Niespodzianki w Orlen Arenie nie było. Nafciarze przegrali z Barceloną 24:34. To pierwsza domowa porażka mistrzów Polski w tym sezonie.
Ostatnie wyniki podopiecznych Xaviego Sabate zbudowały świetną atmosferę wokół drużyny. Po wygranych z PSG i Industrią Kielce hala wyprzedała się do ostatniego miejsca. Kilkadziesiąt godzin przed meczem klub ogłosił, iż biletów już nie ma. I rzeczywiście, hala wypełniła się dość szczelnie.
Kibice Wisły przygotowali oprawę nawiązującą do corridy. Na płachcie Barcelona była ukazana jako byk, a Wisła jako torreador. Na parkiecie było jednak zupełnie odwrotnie.
Wisła miała problemy od samego początku, zwłaszcza z zatrzymaniem Diki Mema. Francuz, jeden z najlepszych zawodników na świecie, raz za razem pokonywał Torbjorna Bergeruda. Goście od początku świetnie rozprowadzali obronę Wisły – piłka wędrowała to do skrzydła, to do obrotowego, a oprócz Mema z rozegrania rzucał Timothey N’Guessan.
Wisła miała za to ogromne problemy w ataku, choć w 12. minucie bramkę na 6:6 zdobył Mitja Janc. Później jednak podopieczni Xaviego Sabate stanęli, a oprócz świetnej defensywy Blaugrana miała Emila Nielsena w bramce. Goście zdobyli cztery bramki z rzędu i trener Wisły poprosił o czas.
Minuta rozmowy nieco pomogła – Wisła zdobyła dwie kolejne bramki i było 8:10. Potem trwała już jednak dominacja Barcelony. W ostatnich minutach Nafciarze kompletnie się pogubili, łatwo tracili piłki i wynik poszybował. Na przerwę zespoły schodziły przy stanie 9:16.
Wisła nie była jak Vardar
Duma Katalonii rzadko wypuszcza taki mecz z rąk. Po raz ostatni 1 czerwca 2019 roku – w półfinale Ligi Mistrzów w Kolonii. Wtedy takim samym stosunkiem przegrywał Vardar Skopje. Macedończycy wyciągnęli na 29:27. Nafciarze musieliby wspiąć się na wyżyny swoich umiejętności, by dokonać czegoś takiego.
Niestety, to nie był dzień podopiecznych Xaviego Sabate. Gergo Fazekas mecz zakończył bez rzuconej bramki, Melvyn Richardson po raz pierwszy w barwach Wisły pomylił się dwa razy z rzędu z 7. metra (oba rzuty odbił Viktor Hallgrímsson), a Siergiej Kosorotov po pomyłkach w pierwszej połowie w ogóle nie pojawił się na parkiecie. Nieco ożywienia wniósł Miha Zarabec, ale to było za mało i za późno.
Barcelona od razu po wznowieniu gry wrzuciła wyższe tempo i powiększyła przewagę do dziewięciu, a choćby dziesięciu bramek. Wisła nie była w stanie przeciwstawić się w obronie, w ataku Nafciarze poszli na wymianę ciosów, co skończyło się gwałtownie zdobywanymi przez gości bramkami. Duma Katalonii była dziś od Orlen Wisły po prostu lepsza w każdym aspekcie.
Skończyło się na 24:34. Wysoka porażka boli, ale kibice okazali wsparcie drużynie i jeszcze kilka minut po końcowej syrenie skandowali: „Niech zwycięża nam płocka Wisełka!”.
Najbliższa okazja w lidze już w najbliższą sobotę, w nietypowych okolicznościach – bo w Blaszak Arenie. Rewanż z Barceloną 13 listopada.
Orlen Wisła Płock – Barcelona 24:34 (9:16)
Orlen Wisła Płock: Bergerud, Alilović – Daszek 3, Janc 4, Szyszko, Susnja 1, Samoila, Richardson 1, Zarabec 7, Fazekas, Krajewski, Dawydzik 3, Mihić 1, Ilić 1, Szita 4, Kosorotov 0.
Barcelona: Nielsen, Hallgrímsson – Fernandez, Carlsbogard, Mem 5, Cikusa Djordje 2, Janc 3, N’Guessan 5, Gomez 8, Sola, Mauc 2, Elderaa, Fabregas 3, Frade 4, Barrufet 3, Cikusa Petar.















