Dla mnie festiwal stał się wraz z upływającym czasem stałą częścią życiorysu: pierwsze koncerty w miękkich fotelach JOK-u, potem twarde ławki w amfiteatrze, później zielona trawa na maratońskim rowie aż wreszcie słuchanie koncertów z własnego ogródka nie opodal dużej sceny. Wprost proporcjonalnie do mijających lat, wzrasta we mnie przekonanie, iż festiwalowe lipce są jakby coraz cichsze, coraz pogodniejsze, wygodniejsze i pogodzone z życiem. Może właśnie z powodu wspomnianej wygody zainteresowałam się tzw. strefą mieszkańca.
https://jarocinska.pl/opinie-i-felietony/z-zycia-wziete-pielgrzym-poszukiwany-czyli-o-przystanku-w-jarocinie-zdjecia/mq0qJuXBo3kJdk9Ub0BwA było tak: W Gazecie Jarocińskiej z 15 lipca, jeden z artykułów zapowiadał, iż na nadchodzącym festiwalu strefa mieszkańca będzie bardzo długo czynna. Zamieszczone zdjęcie pokazywało zadowolonych ludzi siedzących pod parasolami, którzy wyglądali na mieszkańców naszego miasta a to z racji chociażby schludno-nudnego out-fitu. W pośpiechu przeczytałam: „będzie można skorzystać z baniek mydlanych, czy kolorowanek, a także pomalować sobie twarz czy zrobić rockową fryzurę”, „oprócz tego będzie można się solidnie pożywić i wypić napoje, a także schłodzić dzięki lodów”, „osoby posiadające kartę mieszkańca gminy Jarocin będą miały ten dostęp w pełni darmowy”.
Kartę mam? Mam. Aplikację mam? Mam. Hej! To brzmiało jak zaproszenie na porządną, rockową biesiadę! Ubrałam się „jak do ośpic”, czyli porządnie i pomaszerowałam w stronę strefy mieszkańca. Wejście do strefy poszło gładko więc oczami wyobraźni zobaczyłam soczyste kiełbasy, zimne kufle piwa i kręcone lody. Hm… nic takiego nie było. Pod parasolami siedzieli mieszkańcy w ośpicowym outficie, w centrum strefy bawiły się dzieci, przed telebimem jakiś tatuś tańczył z małą córeczką. Kątem oka dostrzegłam stoisko z prażoną kukurydzą. „Na bezrybiu i rak ryba” – pomyślałam i stanęłam przed panią zlaną potem, która załadowała właśnie pokaźna torbę prażynek i podała ją stojącemu przede mną brzdącowi.
https://jarocinska.pl/opinie-i-felietony/z-zycia-wziete-moj-czas-jest-moja-wiecznoscia-czyli-historia-pewnego-listu/U2kpJAcQBTBuTYtyZjk1Mały podał spoconej pani 20 zł. odwrócił się na pięcie zwalniając mi miejsce. - Dzień dobry, jestem mieszkanką Jarocina…. a ta kukurydza nie jest za darmo? - spytałam panią, która zrobiła się jeszcze bardziej czerwona. - Za darmo? A z jakiej racji? Proszę pani, ja tutaj stoję trzeci dzień i słaniam się z nóg w tym ukropie… Chce pani coś kupić czy nie? - spytała niecierpliwie a ja odwróciłam się na pięcie i powędrowałam najpierw do stoiska z lodami a potem z watą cukrową.
Wszędzie zdziwienie lub bardziej rozbawienie moim pytaniem o gratisy. - Tam jest bidon z wodą. Proszę się częstować – usłyszałam przechodząc obok stanowiska, gdzie można było pomalować sobie twarz lub postawić irokeza. Kolejka była długa, stojące w niej dzieciaki wyglądały na znudzone a moje włosy były świeżo umyte. Już myślałam, iż opuszczę strefę mieszkańca głodna, złakniona i bez irokeza ale na końcu moich poszukiwań natknęłam się na stoisko z miodami. Kolejka dzieciarni przed nim była długa, co zaskoczyło mnie przyjemnie ale tylko na moment. To nie słoiki miodu były tak oblegane ale młoda kobieta w ich sąsiedztwie, która wykonywała zmywalne tatuaże.
Wdałyśmy się w rozmowę, która kleiła się przednio, niczym posmarowana miodem. To od niej dowiedziałam się o radlińskiej pracowni pszczelarskiej, domku pszczelarza i apiterapii, która koi nerwy, poprawia jakość snu, korzystnie wpływa na układ krążenia i wspomaga układ oddechowy. Obiecałam zarówno rozmówczyni, jak i sobie, iż wybiorę się do radlińskiego domku pszczelarza na apiterapię a odchodząc zażartowałam: - Tatuażu pewnie i tak nie dostanę… Kobieta spojrzała zaskoczona: - A dlaczego nie? Wprawdzie dzieckiem już pani nie jest, ale w strefie mieszkańca owszem!