W wieku 84 lat zmarł Amerykanin Arthur Blessitt, który postanowił przejść z drewnianym krzyżem cały świat. Swoją pielgrzymkę rozpoczął przed 55 laty.
Jego pierwsza podróż zagraniczna, jak czytamy w kai.pl, zaprowadziła go w 1971 do Irlandii Północnej. niedługo doszły do nich inne części Europy, Afryki, Bliskiego Wschodu i Azji Wschodniej. Zajęło mu to prawie 40 lat. W 2008 zakończył swoją misję odwiedzenia każdego państwa, kiedy pozwolono mu wjechać do Korei Północnej. Jego pobyt tam był w dużej mierze symboliczny: władze komunistyczne pozwoliły mu wynieść krzyż z drzwi wejściowych hotelu na ulicę i z powrotem.
Blessitt rozpoczął swoją pielgrzymkę w Boże Narodzenie 1969, niosąc na ramieniu krzyż domowej roboty o wymiarach 182 cm na 364 cm. W trakcie wędrówki dokonał kilku zmian: na końcu krzyża przymocował 30-centymetrowe koło oraz zastąpił ciężki 50-kilogramowy symbol Męki Pańskiej na lżejszy, ważący 19 kg.
Przejście Stanów Zjednoczonych zajęło mu sześć miesięcy, po czym wrócił do Los Angeles tylko po to, by otrzymać – jak sam mówił – polecenie od Jezusa, aby wyruszyć w podróż dookoła świata. Pan miał mu wówczas powiedzieć „Idź! Chcę, żebyś poszedł na całość”. Miał przy sobie rolkę naklejek z napisem „Uśmiechnij się! Jezus cię kocha”, które rozdawał zaintrygowanym nim przechodniom.
Blessitt prowadził za granicą skrupulatne notatki, w których szczegółowo opisywał, jak długo wytrzymywały podeszwy jego butów (około 500 mil) i jak często był aresztowany (24 razy). Odwiedził wszystkie kontynenty, łącznie z Antarktydą, a także strefy wojenne, miejsca katastrof i wiele innych, w których mógł zostać postrzelony, pobity lub aresztowany. Wspiął się na górę Fuji w Japonii, stanął twarzą w twarz z “wściekłymi pawianami” w Kenii i prawie został wysadzony w powietrze przez terrorystyczną bombę w Irlandii Północnej – a wszystko to podczas noszenia krzyża. Trafił do Księgi Rekordów Guinnessa jako „najdłużej trwająca pielgrzymka”.
Jego trwająca dziesięciolecia kampania uczyniła z niego kogoś w rodzaju celebryty. Media niezmiennie skupiały się na łączeniu jego zawziętej wytrwałości z oryginalnością tej ogólnoświatowej misji. „Zdziwiłbyś się, jak wiele uwagi poświęca się człowiekowi niosącemu duży drewniany krzyż” – powiedział w 1978 magazynowi „People”.
Ze swoimi rozwianymi lokami i gigantycznym krzyżem Blessitt był czasami mylony choćby z samym Synem Bożym, a raz w Liberii przywódca wioski ukląkł przed nim. „To jedyny raz, kiedy rozważałem zakończenie tej misji” – wspominał w wywiadzie dla „The New York Timesa” w 1997 roku. „Położyłem krzyż na drzewie i powiedziałem: «Panie, nigdy nie będę próbował odbierać Ci chwały i przedstawiać siebie jako przywódcę religijnego». I usłyszałam, jak Jezus szepcze do mnie: «Nie martw się o to. Po prostu idź dalej tą drogą»”.