Nowy Przegląd Literatury i Sztuki”. Publikował na łamach „Masek” (1918), „Tygodnika Ilustrowanego” (1918-1923), „Kuriera Warszawskiego” (1922-1927), „Gazety Polskiej” (1931-1939).
Należał do Towarzystwa Literatów i Dziennikarzy Polskich, którego w roku 1924 był wiceprezesem, zaś w latach 1924-1931 prezesem.
Od 1933 roku pełnił także funkcję wiceprezesa Polskiej Akademii Literatury. Leopold Staff był dwukrotnym laureatem Państwowej Nagrody Literackiej – w roku 1927 i 1951.
W 1929 roku otrzymał nagrodę Lwowa, zaś w 1938 roku – Warszawy. Wśród innych nagród wymienić należy: Nagrodę Ziemi Krakowskiej (1947 r.), Pen Clubu za twórczość przekładową (1948 r.), doktorat honoris causa Uniwersytetu Warszawskiego (1939 r.) i Uniwersytetu Jagiellońskiego (1948 r.). Okres okupacji, podczas której brał udział w tajnym nauczaniu, a następnie lata 1949-1957 spędził w Warszawie.
Zmarł 31 maja 1957 roku w Skarżysku-Kamiennej, pochowany zaś został w Alei Zasłużonych na warszawskich Powązkach.
„Jego poezja – jak pisze Jerzy Kwiatkowski – stanowi w tej skali jedyny w polskiej literaturze przykład zdumiewającej długowieczności. (…) Staff jest współtwórcą paru okresów literackich chętnie przez historyków literatury zwanych epokami. W każdej z nich odgrywa rolę pierwszoplanową”.
Twórczość poetycką zaczął Staff jako modernista. Powiedzieć trzeba jednak, iż jego debiutancki tomik zatytułowany „Sny o potędze” (1901 r.), którym zajął od razu miejsce wśród najwybitniejszych liryków polskich XX w., stanowił próbę przezwyciężenia młodopolskiego dekadentyzmu.
Młody poeta śmiało przeciwstawił modnym hasłom – głoszącym kult chorobliwości, wyczerpania, niemocy ducha, zatracenia i śmierci – własne stanowisko, będące uwielbieniem istnienia:
„Chcę żyć! Żyć!” – wołał w wierszach poeta!
Jego liczne utwory przesycone są filozofią ładu i zgody z życiem. Choć w „Snach o potędze” sporo było jeszcze wierszy melancholijno-pesymistycznych, to jednak tytułowy cykl wraz z otwierającym tom sonetem „Kowal” wprowadzał inną niż dotychczas tonację.
Z kolei w „Dniu duszy” (1903), zawierającym jeszcze w niektórych utworach maeterlinckowską atmosferę metafizycznego strachu i tragicznych przeczuć, pojawiają się cykle – „Matka”, wprowadzający temat macierzyństwa, i „Dzień pracy”, podnoszący do wartości sakralnej pracę chłopa. To właśnie w tym tomiku padają jakże ważne dla całej twórczości poety trzech epok słowa:
„O, życie moje! Bądź mi święte i olbrzymie!” – pochodzące z wiersza „Nienazwany”. Na sposób postrzegania przez niego świata i pisania o nim niezaprzeczalny wpływ wywarł Fryderyk Nietzsche, jak zresztą na całą epokę młodopolskich poszukiwań metafizycznego sensu bytu.
Jednakże Staff filozofię „woli mocy” Nietzschego pojmował w swoisty, niesprzeczny z wartościami chrześcijańskimi sposób, dzięki czemu przełamywał w twórczości swej epoki prymat modernistycznego pesymizmu (wynikającego z koncepcji Schopenhauerowskiej) oraz postawy dekadenckiej.
Odrzucił to wszystko, co kłóciło się z etyką chrześcijańską – więc przede wszystkim indywidualną moralność, pogardę dla litości i altruizmu. W „Kowalu” dowodzi przecież, iż najwyższym celem człowieka jest osiągnięcie mocy i poczucia wewnętrznego ładu. Ta potrzeba harmonii stanie się już odtąd gwiazdą przewodnią jego poetyckich uniesień. Bo to właśnie Staff z ówczesnych poetów najbardziej konsekwentnie realizował w swej twórczości zasady klasycyzmu.
Potwierdza to Irena Maciejewska, która w książce „Leopold Staff. Lwowski okres twórczości” pisze:
„Staff uznawany jest za najwybitniejszego w poezji polskiej XX wieku przedstawiciela klasycyzmu, rozumianego zarówno jako poetyka twórczości, jak też filozofia ładu i zgody z życiem, euforii i pochwały istnienia”. Wielki poeta pragnął uleczyć z dekadenckiej choroby woli i depresji psychicznej swoje pokolenie. Przyjął więc gwałtownie postawę stoika, poprzez którą emanował w wierszach spokojem i zgodą na świat taki, jakim jest:
„Teraźniejszością nie zgięty, nie zatrwożony przyszłością (…) przetrwam wszystko, jak posąg pogodny” – powie w utworze „Marek Aureliusz mówi”, pochodzącym z tomu „Uśmiechy godzin” (1910 r.).
Od klasycyzmu w poezji Leopolda Staffa prosta już droga do franciszkanizmu, który tak mocno zaważył na jego twórczych poszukiwaniach Boga. Dążenie do harmonii ze światem wyraża się w pozostawieniu za sobą wszelkich ambicji wielkomiejskich i odnalezieniu sensu egzystencji ludzkiej w prostocie codziennych zajęć.
Tematykę tę porusza wiersz zatytułowany „Pokój wsi” (z tomu „Ptakom niebieskim”, 1905 r.). W całym tym tomie poeta zrywa z programową młodopolską melancholią, a zwraca się w stronę chrześcijaństwa i filozofii świętego z Asyżu, skąd czerpie dla siebie pogodne rozwiązanie dręczącej go we wcześniejszych utworach zagadki ludzkiego bytu.
W interpretacji Staffa św. Franciszek jest przede wszystkim kochającym życie głosicielem radości, harmonii istnienia i miłości. Zaprzeczone więc zostały tu znów dwa elementy współtworzące młodopolski tragizm: zło i śmierć. Pod wpływem postaci świętego stworzył on w swojej poezji model człowieka pięknego i dobrego, radosnego i zarazem znającego rolę cierpienia.
W kolejnych tomikach Staff nobilituje codzienność, zbliżając się z humanitarną postawą ku problemom życia społecznego. Zaliczyć tutaj należy: „Ścieżki polne” (1919 r.), „Ucho igielne” (1927 r.), „Wysokie drzewa” (1932 r.) czy „Barwę miodu” (1936 r.).
Dokonuje się w nich ostateczne zacieśnienie z pejzażem i kulturą polską. Ten jego realizm w niezwykle wysublimowanej postaci, opromienionej franciszkańskim umiłowaniem życia, będzie się odtąd przewijał we wszystkich jego tomach.
Nie sposób nie powiedzieć paru słów również o tomie jego wierszy religijnych, zatytułowanym „Ucho igielne” (1927 r.), za który został nagrodzony Państwową Nagrodą Literacką.
Cały zbiór przepaja tonacja ewangeliczno-franciszkańska. Zaufanie Bogu i pokora zastąpiły ostatecznie młodzieńcze zafascynowanie „potęgą”. Kiedy wybuchła II Wojna Światowa, ten piewca antyku i miłośnik śródziemnomorskiej kultury bardzo bolał nad destrukcją ustabilizowanego świata wartości („Martwa pogoda”, 1946 r.).
Nastroje katastroficzne w jego wojennej poezji przezwyciężyła jednak ostatecznie wiara w Boga.
A oto jeden z piękniejszych wierszy Leopolda Staffa:
DESZCZ JESIENNY
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno…
Jęk szklany… płacz szklany… a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny…
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny…
Wieczornych snów mary powiewne, dziewicze
Na próżno czekały na słońca oblicze…
W dal poszły przez chmurną pustynię piaszczystą,
W dal ciemną, bezkresną, w dal szarą i mglistą…
Odziane w łachmany szat czarnej żałoby
Szukają ustronia na ciche swe groby,
A smutek cień kładzie na licu ich miodem…
Powolnym i długim wśród dżdżu korowodem
W dal idą na smutek i życie tułacze,
A z oczu im lecą łzy… Rozpacz tak płacze…
To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno…
Jęk szklany… płacz szklany… a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny…
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny…
Ktoś dziś mnie opuścił w ten chmurny dzień słotny…
Kto? Nie wiem… Ktoś odszedł i jestem samotny…
Ktoś umarł… Kto? Próżno w pamięci swej grzebię…
Ktoś drogi… wszak byłem na jakimś pogrzebie…
Tak… Szczęście przyjść chciało, ale mroków się zlękło.
Ktoś chciał mnie ukochać, ale serce mu pękło,
Gdy poznał, iż we mnie skrę roztlić chce próżno…
Zmarł nędzarz, nim ludzie go wsparli jałmużną…
Gdzieś pożar spopielił zagrodę wieśniaczą…
Spaliły się dzieci… Jak ludzie w krąg płaczą…
To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno…
Jęk szklany… płacz szklany… a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny…
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny…
Przez ogród mój szatan szedł smutny śmiertelnie
I zmienił go w straszną, okropną pustelnię…
Z ponurym, na piersi zwieszonym szedł czołem
I kwiaty kwitnące przysypał popiołem,
Trawniki zarzucił bryłami kamienia
I posiał szał trwogi i śmierć przerażenia…
Aż, strwożon swym dziełem, brzemieniem ołowiu
Położył się na tym kamiennym pustkowiu,
By w piersi łkające przytłumić rozpacze,
I smutków potwornych płomienne łzy płacze…
To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno…
Jęk szklany… płacz szklany… a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny…
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny…
Dokumenty, źródła, cytaty:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Leopold_Staff
http://www.lwow.home.pl/naszdziennik/staff.html Piotr Czartoryski – Sziler „Nasz Dzienik”