Zagórowianin zdobył Ararat! „Jestem szczęśliwym człowiekiem…”

3 tygodni temu

Znany podróżnik, pasjonat gór – Tomasz Frankowski z Zagórowa zdobył Ararat. – Pomimo trudnych i niesprzyjających warunków udało się. To wspaniałe uczucie – relacjonuje.

Góra Ararat – to masyw wulkaniczny leżący w centrum Wyżyny Armeńskiej między jeziorami Wan i Sewan, na terytorium Turcji, 32 km od granicy z Armenią i 16 km od granicy z Iranem. Masyw górski zajmuje powierzchnię ok. 1000 km² i składa się z dwóch szczytów: Wielkiego – 5137 m n.p.m. (który zdobyli) i Małego Araratu 3896 m n.p.m.

Zapytany przez nas co człowiek czuje będąc już na szczycie odpowiada, że, człowiek na szczycie może odczuwać euforię, dumę, satysfakcję z osiągniętego celu, ale także zmęczenie, osłabienie i niepokój związany z warunkami atmosferycznymi oraz potencjalnym ryzykiem zejścia. – W moim przypadku było podobnie, choć raczej te słabsze strony mocy nie pojawiały się. Wyjątkowo tym razem, na kilka minut przestało boleć. Na dwie godziny przed szczytem miałem problem z marznącymi palcami u rąk. To dlatego, iż miałem zbyt cienkie rękawice na takie warunki, które nas zaskoczyły. Obawiałem się, iż tam na górze nie zdołam zdjąć choć na chwilę rękawicy, aby zrobić chociażby jedno zdjęcie. Groziło sporym odmrożeniem, bo odczuwalna temperatura oscylowała w granicach – 25 stopni. Sypał ostry grad w dodatku, było ciężko utrzymać się na nogach. Niektórzy mają na Araracie więcej szczęścia i co za tym idzie słońce i prawie bezwietrzną aurę. Jednak myśl o tym, iż się udało, zażegnała ból, a przyniosła wzruszenie. Najpierw marzenie o szczycie, później miesiące przygotowań, a teraz pokonany wierzchołek. Kolega zrobił mi zdjęcie zamarzniętej łzy na powiece. Krzyknąłem wtedy do kamery: „Jestem szczęśliwym człowiekiem” – mówi.

Nie od dziś wiadomo, iż to co trudno dostępne, jeszcze bardziej pociąga. Taki była dla niego Ararat. Po długiej, ponaddobowej podróży ze Stambułu, wysiadł z autokaru i od razu ukazała się wielka góra, która jak twierdzi, po prostu hipnotyzuje.

– Na zdjęciach aż takim kolosem się nie wydawała. Mnie osobiście podniecała też legenda tej świętej góry Ormian, opisywanej w przypowieściach biblijnych o Arce Noego. Według legendy nie jest to prawdziwa góra, ale dwie siostry zaklęte w tę formę, w ramach kary za ciągłe swe kłótnie. Dzięki biblijnemu prorokowi, czczonemu zarówno przez Chrześcijan, Muzułmanów, jak i Żydów, Ararat jest górą wzbudzającą podziw i tyle emocji. Ja byłem dodatkowo ciekaw, jak to się człowiek czuje – na dole pustynia i 35 stopni ciepła, a na górze wielki lodowiec i – 25 stopni mrozu… – tłumaczy.

Z górami Tomasz związany jest od ponad 30 lat. Jako młodziak pojechałem z Pieniny a później w Tatry. To może wydać się dziwne, ale wówczas nienawidził chodzić pod górę. Wręcz był zły na komendę przełożonych na obozie, iż „dzisiaj idziemy się wspinać”.

– A los tak chciał, iż kilka lat później po maturze wyjechałem na zagraniczne praktyki zawodowe do Szwajcarii. Wiedziałem dobrze, iż to kraj z łańcuchem cudownych Alp, ale na początku było spokojnie. Dopiero po kilku dniach, kiedy otworzyłem okno w swoim pokoju na poddaszu, ujrzałem ją. Była ogromna i ośnieżona. Piękna w okrasie słońca. Spytałem co to za szczyt i czy daleko do niego pojechać. Santis 2 501 m.n.p.m. Odległość 30 km. Kolega powiada – jak chcesz, to za tydzień mam wolną sobotę. I pojechaliśmy tam. To był mój pierwszy poważny zdobyty szczyt i od razu nieco wyższy nić nasze polskie Rysy. Tak wpadłem w nałóg, z którego potem już nigdy nie pragnąłem się choćby wyleczyć. I niech tak trwa dalej…. Wiele razy przekonałem się, ile trzeba mieć pokory w górach najwyższych, ale też i w tych niższych. Dwa lata temu byłem zmuszony poddać się na Babiej Górze. Było to zimą, a warunki panujące wtedy na Diablaku były koszmarne. Wiatr, mgła, ostry grad i zamiecie. Groziło nam pobłądzenie. Miałem ze sobą grupę przyjaciół i ostatecznie zarządziłem odwrót. Z natury jestem uparty, ale pokora tym razem pokonała wszystkie inne myśli. Szczyt zdobyliśmy drugiego dnia przy pięknej zimowej pogodzie w tak zwanym oknie pogodowym.

Jeszcze wiele razy napotykałem na trudności, ale zawsze przyświecała myśl – góra nie zając, nie ucieknie. Jak nie dziś, to kiedy indziej. Na Araracie tak krytycznie nie było. Największą walkę nasz organizm musiał stoczyć z dużą wysokością, kondycyjnie natomiast byliśmy doskonale przygotowani – wspomina.

Natomiast o wyprawie do Turcji Wschodniej zdecydował w styczniu tego roku. Praktycznie od tego momentu rozpoczął przygotowywać się do ekspedycji, w której miało wziąć udział 22 osoby z Polski, Kurdystanu, Kenii, Serbii i Kanady. Tak ich niewielu, a aż pięć narodowości liczyła wesoła ferajna pragnąca Araratu.

– W moim przypadku, nie potrzebowałem dodatkowych wolnych chwil na formowanie kondycji, ponieważ od wczesnej wiosny niemal każdego dnia byłem w górach z wycieczkami. Zawód przewodnika pozwala mi na załatwienie dwóch spraw w jednym czasie. Oczywiście ćwiczyłem z nastawieniem na długodystansowe szybkie marsze, ok. 15 km dziennie przed 1,5 miesiąca. Do tego dochodziło pływanie i gimnastyka. Przygotowania do wyjazdu, to również kompletowanie sprzętu, załatwianie formalności z organizatorem i przemyślane zakupy rzeczy niezbędnych w akcji górskiej. Ale o tym opowiem w kolejnej części – dodał.

DR.
Idź do oryginalnego materiału