1982: francuskie balony dla Solidarności | Balonowy desant

5 lat temu
Zdjęcie: AN


W marcu 1982 r., trzy miesiące po wprowadzeniu stanu wojennego, Francuzi wysłali do Polski 10 tys. balonów z poparciem dla Solidarności. Wprowadzenie stanu wojennego w Polsce wzburzyło opinię publiczną na Zachodzie. Pomijając reakcje tamtejszych władz, często powściągliwe i pełne dyplomatycznych uników, społeczeństwa reagowały współczuciem i organizowaniem pomocy humanitarnej. Okazywanie sympatii Polakom było wśród nich powszechne, a rodzące się masowe inicjatywy wsparcia i manifestacje potępiające reżim Wojciecha Jaruzelskiego były spontaniczne. Prym wiodła pomoc humanitarna w postaci transportów żywności, ubrań, leków oraz techniczna. Ogromne znaczenie miały również akcje o charakterze symbolicznym, jak choćby sprzedaż znaczków, plakietek, koszulek, toreb. Organizowano również wernisaże, zawody sportowe czy happeningi, których głównym celem było wyrażenie swojego poparcia dla Solidarności i Polaków. Krajem, którego społeczeństwo nadzwyczaj mocno zaangażowało się w pomoc Polakom, była Francja.

Akcja „Balony dla Polski” została zorganizowana przez specjalnie utworzony w styczniu 1982 r. w Paryżu Komitet Wolnych Balonów dla Polski (Comité des Balons Libres vers la Pologne). Skojarzenia z podobnymi działaniami przeprowadzonymi w latach 50. XX w. przez Komitet Wolnej Europy są jak najbardziej zasadne. Wysłano wówczas do Polski m.in. broszury „Zza kulis bezpieki” oparte na rewelacjach ppłk. Józefa Światły, zbiega z Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, a także fotograficzny zapis Czerwca’56 w Poznaniu.

W skład wyżej wspomnianego Komitetu wchodziły głównie osoby o lewicowych poglądach. Martin Andler, matematyk, wspominał, iż o formach wsparcia moralnego dla społeczeństwa polskiego dyskutowano od początku stanu wojennego. Za najlepszy sposób przekazywania prawdziwych informacji, które nad Wisłą były towarem deficytowym, uznawano samizdaty. Na przeszkodzie stanęły trudności logistyczne – dostarczenie ich do Polski. Jeden z członków grupy przypomniał sobie, iż w „Archipelagu Gułag” Aleksandra Sołżenicyna występował motyw balonu, transportującego jedzenie i informacje do Gułagu na Syberii. Andler wspominał: „To było to! To była nasza idea! Myśleliśmy o kilku wariantach, kilka z nich było absolutnie nierealnych:

1. Wynajęcie statku i popłynięcie do Polski

2. Wynajęcie statku i podpłynięcie pod plaże (wybrzeże) Polski

3. Wysłanie balonów ze Szwecji

4. Wysłanie balonów z Bornholmu.

Dwa razy pojechaliśmy do Danii i tam zdecydowaliśmy, iż będą to plaże na Bornholmie”.

Poszczególne grupy zaangażowanych w pomoc Francuzów usilnie poszukiwały kontaktów z Polakami we Francji za pośrednictwem tamtejszych związków zawodowych, a szczególnie chrześcijańsko-socjalistycznej Francuskiej Demokratycznej Konfederacji Pracy (Confédération Française Démocratique de Travail). Ten związek zawodowy wspierał głównie działania utworzonego po 13 grudnia 1981 r. Komitetu Koordynacyjnego Solidarności w Paryżu. Do jego kierownictwa należeli: Zbigniew Kowalewski, Sławomir Czarlewski, Seweryn Blumsztajn, Jacek Kaczmarski, Andrzej Seweryn, Andrzej Wołowski. Oprócz tej polskiej organizacji istniało także stowarzyszenie Solidarność Francusko-Polska (Association Solidarité France-Pologne) funkcjonujące od września 1980 r. w Paryżu. Jego szefem był genetyk Piotr Słonimski. To właśnie u niego w styczniu 1982 r. zjawili się jego znajomi naukowcy, biolog Francis Andre Wollman i matematyk Martin Andler, i pytali o możliwość spektakularnego zamanifestowania poparcia dla polskiego społeczeństwa. Wollman: „Piotra [Słonimskiego] znałem osobiście. Obaj byliśmy naukowcami pracującymi nad podobnymi zagadnieniami, poza tym Piotr był przyjacielem mojego ojca, również genetyka. Razem z Pierrem Netterem, który pracował z Piotrem oraz Martinem Andlerem, poszliśmy do niego. Mieliśmy z tyłu głowy pomysł związany z balonami, ale nie wiedzieliśmy, co z nimi zrobić i co miałyby transportować. Jednego byliśmy pewni, iż musi to być coś związanego z Solidarnością”. Według relacji Piotra Jeglińskiego u niego również zjawił się Francuz reprezentujący organizację Lekarze bez Granic (Médecins Sans Frontières), który prosił o pomoc w stworzeniu dodatkowej formy pomocy dla Polaków. Szef paryskiego „Editions Spotkania” wspominał, iż wysunął pomysł akcji balonowej, który miał mu się spodobać. Dziś te dwie opowieści funkcjonują równolegle.

Organizatorzy nazwali siebie „osobami walczącymi o swobodny przepływ informacji między narodami”. Denis Clodic, odpowiedzialny za organizację przedsięwzięcia, zwrócił się do Francuskiej Demokratycznej Konfederacji Pracy o pomoc w jej przygotowaniu. 20 stycznia 1982 r. podczas spotkania pomiędzy przedstawicielami Francuskiej Demokratycznej Konfederacji Pracy (Jacques Chèrèque, Alain Faivre, Ramond Juin) i członkami prezydium Komitetu Koordynacyjnego Solidarności (Zbigniew Kowalewski, Andrzej Wołowski, Seweryn Blumsztajn i Jacek Kaczmarski; na spotkaniu nie było Sławomira Czarlewskiego) dyskutowano o zaangażowaniu obu organizacji w tę akcję i o jej celach. Według Clodica były nimi moralne wsparcie Polaków poprzez okazanie im solidarności Zachodu oraz przełamanie blokady informacyjnej dzięki przesłaniu do Polski miniraportu z najnowszymi informacjami o sytuacji w kraju. Podczas kolejnych spotkań na forum samego Komitetu odezwały się głosy, iż nie powinien się on angażować w tego typu przedsięwzięcia. Motywowano to ich wybitnie politycznym charakterem, który mógł spowodować reperkusje w stosunkach na szczeblu państwowym. Niektórzy członkowie Komitetu wskazywali, iż zebrane fundusze lepiej przeznaczyć na paczki żywnościowe dla głodujących Polaków! Pojawiały się również argumenty o zagrożeniu dla ruchu lotniczego, które mogły spowodować balony. Jeglińskiemu, mimo wsparcia innego członka Komitetu Sławomira Czarlewskiego, nie udało się przekonać oponentów. Organ oficjalnie nie poparł ani nie wspomógł finansowo akcji, zachował do niej dystans. Seweryn Blumsztajn przyznaje dziś, iż jego obawy w tej sprawie były niesłuszne.

Wyboru tekstów i druku ulotek podjął się Piotr Jegliński. W jego ocenie największy sprzeciw Francuzów wywołały dwa teksty z homilii Jana Pawła II. Zagroził jednak wycofaniem się w przypadku ich odrzucenia. Dopiero wtedy Francuzi ulegli. Po miesiącu przygotowania dobiegły końca.

Francuzi o zgodę na przelot balonów poprosili duńskie ministerstwo spraw zagranicznych. Urzędnicy uznali, iż sprawa ma charakter techniczno-lotniczy i skierowali ją do Zarządu Ruchu Lotniczego (Luftverksdirektoriatet). Zgodnie z rozdziałem 3.1.8 (obecnie 3.1.10) załącznika nr 2 „Konwencji międzynarodowej o lotnictwie cywilnym”, zwanej konwencją chicagowską, balony wolne, bezzałogowe powinny przemieszczać się w taki sposób, aby nie powodować zagrożenia dla mienia, osób lub innych statków powietrznych. Dodatek nr 5 do wspomnianego załącznika nakładał na państwo, z którego balon miał być wypuszczony, obowiązek uzyskania zgody na przelot od państwa, nad którego terytorium balon mógł zboczyć. Władze polskie udzielenia takiej zgody, co oczywiste, odmówiły. Stanowisko władz duńskich i wyspy Bornholm tłumaczył w jednej z gazet dyrektor Jesper Zeuthen z Zarządu Ruchu Lotniczego: „Odbywa się zaledwie kilka lotów rejsowych na i z Bornholmu, zatem mogliśmy dać takie pozwolenie bez szwanku dla ruchu lotniczego. Ale według kilku dość nowych przepisów w międzynarodowej konwencji o ruchu lotniczym balony mogą być wysłane jedynie, jeżeli wydane zostało pozwolenie z tego terytorium, dokąd mają lecieć. Zgodnie z tymi przepisami – podpisanymi także przez Polskę – skierowaliśmy zapytanie do polskich władz ruchu lotniczego, czy dają na to pozwolenie. Odpowiedź była odmowna, stąd też odmowa, którą otrzymali Francuzi”.

Jak wspominał Andrzej Świętek (członek organizacji Duński komitet wsparcia Solidarności), który pełnił rolę tłumacza w ostatecznych rozmowach pomiędzy Francuzami a Duńczykami, urzędnicy duńscy zasłaniali się absurdalnymi przepisami o rozpiętości skrzydeł przedmiotów latających, które jeżeli przekraczały pół metra, wymagały zawsze jednostkowej zgody na start. Wobec takiego stanowiska Duńczyków poirytowany Świętek zaproponował ministerstwu aresztowanie wszystkich mew na plażach, gdyż rozpiętość ich skrzydeł przekraczała dopuszczalne normy, a loty odbywały się bez zgody odpowiednich urzędników. Spełniły się przepowiednie Jeglińskiego i Blumsztajna, którzy od początku sugerowali organizatorom, iż uzyskanie pozwoleń będzie niemożliwe i akcję należy przeprowadzić z ich pominięciem.

Akcja gotowa była na początku lutego 1982 r. Brak zgody na jej legalne przeprowadzenie nie zdeprymował Francuzów. Grupa rekonesansowa dwukrotnie udała się na Bornholm, aby wybrać miejsce, z którego najlepiej będzie wyekspediować balony. Zdecydowano się na nadmorskie plaże w miejscowości Dueodde, mniej więcej na wysokości Darłowa i Kołobrzegu. Odległość od Polski w tym miejscu wynosiła zaledwie ok. 100–120 km. Dzięki kontaktom francuskich naukowców z władzami lotniska w Rønne nadzorowano sytuację pogodową w regionie. Chodziło głównie o to, aby większość balonów nie zatonęła w morzu bez osiągnięcia celu.

Całe przedsięwzięcie rozpoczęto w piątek 5 marca 1982 r. o godz. 10. W akcji uczestniczyło ponad 30 osób. Balony napełniano helem przy pomocy dostarczonych na plażę butli. Miały one lecieć poniżej wysokości 600 m, aby nie stały się zagrożeniem dla ruchu lotniczego. Całość nie mogła ważyć więcej niż 40–50 gramów, aby balon nie był za ciężki i nie zaczął zbyt wcześnie opadać. Nie mógł też przekraczać wagi określonej w konwencji chicagowskiej stosowanej dla balonów lekkich (do 4 kg). Do trzeciej w nocy wypuszczono 90 proc. z 10 tys. różnokolorowych balonów z dołączonymi ulotkami. Następnego dnia poleciały kolejne. Do każdego balonu z napisem „Solidarność” przyczepiono plastikowy worek z kompletem pięciu 12-stronicowych ulotek z informacją na temat organizatora akcji, wyborem wypowiedzi Jana Pawła II z grudnia 1981 r. i stycznia 1982 r. oraz analizą krakowskich prawników (w tym prof. Jana Środonia, kolegi Świętka ze szkoły podstawowej), która dotyczyła bezprawności wprowadzenia stanu wojennego przez reżim Wojciecha Jaruzelskiego. Ponadto znajdowały się tam wiadomości o Solidarności i jej działaniach poza Polską, a także instruktaż dotyczący budowy powielacza i zachowania podczas kontaktów z milicją i wojskiem. Wszystko zostało wydrukowane w kolorze niebieskim, który według Jeglińskiego miał szanse najdłużej przetrwać w czytelnej formie w przypadku zamoknięcia. Szacowano, iż dobrym wynikiem będzie osiągnięcie celu przez 30 proc. balonów.

Zgodnie z przewidywaniami 5 marca zmienił się kierunek wiatru, co umożliwiało przemieszczanie się balonów z prędkością ok. 13 km/h. Dzięki temu osiągnęłyby wybrzeże Polski, a choćby do odległości 400 km w głąb lądu. Według organizatorów mogłyby dolecieć do wysokości mniej więcej Zielonej Góry oraz Bydgoszczy i granicy ze Związkiem Radzieckim na północnym wschodzie (okolice Fromborka).

Pierwsze balony dotarły do granicy z Polską już w nocy z 5 na 6 marca. Informacje o nich znalazły się w raportach Bałtyckiej Brygady Wojsk Ochrony Pogranicza. Żołnierze z grup patrolowych wybrzeża informowali, iż około godz. 6.30 na plażach Darłowa, Jarosławca, Mielna i Kołobrzegu odnajdywano różnokolorowe balony wypełnione ulotkami o antypaństwowej treści. Balony trafiały również do rąk rybaków (niektórzy oddawali je żołnierzom) oraz osób, które wcześnie rano wybrały się na spacer po okolicznych plażach, korzystając z pierwszych promyków wiosennego słońca i wyższej temperatury powietrza. Ulotki odnajdywano również w głębi kraju. Andrzej Bogucki wspominał: „Mam do dziś tę ulotkę. Był balon i dwie ulotki. Dotarły do Borówna koło Bydgoszczy, gdzie w trzcinie jeziora znalazł ją nasz człowiek, balon od razu zniszczył, przekazał mi [jedną] ulotkę do podziemia, a ja do Jarosława Wenderlicha [działacza opozycji w Bydgoszczy – przyp. SL], z którym byłem w podziemiu, a ten do podziemnych wydawnictw. Część wydawnictw bydgoskich właśnie była drukowana w oparciu o instrukcje z ulotek. Po czasie wróciła do mnie. Wykorzystaliśmy ją w podziemiu”. Podobną opinię wyrażał Roman Nisiewicz, działacz podziemia z Piły. Odgłosy akcji docierały również do ośrodków odosobnienia. Edwin Klessa, internowany w Gębarzewie, pisał 20 marca 1982 r. o szumie wokół ulotek przesłanych do Polski balonami z Bornholmu. Wiedzę o tym fakcie internowany czerpał prawdopodobnie z oficjalnej prasy.

Akcji nie udało się ukryć przed społeczeństwem. Zdecydowano się wykorzystać media do demaskowania oraz oskarżania o planowanie zamachu antysystemowego. Prasa, radio i telewizja, wspomagane przez ekspertów wojskowych i cywilnych, skwapliwie odgrywały swoją rolę propagandową. We wszystkich tekstach zwracano uwagę na oficjalną odmowę władz duńskich, ale zżymano się na obecność na plaży mera Bornholmu Jensa Brandta, który podczas spaceru z psem sfotografował się z balonami w ręku. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż mer nie miał psa, a ten z którym wyszedł na rzekomy spacer, został przez niego pożyczony od sąsiada. W ten sposób zamanifestował poparcie dla francuskiej inicjatywy. Na miejscu pojawiła się policja duńska, która po spisaniu uczestników nie podjęła dalszych kroków i przyjęła rolę obserwatorów. Jak tłumaczył prawnik policji Rønne, Bjarne Bak: „To nie my, ale Zarząd Ruchu Powietrznego uważa, iż akcja jest nielegalna. My tak nie uważamy, dlatego też według policji nie ma podstaw prawnych do interwencji”. To wzburzyło polskich dziennikarzy, którzy uznali działania Duńczyków za farsę. Gazety informowały również o nocie protestacyjnej polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych do rządów Danii i Francji oraz proteście pracowników Polskich Linii Lotniczych Lot, którzy byli oburzeni inicjatywą, według nich zagrażającą bezpieczeństwu lotniczemu. W koszalińskim „Głosie Pomorza” ograniczono się do dwóch krótkich wzmianek na temat protestów polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych.

O balonach pisała prasa ogólnopolska. Przykładowo w „Żołnierzu Wolności” najpierw podano krótką informację o wydarzeniu pochodzącą z Polskiej Agencji Prasowej, a 11 marca opublikowano artykuł „Balony do Polski” autorstwa Bogusława Marcińskiego. Według niego był to przykład brutalnej i rzadko spotykanej agresji propagandowej. Wskazywał, iż ulotki co prawda nie nawoływały do działań o charakterze terrorystycznym, lecz, mimo wszystko, chciały doprowadzić do chaosu i destrukcji państwa, które dzięki wysiłkowi władzy powracało na „normalne” tory. Destrukcji państwa miały dokonać zawarte w balonach groźne wirusy, o których wspominał duński „Bornholm Tidende” z 6 marca 1982 r., powołując się na anonimowy telefon do redakcji gazety. Marciński zaś powtarzał te rewelacje.

Jak dziś wspominają działacze opozycji, ta akcja pokazała, iż ktoś o nich pamięta. Władysław Frasyniuk mówił dosadnie: „Dawała kopa, adrenalinę, potwierdzała, iż mamy rację”.

Idź do oryginalnego materiału