Wspomina Felicjana Andrzejczaka. „Był dla mnie kimś ważnym”

1 tydzień temu

– Kazał do siebie mówić po imieniu, po prostu Felek – zmarłego kilka dni temu Felicjana Andrzejczaka wspomina Marcin Wróblewski. Mieszkaniec naszego powiatu współpracował z tym wyjątkowym muzykiem, panowie mieli w planach choćby napisać książkę. Nie zdążyli…

Poprosiliśmy Marcina, by podzielił się z nami wspomnieniami dotyczącymi Felicjana Andrzejczaka.

– W świadomości większości odbiorców muzyki samo nazwisko Felicjan Andrzejczak może nie mówić zbyt wiele, ale zawsze gdy w rozmowach dodaje się „to ten co zaśpiewał Jolkę z Budką Suflera”, każdy fan muzyki od razu rozpoznaje ten unikalny, lekko zachrypnięty głos. Felicjan z Budką nagrał trzy utwory na początku lat 80-tych, adekwatnie podczas jednej sesji nagraniowej w studiu poznańskiego polskiego radia. Przebój „Jolka Jolka Pamiętasz” jest ponadczasowy, a przez wielu krytyków muzyki uznawany jest za największy hit Budki Suflera. Kariera Felicjana nie potoczyła się jednak tak, jakby on sam tego chciał. W Budce przez wiele lat traktowany był jako gość, występujący tylko w pojedynczych utworach, tylko na dużych koncertach. Gdy Budka kilka lat temu rozstała się z Krzysztofem Cugowskim, Felicjan nagrał z nią całą płytę, która nie odniosła już takiego sukcesu komercyjnego jak poprzednie wydawnictwa zespołu. Ja Felicjana poznałem w 2017 roku. Wtedy wspólnie z Krzysiem Herianem i społecznością Cienina Kościelnego organizowaliśmy koncert „Gramy dla Piotra”, zbieraliśmy pieniądze na rehabilitację mieszkańca Cienina. Felicjan przyjechał na to wydarzenie, był gwiazdą wieczoru, zaplanowaliśmy jego występ na kilkanaście minut, z największymi jego przebojami. Koncerty charytatywne często charakteryzują się tym, iż główne gwiazdy mimo wydarzenia szczególnego, pobierają jakieś gaże. Z Felicjanem pamiętam dokładnie moment rozliczenia. Powiedział mi: „Przyjechałem ze Świebodzina, tam muszę wrócić, zapłacić autostradę. To co, może 100, 200 złotych? Muszę za coś wrócić do domu.” I tak też się stało. Później nasze drogi zeszły się jak pracowałem w TVP. Poznaliśmy się bliżej, a od menadżerki Felicjana dostałem propozycję większej współpracy, przy napisaniu książki biograficznej o tym artyście. Spotkałem się z Felicjanem kilkukrotnie, mieliśmy ustalone wszystkie szczegóły, książka miała opisywać tylko fakty, bez upiększania życiorysu. Nagraliśmy wywiady, zaplanowałem pracę nad książką, jednak plan musiał zostać odłożony na półkę do późniejszego wykonania. Felicjan zmienił w tym czasie menadżera, koncertował w całej Polsce, również gościnnie na największych scenach. Kilka tygodni temu zadzwonił do mnie, po prostu porozmawiać. Zapytać co u mnie słychać. Umówiliśmy się na spotkanie, mieliśmy jeszcze raz usiąść do tematu książki, choćby jeżeli nic by z tego nie wyszło. Niestety, nie zdążyliśmy tego zrobić. Wiadomość o jego śmierci to ogromny szok. Choć miałem świadomość, iż choruje. Jadę na jego pogrzeb, bo był dla mnie kimś ważnym. Jego kariera zatoczyła w pewnym sensie jakiś krąg. Zaczął śpiewać w miejscowości Rzepin w województwie lubuskim. Tam chodził do technikum leśnego. I ostatni koncert zagrał właśnie w Rzepinie, dwa tygodnie temu na dożynkach. Był ciepłym, otwartym, uśmiechniętym człowiekiem. Z wieloma problemami, chorobą, ale nigdy nie poddający się. Jak będę go wspominał? Na pewno jako człowieka, który mimo dużego sukcesu jaki odniósł, nigdy nie uważał się za gwiazdora i nie pozwalał na to by go traktować jako kogoś ważnego. Kazał do siebie mówić po imieniu, po prostu Felek. Wręcz nie lubił jak ktoś go szczególnie tytułował. Pozostaje tylko teraz pytanie kto zaśpiewa jeden z jego budkowych przebojów – „Czas ołowiu” – wplatając w tekst jego imię… „Cienki lód, kruche szkło…”

Na zdjęciu powyżej Felicjan Andrzejczak podczas charytatywnego koncertu w Cienienie Kościelnym, w 2017 r. Poniżej Marcin Wróblewski z Felicjanem Andrzejczakiem i jego żoną Jadwigą, podczas urodzin Felicjana.

Idź do oryginalnego materiału