Cmentarze wolę odwiedzać wieczorami. Może to kwestia klimatu, który wtedy się tworzy — ciszy, światła zniczy, zapachu jesieni. Jest już spokojniej, bez pośpiechu. Ludzie wracają do domów, a zostaje tylko ten specyficzny spokój, w którym można naprawdę pomyśleć.
Na Józefce odwiedzamy tatę Marysi. Minął rok, odkąd odszedł. Niby czas trochę przygasił ból, ale puste miejsce po kimś bliskim nie znika nigdy. Po prostu uczymy się z nim żyć.
Mój tata zmarł… aż trudno w to uwierzyć… dwadzieścia lat temu. Dwie dekady. Tyle rzeczy go ominęło. Nie widział, jak dorastałem. Nie był przy moich sukcesach, ani wtedy, gdy trzeba było się podnieść po porażkach. Nie poznał wnuków – a wiem, iż by je rozpieszczał do granic możliwości. I iż mieliby ze sobą mnóstwo wspólnych gier. Kiedyś grał ze mną, dziś mógłby grać z nimi.
Czasem łapię się na tym, iż myślę, co by powiedział, jakby zareagował. I choć wiem, iż go nie ma, w głowie wciąż prowadzę z nim rozmowy. Nie za często. Ale też nie za rzadko.
Życie nie jest sprawiedliwe. Nigdy nie było. Ale ono po prostu jest. Nie pyta, nie tłumaczy, nie czeka. Dlatego trzeba je szanować, przeżywać, a nie tylko przetrwać. Cieszyć się każdą chwilą, każdym uśmiechem, każdym spotkaniem. Bo strasznie gwałtownie przemija.
Tęsknimy. Zawsze będziemy. Ale oni żyją w nas — w wspomnieniach, w opowieściach, w drobnych gestach, które po nich zostały. Dlatego 1 listopada to dla nas nie tylko dzień zniczy i cmentarzy. To dzień wspomnień. Dzień rozmów o tych, którzy byli przed nami. Bo dopóki o nich mówimy — naprawdę jeszcze z nami są.
I te nasze opowieści, historie, anegdotki – to najważniejsza część dnia. Chyba istotniejsza niż zapalny na grobie znicz.

6 dni temu












