„Zawsze gramy dla ludzi”

bialyorzel24.com 1 dzień temu

Rozmowa z saksofonistą Krzysztofem Medyną, współzałożycielem WM Project.

Fot. CPS

W Stanach Zjednoczonych z pewnością nie ma drugiego takiego duetu polskich muzyków jak Andrzej Winnicki – Krzysztof Medyna, którzy koncertują ze sobą od kilku dekad. I to bez podziału na gatunki muzyczne…

Jest to całkiem możliwe. Gramy ze sobą praktycznie nieprzerwanie od początku lat 90., a współpracę muzyczną rozpoczęliśmy przecież jeszcze wcześniej, gdyż pod koniec lat 70. w Polsce. Tak naprawdę historia WM Project rozpoczęła się od naszego spotkania w szczecińskim klubie „Pinokio” na jesieni 1978 roku. Ja wróciłem wtedy z kontraktowego grania w Szwecji, a Andrzej w tym czasie koncertował już w klubie na czele zespołu Antidotum. Kiedy zaproponował mi wspólne granie długo się nie zastanawiałem. Powołaliśmy nową formację jazzową o nazwie Breakwater, która formalnie powstała już w 1979 roku.

Muzyką w życiu zainteresowałeś się bardzo wcześnie…

To prawda. Moja mama Krystyna była wykształconą pianistką, a dziadek Aleksander Szwarc dyrygentem Reprezentacyjnej Orkiestry Wojska Polskiego. Jak się urodziłem to dziadek był już na emeryturze, ale grał w domu na fortepianie i na flecie. Mama i dziadek byli więc moimi pierwszymi nauczycielami. Pamiętam, iż na pewnym etapie miałem też prywatną nauczycielkę fortepianu. Od małego miałem predyspozycje muzyczne i sam zawsze chętnie garnąłem się do grania. Można więc rzec, iż muzyka fascynowała mnie od dziecka i trwa to zresztą do tej pory. Samym saksofonem zainteresowałem się dopiero jako kilkunastolatek, a fascynacja jazzem zaczęła się w chwili, kiedy w czarno – białym telewizorze zobaczyłem występ polskiego zespołu New Orleans Stompers grającego Dixieland, czyli jazz nowoorleański. Pamiętam, iż dosłownie szczęka mi opadła, jak ich zobaczyłem, a przede wszystkim usłyszałem, bo w Polsce wtedy w czasach ery gomułkowskiej, taka muzyka w przestrzeni publicznej praktycznie nie funkcjonowała. Od tego czasu byłem zafascynowany jazzem, na początku wspomnianym dixielandem, później swingiem, aż w końcu bebopem, fusion, free jazzem i cała resztą.

Zawsze podkreślasz, iż jako muzyk nigdy nie miałeś żadnego idola, czy też wykonawcy, na którym się wzorowałeś…

Na różnych etapach w życiu inspirowało mnie wielu jazzowych twórców. Mogę wspomnieć tutaj chociażby Johna Coltrane’a, Stana Getza czy Paula Desmonda. w tej chwili również w zależności od nastroju słucham rozmaitych jazzowych muzyków. Nigdy jednak nie miałem jakiegoś wzoru do naśladowania i nie kopiowałem czyichś solówek. Myślę, iż również dzięki temu udało mi się stworzyć własny, rozpoznawalny styl. Zawsze bowiem gram po prostu swoje starając się przy tym dopasować do artystów, z którymi aktualnie występuję na scenie.

W momencie założenia Breakwater byliście już doświadczonymi muzykami…

Jako muzyk udzielałem się w zespołach już w latach 60. Grałem w Pocztylion Band, działającym przy klubie „Pocztylion” w Szczecinie, który później zmienił nazwę na Bryczka Cioci Filomeny. W 1970 roku wzięliśmy udział w „Szczecińskiej Wiośnie Orkiestr”. Występowałem także regularnie w Klubie Studentów Politechniki Szczecińskiej „Kontrasty”. W 1971 roku wraz z Kwintetem pianisty Janusza Weissa wziąłem udział w kolejnej edycji przeglądu „Szczecińska Wiosna Orkiestr” tym razem zajmując I miejsce w kategorii zespołów jazzowych. W 1973 jako członek Quidam Jazz Quartet wystąpiłem na festiwalu Jazz nad Odrą we Wrocławiu. Tych koncertów i rozmaitych festiwali było więc w tamtym okresie naprawdę wiele. Grałem praktycznie cały czas będąc ciągle w trasie. Na pewno jednym z ciekawszych doświadczeń był występ z zespołem Pat 78, kiedy to miałem okazję akompaniować włoskiej piosenkarce Faridzie podczas jej koncertów w szczecińskiej „Kaskadzie”. Z kolei Andrzej w 1976 roku zadebiutował na festiwalu Jazz nad Odrą we Wrocławiu jako lider sygnowanego własnym nazwiskiem kwintetu jazzowego. W 1977 roku został jednym z sześciu finalistów w konkursie Międzynarodowego Festiwalu Pianistów Jazzowych w Kaliszu, zaś w 1978 roku jako lider formacji Antidotum ponownie wystąpił na festiwalu Jazz nad Odrą.

Można więc powiedzieć, iż byliście skazani na sukces, który zresztą przyszedł dość szybko…

Od początku zarówno na scenie jak i poza nią dogadywaliśmy się znakomicie co przyniosło wymierny efekt. W marcu 1979 roku, już jako kwintet, Breakwater wystąpił na wrocławskim festiwalu Jazz nad Odrą, zdobywając główną nagrodę w kategorii zespołowej. Jednocześnie ja zostałem uznany za najlepszego instrumentalistę festiwalu, co wcześniej zdarzyło się chyba tylko jeden raz. Na początku lat 80. występowaliśmy w najlepszych klubach jazzowych w całym kraju, m.in. w legendarnym warszawskim „Akwarium”, a także na festiwalach, takich jak: Pomorska Jesień Jazzowa, Jazz Neptun, Jazz Jamboree oraz podczas Zaduszek Jazzowych.

Zamiast ugruntowywać swoją pozycję w kraju dość gwałtownie jednak znaleźliście się na Zachodzie…

Na początku 1982 roku zespół udał się do USA, gdzie wyjechaliśmy jako 6-osobowa grupa akompaniująca znanemu piosenkarzowi Jerzemu Połomskiemu. Podczas trzymiesięcznej trasy koncertowej wystąpiliśmy w 11 stanach, a kiedy trasa się skończyła podjęliśmy z Andrzejem i basistą decyzję, iż zostajemy w Ameryce. Do kraju wróciło więc tylko trzech muzyków. Andrzej zaczął wtedy grać z Amerykanami dużo jeżdżąc po Stanach, a mnie wyjazdy nie interesowały, bo ten etap miałem już za sobą funkcjonując w ten sposób latami w Polsce. Udzielałem się więc muzycznie jedynie lokalnie.

Breakwater zawiesił wtedy działalność praktycznie na dziesięć lat.

Muzycznie rozstaliśmy się na jakiś czas, ale ciągle mieliśmy ze sobą kontakt i nigdy zespołu nie rozwiązaliśmy. W 1992 roku Jacek Puchalski zorganizował w nowojorskim konsulacie festiwal jazzowy, w którym wziąłem udział wraz z zaprzyjaźnionymi muzykami. Andrzej pojawił się jako jeden z gości i zaproponował mi reaktywowanie Breakwater. Zgodziłem się z euforią i od tamtej z przerwami gramy ze sobą cały czas. Najczęściej w trio, ale też występujemy w kwartecie, a choćby w duecie. Wszystko zależy od aktualnych okoliczności. Reaktywując się zaprosiliśmy do naszego zespołu basistę Holdena Nagelberga i perkusistę Dave’a Anthony’ego. Wystąpiliśmy wtedy w wielu popularnych nowojorskich klubach „The Five Spot”, „Bar 55”, „Zanzibar”, „Club Bene”, „Down Town” i „Van Gogh’s Ear”.

Na waszą pierwszą studyjną płytę w Stanach Zjednoczonych trzeba było jednak poczekać blisko dekadę. Nagraliście ją zresztą pod nieco zmienioną nazwą…

W 1999 roku przystąpiliśmy do nagrywania w firmie fonograficznej J-Bird Records swojej debiutanckiej na amerykańskim rynku płyty zatytułowanej In the Bush. Producentem i kompozytorem większości utworów był Andrzej. W nagraniu tego albumu utrzymanego w stylu fusion gościnnie udział wzięli dwaj światowej sławy muzycy – basista Mark Egan z Pat Metheny Group i perkusista Rodney Holmes z Carlos Santana Group. Tuż przed wydaniem płyty okazało się, iż już w latach 70. działała w Stanach, i wydawała płyty, rhythm & bluesowa grupa o nazwie Breakwater, co zmusiło nas do zmiany nazwy na Electric Breakwater.

Początek XXI wieku to w waszym wykonaniu niejako powrót do korzeni polskiego jazzu…

Na początku lat 2000 zadecydowaliśmy o zmianie profilu muzycznego i o kolejnej zmianie nazwy zespołu. Powstał Komeda Project i pod tą nazwą nagraliśmy dwie płyty z muzyką ”ojca polskiego jazzu nowoczesnego”, czyli Krzysztofa Komedy. Najpierw w 2007 roku wydaliśmy płytę Crazy Girl, a dwa lata później na rynku muzycznym pojawił się krążek Requiem. Ta druga płyta znalazła się w pierwszej setce najlepszych płyt jazzowych wydanych w 2009 roku w rankingu magazynu The Village Voice. Taki sukces osiągnęła w tym samym roku płyta Tomasza Stańko pt. Dark Eyes. W nagraniu Requiem wzięli udział znani jazzowi muzycy: kontrabasista Scott Colley, perkusista Nasheet Waits i trębacz Russ Johnson.

I dopiero wtedy, po sukcesie „Komeda Project”, przyszedł czas na WM Project, który formalnie istnieje od 2017 roku…

Tak. Do nowego składu zaprosiliśmy perkusistę Michała Winnickiego, syna Andrzeja, a także kontrabasistę Jeffa Dinglera. Obaj w tym czasie byli już bardzo ukształtowanymi muzykami. Michał, absolwent Rutgers University, był jedynym na roku, który ukończył dwa fakultety: perkusję klasyczną i jazzową. Z kolei Jeff ma za sobą nagrania i koncerty z wieloma znanymi muzykami jazzowymi. Początkiem działalności pod szyldem WM Project było wydanie w 2017 roku płyty From a Familiar Place, na której oprócz oryginalnych kompozycji członków zespołu znalazły się między innymi takie klasyki jak „Take Five” Paula Desmonda i „Mercy, Mercy, Mercy” Joe Zawinula, wzbogacone groove’m stylu hip-hop. Płyta znalazła się na „February 2018 DownBeat Editors’ Pick”. W jej nagraniu, oprócz stałych członków WM Project, wziął udział puzonista Marshal Gilkes, trębacz Jeremy Pelt oraz znakomity polski gitarzysta Rafał Sarnecki. Dodam jeszcze, iż uzupełnieniem naszej dyskografii jest album z archiwalnymi nagraniami radiowymi zespołu Breakwater z lat 1979-1980, który ukazał się nakładem wytwórni Gad Records we wrześniu 2022 roku w Polsce oraz płyta Breakwater Live in New York City 1993-1995 dokumentująca nasze występy w różnych klubach w metropolii na początku lat 90, która pojawiła na rynku w 2023 roku.

W tym roku na krajowym rynku wydawniczym ukazała się również książka autorstwa dr Mariusza Wolfa zatytułowana „Krotochwile, saksofon i jazz, czyli całe moje życie” będąca zapisem rozmów z Tobą. To bez wątpienia obowiązkowa pozycja dla miłośników jazzu w Polsce…

Zosia Kłopotowska, redaktor naczelna Kuriera Plus, od lat zachęcała mnie, aby taka książka powstała, jednak nie byłem do tego za bardzo przekonany. W końcu dziennikarz Mariusz Wolf zaproponował mi wygodną współpracę na zasadzie, iż co jakiś czas będziemy sobie tylko rozmawiać, a on to wszystko nagra i spisze. Tak się stało i krok po kroku książka ujrzała wreszcie światło dzienne. Myślę, iż pojawia się w niej sporo ciekawych anegdot i wiele postaci ważnych dla historii polskiego jazzu. Na pewno może to być interesujące dla wielu osób, bo znaczna część historii była wcześniej zupełnie nieznana.

W kontekście wydawnictw muzycznych nie można nie wspomnieć o płycie „New York Flavors”, którą przed rokiem nagrałeś z wybitnym pianistą jazzowym Adamem Makowiczem…

Od 2012 roku koncertuję z regularnie z Adamem, a wspomnianą płytę nagraliśmy jako duet. W 2019 roku mielimy okazję wystąpić w legendarnym nowojorskim klubie jazzowym Blue Note jako Makowicz-Medyna-Dingler Jazz Ensamble, czyli jako trio wspólnie z Jeffem Dinglerem, będącym również regularnym członkiem WM Project. Już po pandemii w 2023 roku, w tym samy składzie zagraliśmy również w Keystone Korner Jazz Club w Baltimore. Z kolei w marcu tego roku zagrałem z Adamem 3 koncerty na Florydzie. Wspominam ten czas fantastycznie. Wszędzie byliśmy świetnie przyjmowani i graliśmy przy pełnych salach. Zresztą z Adamem innych koncertów nie ma. Może również dlatego, iż my zawsze gramy dla ludzi. Tak jest zresztą zarówno z Adamem jak i z Andrzejem. Wyznaję zasadę, iż to publiczność jest najważniejsza i największą przyjemność sprawia mi granie na żywo i bycie na scenie. Każdy występ, kiedy ludzie po koncercie są zadowoleni, uznaję za sukces i największą satysfakcję dla artysty.

Czego mogą spodziewać się uczestnicy Festiwalu w Centrum po waszym występie?

Zagramy między innymi utrzymane w stylu fusion kompozycje Andrzeja z naszej płyty In the Bush. To są bardzo chwytliwe numery. Pojawią się także aranżacje znanych standardów, takich jak wspomniane już „Take Five” czy też „Mercy Mercy Mercy”. Zagramy też własne wersje utworów zespołu The Beatles. Są to dobrze rozpoznawalne numery i to nie tylko dla miłośników jazzu, bo przeboje The Beatles zna przecież każdy. Na pewno wykonamy również przynajmniej jedną kompozycje nieodżałowanego Krzysztofa Komedy, którego 95. rocznica urodzin minęła kilka tygodni temu. To był twórca, który otworzył Amerykanom oczy, jeżeli chodzi o polska muzykę współczesną, o polski jazz. Nie ukrywam, iż cieszę się na ten występ, bo z Andrzejem na Greenpoincie nie graliśmy od wielu lat. Na Festiwalu w Centrum jako WM Project wystąpimy w stałym składzie, czyli Andrzej Winnicki na instrumentach klawiszowych, Michał Winnicki na perkusji, Jeff Dingler na kontrabasie, no i oczywiście ja na saksofonie.

Dziękuję za rozmowę i życzę wielu wrażeń podczas Festiwalu.

Idź do oryginalnego materiału