Bartosz Jurecki: Jestem nakręcony na Gwardię Opole

1 rok temu

Łukasz Baliński: Jakby nie było, miniony sezon pana nowa drużyna zakończyła na niższym miejscu niż poprzednia. Skąd ta zmiana?

Bartosz Jurecki: Po pierwszych rozmowach z panią prezes i zarządem poczułem, iż chcą, aby Gwardia znowu grała o wyższe cele. Tak, by podniosła się po tych dwóch chudszych latach. Propozycja, którą mi przedstawiono, przekonała mnie do tego, iż jest to klub, w którym chciałbym pracować. Tym bardziej, iż organizacyjnie rozwija się z roku na rok i chce na długo zaistnieć jako marka na mapie polskiej piłki manualnej.

Jakie cele postawiły przed panem władze Gwardii?

– Wraca formuła play off, podział na grupę spadkową, więc najlepiej byłoby załapać się do „ósemki”. To dałoby przede wszystkim spokój w kwestii utrzymania. A jeżeliby się udało zająć wyższe miejsce niż siódme, to nie trafialibyśmy w ćwierćfinale na ekipy z Kielc lub Płocka. W ostatnich dwóch latach Gwardia zajmowała 9 i 10 pozycję, czyli poza lokatami gwarantującymi udział w play off. Będziemy robić wszystko, żeby te miejsce poprawić.

A pan na co się nastawia?

– Czas pokażę. To jest sport i może być tak, iż obejdzie się bez problemów zdrowotnych i wszystko się będzie układało. A może być też w drugą stronę. Na razie jesteśmy po pierwszych dniach treningów. Musimy jeszcze się zgrać, znaleźć wspólne tempo. Staram się więc nie wybiegać daleko w przyszłość. Najważniejszy jest ten najbliższy mecz, a potem zobaczymy, co los przyniesie. Niemniej, w przyszłości bardzo chciałbym grać z Gwardią w europejskich pucharach i walczyć o medale mistrzostw Polski.

Jak ma docelowo prezentować się drużyna pod pana wodzą?

– Piłka ręczna staje się coraz szybsza. Na pewno będziemy chcieli biegać z każdej piłki w pierwsze czy drugie tempo, szukać łatwych bramek. Ważna jest też dla mnie twarda, mocna obrona, tak, by jak najwięcej piłek przechwycić i starać się iść do przodu. Ale też liczy się dla mnie spokojny atak pozycyjny, cierpliwy, grany do pewnej pozycji. Dążę też do płynnej gry, żeby nie było, iż po dwóch podaniach już jest jakiś błąd lub niepotrzebny rzut.

Bartosz Jurecki: Piłka ręczna staje się coraz szybsza.

Dużą bolączką Gwardii w zeszłym sezonie było to, iż nieźle zaczynała mecze, ale potem gdzieś się zatracała. Rzadko kiedy też umiała odwrócić losy meczu.

– Wiem od strony boiska, jak to czasem wygląda. Nie wyjdą ci dwa, trzy mecze, wpadasz w dołek i ciężko to potem odkręcić. W dodatku, gdy w oczy zagląda widmo spadku czy baraży, to ta spirala się nakręca. W takich sytuacjach właśnie bardzo ważna jest głowa. A trzeba przyznać, iż w Opolu nie wszyscy mieli do czynienia z walką o utrzymanie. Bo wcześniej Gwardia zajmowała miejsca w górnej połowie stawki, walczyła o medale. W zeszłym sezonie przyszedł ten gorszy moment, a nie każdy zawodnik potrafi sobie z czymś takim poradzić. W końcówce ekipa jednak pokazała, iż stać ją na pozostanie w elicie.

Jest pan z chłopkami już jakiś czas. Jakie wrażenia?

– Na razie pozytywne. Bardzo ciężko pracujemy, każdy jest zmobilizowany, wrócił po wakacjach wypoczęty. Musimy wykonać swoją pracę i ten wstęp przebiegał pewnie tak jak wszędzie. Bardzo ciężkie treningi, siłownia, interwały. Do tego staramy się jak najwięcej biegać z piłką, tak, by ta nam nie przeszkadzała i żeby podczas zmęczenia móc nią dobrze operować.

Poprzednio liderami zespołu byli Mateusz Jankowski i Adam Malcher, po kontuzji wraca Antoni Łangowski. Kto będzie jeszcze mógł wcielić się w tę rolę? Piotr Jędraszczyk?

– Na pewno pokazał się z bardzo dobrej stronie w Piotrkowianinie i w kadrze, więc liczę na to samo w Gwardii. Mamy też jeszcze paru innych chłopaków, także wśród młodych graczy, którzy mogą kandydować do tej roli. Widać, iż fajnie wchodzą do zespołu, uczą się. Staram się dużo z każdym zawodnikiem rozmawiać i bardzo mi zależy na tym, żeby wymienność pozycji była jak największa. Tak, czy inaczej, ten trzon, doświadczenie są na odpowiednim poziomie. Młodzież też coraz bardziej dochodzi do głosu, tak, iż może to być fajna mieszanka wybuchowa.

W porównaniu do ubiegłego sezonu z zespołu odeszło pięciu graczy, przybyło trzech. Nie trzeba było rewolucji kadrowej, czy zadecydowały raczej kwestie ekonomiczne?

– Szukaliśmy jeszcze zawodnika na prawą połówkę, żeby odciążyć Romana Czyczykało, ale nie udało się dopiąć tego transferu. Czekamy zatem na powrót Andrzeja Widomskiego, któremu przytrafiła się ciężka kontuzja i jest w trakcie rehabilitacji. Ma powrócić na przełomie lutego i marca, więc też nie będziemy go specjalnie naciskać. Najważniejsze, żeby był w stu procentach sprawny. Tym niemniej, mamy też zawodników z prawą ręką, którzy świetnie się odnajdują na prawym rozegraniu. A są to Piotr Jędraszczyk, Marek Monczka, Wiktor Kawka czy Fabian Sosna. I cieszy mnie ta wymienność, bo chcemy przeć do przodu, szukać łatwych bramek, czyli musimy dużo biegać. To będzie kosztowało wiele energii, więc na pewno każdy swoje minuty dostanie.

Od razu po zakończeniu kariery wiedział pan, iż chce robić w swoim życiu to, co teraz?

– Wiedziałem, iż chcę zostać przy piłce manualnej. Jako zawodnik już skończyłem, już wystarczy. Teraz chciałbym się sprawdzić jako trener. Mam swoją wizję prowadzenia drużyny i chciałbym ją wprowadzić w Opolu.

Bartosz Jurecki – jakim jest trenerem?

Jakim trenerem jest Bartosz Jurecki?

– Na pewno zawsze można ze mną porozmawiać. Wręcz oczekuję dialogu, żeby poruszać różne tematy i nie zamykam się na wiele spraw, ale wiadomo, iż ostatnie słowo należy do mnie, bo odpowiadam za wynik. Kiedy potrzeba, potrafię zmobilizować do ciężkiej pracy, ale w razie czego mogę być i trenerem-kolegą.

Szkoleniowcem jest pan wciąż jeszcze na dorobku. Jako zawodnik osiągnął pan wiele…

– To był wspaniały czas, medale mistrzostwa świata, występy na igrzyskach olimpijskich, dziewięć lat spędzonych w Magdeburgu. Jestem zadowolony z przebiegu tej kariery i teraz koncentruję się na tym, żeby być też dobrym trenerem.

Czego żal bardziej? Finału mundialu 2007 z Niemcami czy półfinału z Katarem AD 2015? A może meczu o brąz Euro z Islandią w 2010 roku, bo medalu tej imprezy Polska wciąż nie ma?

– No jest trochę tych momentów (śmiech). Najbardziej szkoda mi meczu z Islandią, ale w ramach ćwierćfinału igrzysk olimpijskich w Pekinie. To mocno zostało mi w głowie, bo mieliśmy naprawdę mocną drużynę, były spore oczekiwania. Świetnie zaczęliśmy turniej, a potem odpadliśmy z walki o podium. Do tego mecz z Niemcami o brąz w Rio de Janeiro czy półfinał z Duńczykami. Przede wszystkim bardziej chcę pamiętać pozytywy, czyli całe mistrzostwa świata w Niemczech w 2007 roku. To, jak budowaliśmy się tam z meczu na mecz, gdy ta popularność piłki manualnej rosła w naszym kraju. Przychodziło codziennie po 30-40 sms-ów. Od kolegów ze szkoły, znajomych z osiedla, ludzie dawali znać, iż oglądają i coraz bardziej docierało do nas to, co się dzieje. A potem jeszcze ta liczba kibiców z Polski na trybunach… Do tego sam start w igrzyskach olimpijskich jest spełnieniem marzeń każdego sportowca. Mieszkać w wiosce olimpijskiej, integrować się z innymi sportowcami, wychodzić na stadion podczas otwarcia. To wszystko było niesamowite.

W czym tkwiła ta siła ekipy Wenty?

– We wszystkim, nie przesadzam. I chciałbym też, żeby w Gwardii była równie dobra atmosfera w szatni, żebyśmy się czuli swobodnie i każdy problem rozwiązywali między sobą, żeby nic nie wychodziło poza szatnię. Tak właśnie było w tamtym zespole. Świetnie się dogadywaliśmy na boisku i poza nim. Będąc w klubie, każdy odliczał, kiedy znowu będzie wyjazd na zgrupowanie reprezentacji. Mimo tego, iż wiedziało się, iż trzeba pokonać duże odległości, by rozegrać czasami tylko dwa mecze eliminacyjne, a potem będzie się zmęczonym, to sam fakt spotkania się z kolegami z kadry niesamowicie nakręcał. Nie było osoby, która by gdzieś tam kręciła nosem czy marudziła. Do tego wspaniały sztab na czele z trenerami Bogdanem Wentą i Danielem Waszkiewiczem. Piękne czasy.

Bartosz Jurecki: Trudniej być trenerem, niż zawodnikiem.

Nie ma pan poczucia, iż więcej ugrał z reprezentacją niż z klubem? Choć też wielu zawodników by chciało zdobyć trzy medale mistrzostw Polski i grać prawie dekadę w Magdeburgu.

– Mieliśmy tam fajną pakę, zdobyliśmy puchar EHF w 2007 roku, ale później przyszły gorsze czasy, bo klub miał problemy finansowe. Mogłem zmienić wtedy otoczenie, ale postanowiłem zostać i nie żałuję tego. Oczywiście, minusem było to, iż nigdy nie zagrałem w Lidze Mistrzów, choć bardzo chciałem. W Magdeburgu czułem się bardzo dobrze i tę decyzję, którą podjąłem wtedy, podjąłbym jeszcze raz. Spotkałem tam naprawdę wspaniałych ludzi, na czele z kibicami. o ile po dziewięciu latach twoja koszulka idzie „pod dach”, do galerii sław klubu, a w tamtym momencie była chyba 14. w tym zestawieniu, to musi to być niesamowite wyróżnienie.

Czyli czuje się pan spełnionym szczypiornistą?

– Mimo wszystko brakuje tych medali. Byliśmy szczególnie blisko podczas Euro 2010, gdy przegraliśmy z Islandią walkę o trzecie miejsce oraz podczas IO 2008 i 2016. Bolą mnie też Mistrzostwa Europy 2016 w Polsce, gdzie zajęliśmy dopiero siódme miejsce, a apetyty były znacznie większe, tym bardziej rok po mundialu w Katarze, gdy stanęliśmy na podium. Choć u siebie mieliśmy pecha, bo skumulowało się wtedy naprawdę sporo kontuzji. Żałuję też tego, iż tak mało wówczas grałem, bo przez kontuzje uzbierało się może z 10 minut łącznie. I to przy takiej publiczności.

Trudniej być trenerem czy zawodnikiem?

– Trenerem! Gdy jest się zawodnikiem, to czy się wygra, czy przegra, choć oczywiście też się myśli, dlaczego się nie trafiło czy mogłoby się lepiej zachować, to jednak człowiek stara się tak nie rozpamiętywać. Na trenerze ciąży większa odpowiedzialność. Może już teraz tak tego nie analizuję, ale pierwsze dwa lata były u mnie bardzo mocne pod tym względem. Gdy moja drużyna przegrała, to wstawałem o godz. 5 rano i roztrząsałem wszystkie błędy. Poza tym cały czas jest się odpowiedzialnym za wszystkich zawodników, musisz korygować ich błędy, sprawdzać. Uważać, żeby byli odpowiednio przygotowani. Do tego trzeba dobrać odpowiednią taktykę, a jeszcze podczas meczu starać się tym wszystkim kierować. Ponadto trafnymi decyzjami pomagać, a czasem jak najmniej przeszkadzać. Wiadomo jednak, iż nie da się za każdym razem zwyciężać. Taki jest sport. Nie można przewidzieć wszystkiego, co się wydarzy na boisku. Jest przy tym dużo stresu, ale robię wszystko, żebym po meczu mógł przyznać przed samym sobą, iż zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, żeby wygrać. Choć to bardzo mi się podoba i chciałbym to robić jak najdłużej. Przede wszystkim jestem strasznie nakręcony na tę pracę. Cieszę się więc, iż jestem teraz w Opolu i na pewno dam z siebie maksa, żeby Gwardia Opole grała coraz lepiej.

***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „Opolska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.

Idź do oryginalnego materiału