Motoclassic dla zwiedzających otworzył się w sobotę rano. Od południa natomiast trwały zmagania w ramach Konkursu Prób Sprawnościowych.
– Cała próba polega na przejechaniu jednego odcinka dwukrotnie. Różnica między pierwszym przejazdem a drugim przejazdem daje wynik. Im mniejsza, tym lepsza. Drugi przejazd tego odcinka jest w połowie tyłem, bo musieliśmy w tym roku troszkę to utrudnić, ponieważ w poprzednich latach zrobiło się już tak dokładnie i tak minimalne te czasy były, iż trzeba było coś wymyśleć takiego, żeby utrudnić zawodnikom przejazd tego odcinka. Stąd tak dokładny pomiar czasu musimy mieć. Typowa klasyka takiej małej próby sprawnościowej – mówi Jacek Blum, szef prób sprawnościowych.
Najwięcej zainteresowania zbierał konkurs elegancji. Odbywał się przez oba weekendowe dni, a uczestnicy starannie dbali nie tylko o wygląd pojazdów, ale i swój.
– To jest Standard Coventry. Bardzo stara marka, której początki to jest 1902 rok, zaczynali od produkcji silników okrętowych i tak dalej. Największy rozkwit to jest do I wojny światowej i po II wojnie światowej. To tak się wzięło przypadkiem. Kiedyś syn, będąc w Irlandii, przyjechał, kupił sobie jakieś pierwsze Alfa Romeo. No i tak się to zaczęło. On potem to sprzedał, bo przyjechał, nikt nie miał tego remontować. I to tak po jednym, po drugim autku się dokładało, koledzy doszli, dołożyli swoje autka. Syn kupił taką, nazwijmy to, stodołę, to była owczarnia. Wyremontowaliśmy to trochę i tam stoi w tej chwili 8 do 12 aut – o historii swojej pasji opowiadał Marek, biorący udział w konkursie elegancji.
Inspiracje dla kreacji były bardzo różne. Od międzywojennej, eleganckiej, po bardziej współczesne motywy bliskowschodnie.
– Wyciągnięty z krzaków, dosłownie z krzaków. Stał na kapciach, zarośnięty mchem, no i trzeba było trochę tam włożyć w niego sił, energii i trochę serduszka. Jeździ i sprawuje się bardzo dobrze. Nie jeżdżę na co dzień, ale latem sobie pozwalam częściej niż tylko na rajdy. Tu jest bardzo fajny silnik, chociaż niektórzy twierdzą, iż nie ale ja go uwielbiam. V6 grupy PRV, 144 konie, duży moment obrotowy. Jak najbardziej w ruchu miejskim się sprawuje i wcale za dużo nie pali – swojego Peugeota przedstawiał Mirek.
Konkurs elegancji był podzielony na dwie kategorie oldtimery i youngtimery, odpowiednio dla starszych i nieco nowszych pojazdów.
Pierwsze miejsce dla youngtimerów zgarnała niespotykana już dzisiaj Warszawa w wersji ambulans.
– Ja go kupiłem od kolegi, który zbiera takie samochody, to było gdzieś z 15 lat temu, może choćby 18, a ze względu na to, iż miałem inne projekty, to ten czekał w kolejce. Tym bardziej iż zdobycie część, takich gadżetów typowych, to było bardzo ciężkie do tego samochodu, mimo to, iż ten samochód jeździł w kolumnie sanitarnej Milicji Obywatelskiej w Legnicy, no niedaleko, stąd akurat. Najdalej w Warszawie byliśmy w Bieszczadach. Z Gdańska to jest 850 km na kołach, tylko iż podróż trwa 2 dni. Jazda na kołach jest fajna, powiedzmy do 300-400 km, ale nie kiedy temperatura to jest 30-parę stopni. Warszawa nie jest komfortowym samochodem. Też się przy większych szybkościach się grzeje – mówił Piotr, właściciel ambulansu na podwoziu Warszawy.
Pierwsze miejsce konkursu elegancji dla oldtimerów przypadło natomiast niezwykłemu samochodowi, który ze Śląskiem jest związany od ponad 100 lat. Mowa o aucie Willys-Overland 90. Należał on do amerykańskiej misji wojskowej nadzorującej plebiscyt na Śląsku. Po politycznych zawirowaniach został sprzedany Polakom i od tamtej pory zachował się w stanie zupełnie oryginalnym.
Grand Prix konkursu elegancji przypadło natomiast nie samochodowi, a motocyklowi. Jury doceniło pracę włożoną nie tylko w restaurację maszyny, ale i pieczołowicie przygotowany kostium właściciela.
Wyróżnienie otrzymało także zupełnie oryginalne auto Kozmo.
– To jest samoróbka, adekwatnie własna konstrukcja. Pomysł się narodził bodajże w grudniu 2005 roku, żeby skonstruować, zbudować własne auto. Najpierw to miała być przeróbka już istniejącej konstrukcji, ale summa summarum, po dwóch godzinach myślenia, jak przerobić inną konstrukcję, co interesujące krajową, wyszło, iż najprościej będzie od zera zbudować. I tak się narodziło Kozmo. Od tego, iż chcieliśmy przerobić coś, co się nazywało Colo Cabrio na bazie Malucha – opowiadał konstruktor niezwykłego samochodu Tomasz.
Projekt rozpoczęty w połowie lat 2000 długo nabierał kształtów. Budowa nadwozia i osadzenie go na przygotowanej wcześniej ramie to rok 2017. W tym samym roku zamontowano też silnik.
– Całe auto to jest taka idea kitcara, iż to jest rurowa rama przestrzenna, plus na to nadwozie z laminatu i elementy mechaniczne z Fiata, głównie Seicento plus mocniejszy silnik Fiata, Abarth 1.4 Turbo T-Jet. I to zostało w 2017 roku do tego stopnia doprowadzone. Potem znowu była przerwa. Przez jakiś czas jakieś drobiazgi poprawiałem i w zeszłym roku dzięki zrzutce i fanom Kozmo, którzy się troszkę dorzucili do projektu, dość mocno, udało się sfinansować wyjazd do Wielkiej Brytanii i tam dopuszczenie do ruchu tego auta. Więc jest dopuszczony do ruchu w Wielkiej Brytanii i przywieziony do Polski, przerejestrowany w Polsce i zarejestrowany na D0 KOZMO – streszczał historię pojazdu jego twórca.
Stały bywalec wrocławskiego Motoclassic Włodzimierz Zientarski, podzielił się również radą dla osób chcących zajmować się motoryzacją.
– Musisz pokochać to co robisz. Jak wsiadasz do auta to nie myśl o tym co tam dookoła, tylko „Jadę, rany boskie, coś fantastycznego! On zakręca, on tak pracuje, tak ciszej, tak głośniej.” I to jest podstawa. Poza tym mój kiedyś wuj, nieżyjący od dawna, powiedział do mnie „Włodeczku, z ciebie nic nie będzie, jak ty nie będziesz miał pasji. Zbieraj chociaż zapałki, cokolwiek, ale musisz coś zbierać”. On zbierał dzieła sztuki, a ja nie tyle zbieram, ile zakochałem się motoryzacji. Od momentu kiedy, o rany boskie, to rzeczywiście się we Wrocławiu zaczęło. W 1947 roku z rodzicami tu przyjechałem, byłem brzdąc, malutki. I tutaj siadałem w starych takich wojskowych samochodach, znaczy, wożony byłem. I muszę powiedzieć, iż tak to się wtedy tu zaczęło. Potem Stadion Olimpijski, gdzie chodziłem na żużel. I to mi zostało do dzisiaj – opowiadał Włodzimierz Zientarski, legenda polskiego dziennikarstwa motoryzacyjnego.