
Zbigniew Wodecki nigdy nie splamił się kiepskim koncertem. Jego karierze nie towarzyszyły skandale czy wpadki, a hity tego artysty wciąż nuci cała Polska. Już w sobotę, 12 lipca będzie można ich posłuchać w Filharmonii Podkarpackiej. Kto je wykona?
Niezwykły koncert pod hasłem „Zacznij od Bacha” rozpocznie się o godz. 18.00. Na scenie zaprezentują się: Orkiestra Smyczkowa Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Sławomira Chrzanowskiego oraz wokaliści: Karolina Leszko i Daniel Cebula Orynicz. Usłyszymy przeboje nieodżałowanego Zbigniewa Wodeckiego.


Artysta kompletny
Zbigniew Wodecki w swoim napiętym terminarzu znajdował miejsce dla największych, w tym zagranicznych miast, ale i niewielkich miejscowości. Jednak bez względu na to czy występował na prestiżowym festiwalu czy festynie, zawsze dawał z siebie wszystko.
Muzyce poświęcił całe swoje życie. Dosłownie. Jego ojciec, Józef był pierwszym trębaczem Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia i Telewizji w Krakowie, matka – śpiewaczką operową. Kwestią czasu było, kiedy i mały Zbyszek zarazi się muzycznym bakcylem. Mając zaledwie 5 lat zaczął grać na, otrzymanych od ojca, skrzypcach.
Jak wspominał artysta, nie był pokornym dzieckiem. – Mama miała ze mną krzyż pański. Ćwiczyć mi się nie chciało, jechałem na samych trójkach, a w dniu wywiadówki spałem głębokim snem od 20 – opowiadał w jednym z wywiadów. – Z liceum mnie wylali i trafiłem do zawodowej średniej szkoły muzycznej u Webera. I to był strzał w dziesiątkę. Zbliżyłem się do środowisk, które sporo chałturzyły – w najlepszym tego słowa znaczeniu. Chodzili tam m.in. Ewa Demarczyk, Stańko i Kurylewicz. Najpierw imponowało mi, iż mogę palić papierosy w takim towarzystwie. niedługo zacząłem jeździć po świecie. Paryż, Bruksela, Genewa, Hawana… Miałem 17 lat! – wspominał.

Jako wokalista zadebiutował w latach 70. Wcześniej grał m.in. z Markiem Grechutą, Ewą Demarczyk, w grupach Czarne Perły oraz Anawa. Był też skrzypkiem Orkiestry Symfonicznej PRiTV oraz Krakowskiej Orkiestry Kameralnej.
Wodecki konsekwentnie podbijał serca publiczności kolejnymi przebojami i częstymi koncertami. – Od 18. roku życia jestem non stop w rozjazdach. W domu bywam 1/3 roku – przyznawał.
Wokalista wyróżniał się nie tylko charakterystyczną fryzurą, o której mówił, iż jest jego „piętą achillesową”. Był artystą kompletnym: piosenkarzem, instrumentalistą (potrafił grać na 5 instrumentach), kompozytorem, aranżerem. Spróbował swoich sił także jako: juror w „Tańcu z gwiazdami” (przez 12 edycji), prezenter, gospodarz programu tv. Miał też na koncie kilka ról, w których najczęściej grał… siebie.
Kiedy przestał kląć na Pszczołę?
Przebój, z którym jest najczęściej utożsamiany to „Pszczółka Maja”. Początkowo irytowało go, iż na każdym koncercie proszono o ten właśnie utwór. Jednak zmienił zdanie. – Kiedyś opalam się na plaży w Australii w Canberze. Słońce praży nie do wytrzymania. Nagle słyszę, ktoś mówi po polsku. Podnoszę głowę i widzę, iż idzie w moją stronę mężczyzna i ciągnie chłopca za rękę. Stanął przede mną i mówi: „Popatrz Jasiu, to jest ten pan, co śpiewa Pszczółkę Maję”. I w tym momencie zaczynają mu płynąć łzy jak grochy. Głupio mi się zrobiło. Wtedy uświadomiłem sobie, iż Pszczółka to dla niego babcia, która nie żyje; boisko za rogiem; barszcz z uszkami i Bóg wie co jeszcze. Po prostu tęsknota. Od tamtej pory przestałem kląć na Pszczołę – przyznał w jednym z wywiadów.
Zbigniew Wodecki uważany był za najczęściej podróżującego artystę. Stąd też nie brakuje licznych anegdot z tras. Zenon Laskowik wyliczył, iż w 1978 r. Wodecki zaliczył najwięcej wypadków drogowych wśród artystów. – Tak było. Niestety. Jeździłem wtedy Fiatem 126p, który miał trzynaście warstw lakieru – potwierdził w „Playboyu” muzyk, przyznając, iż zdarzyły mu się choćby zderzenia z… tramwajami. – Trzy spotkania bliskiego stopnia. Za ostatnim razem już po stłuczce wyszedł krakowski tramwajarz i wrzasnął: „O! Wodecki. A mówili mi w zajezdni, żebym na pana uważał!” – wspominał piosenkarz.
Dla bliskich skoczyłby w ogień
Mimo ciągłych wyjazdów, Zbigniew Wodecki codziennie dzwonił do swoich najbliższych. – Jestem pewien jednego – gdyby coś się działo, to bez zastanowienia skoczyłbym dla nich w ogień. jeżeli ktoś chciałby zrobić krzywdę moim bliskim, nie zawahałbym się przegryźć mu grdyki – mówił w wywiadzie dla „Gali”. Artysta tak skutecznie chronił swoją prywatność, iż wielu jego fanów nie wie nic o jego rodzinie.
Muzyk, swoją żonę – Krystynę poznał mając 19 lat. Podczas występu w „Piwnicy po Baranami” w jego skrzypcach pękła struna. Podniósł wzrok i spojrzał na ciemnowłosą studentkę geologii. Jego zainteresowanie zauważyli Krystyna Zachwatowicz i Zygmunt Konieczny, którzy postanowili ich skojarzyć. Po 2 latach Zbigniew Wodecki stanął z Krystyną na ślubnym kobiercu. Owocem ich związku jest troje dzieci. Artysta zakosztował także roli dziadka.
Nie tylko rodzina mogła liczyć na Zbigniewa Wodeckiego. Piosenkarz miał tak dobre serce, iż pomagał choćby obcym ludziom. Doświadczali tego bezdomni, którzy czekali na niego po koncertach przed jego krakowskim domem.
Zwolnił córki z obecności na pogrzebie
Intensywny tryb życia i ciągłe koncertowanie zaczęły odbijać się na zdrowiu muzyka. On sam twierdził: – Gdzie mi tam do pracoholika. Ja jestem leń jak cholera.
Nie chciał rezygnować z muzyki, która była całym jego życiem. – To koncerty sprawiają, iż mając więcej niż 60 lat, przez cały czas wyglądam na 60 (śmiech). Ale, jak przestanę koncertować to boję się, iż się posypię. Bo nas trzyma adrenalina i pęd do sukcesu. Brawa i chęć pokazywania się są podstawą naszej egzystencji – mówił.
Artysta miał dystans do śmierci. Kiedyś zwolnił choćby swoje córki z… obecności na własnym pogrzebie. – Oficjalnie. Nie zniosę tego, żeby miały jakikolwiek dyskomfort i musiały ronić łzy – mówił „Gali”. – Nie boję się śmierci, jestem jej interesujący – zapewniał w innej rozmowie. Żartował natomiast, iż obawia się, by na cmentarzu żałobnicy nie zaczęli mu śpiewać „Pszczółki Mai”.
Dramatyczna wiadomość o jego poważnych problemach ze zdrowiem i pobycie w szpitalu, spadła jak grom z jasnego nieba. Wszystko zaczęło się w piątek, 5 maja 2017 r., kiedy to Zbigniew Wodecki przeszedł w Warszawie operację bypass-ów. Jeszcze w niedzielę czuł się dobrze i rozmawiał z bliskimi. Niespodziewanie 8 maja nad ranem doznał rozległego udaru mózgu. Mimo niezwykłej woli życia i staraniom lekarzy udar dokonał nieodwracalnych obrażeń Artysta zmarł w poniedziałek, 22 maja, w jednym z warszawskich szpitali w wieku 67 lat.