W kampanii prezydenckiej słów jest aż nadto. Kandydaci licytują się na patriotyzm, licytują się na miłość do Polski, na gotowość „przychylania nieba” obywatelom, choć nikt nie wyjaśnia, jak adekwatnie miałby tego dokonać. Ale jeżeli odcedzimy z tej kakofonii wyborczych dźwięków choćby jedno konkretne pytanie, brzmi ono prosto: czy przyszły prezydent będzie miał odwagę podpisać ustawę, która zmieni coś naprawdę?
Tymczasem z debat zniknęło to, co powinno być na ich pierwszym planie – przyszłość. A konkretnie: przyszłość energetyczna Polski. Kandydaci omijają temat transformacji klimatycznej tak, jakby wciąż wierzyli, iż Polska ma jeszcze 900 lat węgla i jeszcze więcej czasu, by się tym przejmować. Otóż nie ma. Ani węgla, ani czasu.
Transformacja energetyczna nie jest fanaberią aktywistów w polarach ani kaprysem Unii Europejskiej. Jest warunkiem przetrwania: naszego, naszej gospodarki, naszego bezpieczeństwa. A jednak nie słychać pytań o to, czy prezydent-elekt podpisze ustawę, która zliberalizuje zasadę 10H i pozwoli rozwijać energetykę wiatrową. Czy zatwierdzi prawo, które przyspieszy powstawanie Obszarów Przyspieszonego Rozwoju OZE. Czy zgodzi się na wycofanie subsydiów dla nierentownego górnictwa, czy wesprze reformę systemu planowania energetycznego. Cisza.
Może dlatego, iż to nie są wdzięczne tematy. Nie da się ich opowiedzieć w trzech słowach ani pokazać w telewizyjnym klipie. Ale to właśnie te ustawy będą decydowały, czy Polska jeszcze się liczy w europejskim wyścigu o nowoczesność. Czy zostaniemy w ogonie, trzymając się kurczowo czarnego złota z PRL-u, czy zbudujemy nową gospodarkę. Opartą na wiatrze, słońcu, cleantechu i zdrowym rozsądku.
Wiem, prezydent nie jest ministrem energii. Ale nie jest też tylko strażnikiem żyrandola. Ma konstytucyjne uprawnienia, by podpisywać ustawy. Lub je wetować. Może też narzucać tematy debaty publicznej. Być sumieniem polityki, kiedy ta błądzi. Kandydaci dobrze o tym wiedzą. Tylko nie chcą mówić o sprawach, które wymagają decyzji trudnych, niepopularnych, ale niezbędnych.
Dlatego dziś pytanie do nich brzmi bardzo konkretnie: czy podpiszesz ustawę, która:
• wesprze elektryfikację przemysłu i niskoemisyjne technologie?
• zapewni osłony dla ludzi w związku z ETS2 i sprawiedliwym wykorzystaniem Funduszu Klimatycznego?
• zakończy trwające latami, nieracjonalne dopłacanie do kopalń?
• wreszcie zaktualizuje Politykę Energetyczną Polski w kierunku neutralności klimatycznej?
To nie są pytania akademickie. To pytania o to, czy ktoś chce być prezydentem realnym, czy tylko symbolicznym. Czy ktoś rozumie, iż historia nas dogoniła, a decyzji nie można już odkładać.
Nie interesuje mnie, czy kandydat na prezydenta uprawia boks, jogging czy curling. Czy ma dwa czy trzy mieszkania, psa czy kota. Interesuje mnie, czy – kiedy Sejm przegłosuje ustawę istotną dla przyszłości Polski – sięgnie po pióro. I podpisze. Bo w tym podpisie może być więcej przyszłości niż w setce deklaracji miłości do Ojczyzny.