Znany dźwięk w telefonie – esemes. Patrzymy, a tam kolejny „alert RCB”: „zabezpiecz rzeczy”, „unikaj otwartych przestrzeni”, „znajdź bezpieczne schronienie”, „jeśli możesz, zostań w domu”. Innymi słowy, o ile chcesz być naprawdę bezpieczny, to nie podejmuj ryzyka życia. Tak wygląda zarządzanie strachem w państwach, które swych obywateli traktują przedmiotowo, jak jakieś, nie przymierzając, meble. Bo przecież nie jak bydło, gdyż zwierzęta i w ogóle cała tzw. przyroda ożywiona jest teraz otaczana specjalną atencją globalistów.
Od lat wyobrażam sobie zupełnie inną sytuację, która – wybaczcie naiwność – powinna być naturalna w kraju definiującym się jako katolicki… Swoją ścieżką, być może to już ostatnie chwile, kiedy – choćby teoretycznie – możemy tak powiedzieć o Polakach (że są katolikami). Przed nami bowiem bulgocząca i cuchnąca topiel wielokultorowości etnicznej, światopoglądowej, no i oczywiście wyznaniowej…
Wróćmy do moich wyobrażeń. W telefonie znany dźwięk. Czytamy: „Dzisiaj pierwszy piątek, pamiętaj o spowiedzi”, „Znajdź drogę do konfesjonału”, „Unikaj grzechu”, „Zabezpiecz swoje życie”. Rządowe Centrum Bezpieczeństwa mogłoby inicjować wiele takich projektów, niekoniecznie esemesowych. Puśćmy więc wodze fantazji. W porannych wiadomościach w radio słyszymy specjalne komunikaty np. o filmach czy spektaklach teatralnych, na które nie poleca się chodzić, bo są zagrożeniem dla naszej duszy. W publicznej telewizji, zaraz po wieczornej prognozie pogody, emitowana jest Kompleta, a modlitwę prowadzi ojciec z któregoś z kontemplacyjnych klasztorów…
Definiujemy siebie w kontrze do rządowych alertów. Takie obywatelskie nieposłuszeństwo jak za komuny i narzucanych nam wtedy ideologicznych „świeckich tradycji”. Współczesna komuna posługuje się nie tylko religijnym „novus ordo”, ale również artystyczną „nową tradycją”.
Tym oksymoronem określa się gwałt dokonywany na polskiej muzyce ludowej, gilotynowanej dekonstrukcją. Rewolucja zmienia stare teksty i linie melodyczne, miesza gatunki i muzyczne kultury. W tych produkcjach mamy muzykę z Bałkanów, z Turcji, również chasydzką, obowiązkowo jakąś nutę „ukraińską”, a do tego anglosaski beat i „celebryckie słowiańskie emploi”. Po dwóch „kawałkach” już robi się nudno. Najgorsze jest jednak mordowanie pierwowzoru, który – jak by nie było – to istotna część naszej narodowej tożsamości. Nie ma tutaj miejsca na naturalny dla ludowości etos pracy i nie ma mowy o duchowości opartej o krzyż, co dla kultury polskiej wsi było najważniejsze.
W ubiegłym tygodniu byłem w Bieszczadach i zdarzyło mi się trafić na plenerowy koncert zespołu „Łysa Góra” z podwarszawskiego Piaseczna. No cóż, odnalazłem tam wszystko, co powyżej zdefiniowałem. A może choćby więcej, bo do kotła (sic!) artyści wrzucają jeszcze metal-rock i tzw. rock progresywny (co by to nie znaczyło). A z kotłem jest coś pewnie na rzeczy, co nie tylko widać i słychać na koncercie, ale o czym sam zespół jednoznacznie mówi: „Na naszych występach gwarantujemy nieprawdopodobną energię i klimat rodem z Łysej Góry”. Myślę, iż ci muzycy wiedzą, iż góra, do której się odwołują, nosi inną, jak najbardziej tradycyjną ludową nazwę – Święty Krzyż, ale, jak widać, dokonali wyboru.
Po co ja o tym opowiadam? Chodzi mi o ten „alert RCB”, którego nam brakuje, o to ostrzeganie przed nadchodzącym zagrożeniem. I o znajdowanie alternatywy wobec tego, co jest nam narzucane, a co nas psuje.
Po drodze do domu wstąpiłem do Starej Kuźni w Jedliczu. Tutaj od wielu lat organizowany jest przez artystę rzeźbiarza, Jerzego Dudę, Podkarpacki Festiwal Twórczości Ludowej „Nuta”. o ile ktoś chce spotkać się z tradycją przez duże „T”, to właśnie takich miejsc powinien szukać i takich zespołów oraz artystów, którzy tam bywają. Już pierwszego dnia września w tejże Starej Kuźni wystąpi m.in. rodzinna Kapela Ludowa „Zastawnych” z Brzostka. Przywołuję tę kapelę nie tylko dlatego, iż jest to zespół – jak to mawiano – „do tańca i do różańca”. To przede wszystkim odtrutka na „nową tradycję” i radość, iż źródło wciąż bije.
Tomasz A. Żak