Obecni 30-40-latkowie to pierwsze pokolenie, które bezpośrednio odczuje skutki demograficznej katastrofy. Do 2060 roku Polska straci 6,7 miliona obywateli, a w 2050 roku na jednego pracującego może przypadać dwóch emerytów. Dla millenialsów to nie przyszłość – to ich rzeczywistość emerytalna.

Fot. Warszawa w Pigułce
Demografia nie wybacza błędów. To, co dzieje się dziś w polskich statystykach urodzeń, bezpośrednio przełoży się na portfele obecnych trzydziestolatków za 25 lat. Prognozy są jednoznaczne – jeżeli nic się nie zmieni, pokolenie millenialsów zostanie z symbolicznymi emeryturami i koniecznością pracy do późnej starości.
Większość dzisiejszych 30-40-latków skupia się na codziennych wyzwaniach: dzieci, kariera, kredyty hipoteczne. Emerytura wydaje się odległym tematem. Tymczasem właśnie oni staną się pierwszymi ofiarami demograficznego tsunami, które już się rozpoczęło.
Brutalny rachunek demograficzny
Matematyka systemu emerytalnego jest prosta: mniej dzieci oznacza mniej przyszłych pracowników, a mniej pracowników to mniejsze wpłaty do ZUS. W 2050 roku, kiedy obecni millenialsi będą masowo przechodzić na emeryturę, kryzys osiągnie kulminację.
W wielu polskich powiatach liczba dzieci już dziś spadła poniżej liczby osób powyżej 65. roku życia. Ten trend tylko się pogłębia. Za 25 lat na jednego pracującego może przypadać choćby dwóch emerytów – proporcja, której nie da się przełożyć na wypłacalny system emerytalny.
Obecny system emerytalny opiera się na solidarności międzypokoleniowej. Pracujący dziś finansują emerytury obecnych seniorów, licząc na to, iż przyszli pracownicy zrobią to samo dla nich. Problem w tym, iż tych przyszłych pracowników po prostu nie ma – nie urodzili się.
Pokolenie w najgorszym miejscu
Millenialsi znaleźli się w demograficznej pułapce. Są za starzy, by jeszcze skorzystać z jakiegoś, przyszłego systemu emerytalnego, ale za młodzi, by nie martwić się o własną starość. To pokolenie przejściowe, które dostanie rykoszetem.
W najgorszym scenariuszu obecni 30-40-latkowie będą musieli jednocześnie: dłużej pracować, opiekować się starzejącymi się rodzicami, utrzymywać dzieci coraz dłużej oraz mierzyć się z własną starością w świecie dramatycznego niedoboru młodych ludzi.
Każdy millenials powinien dziś zadać sobie fundamentalne pytanie: co zrobi, jeżeli jego emerytura z ZUS wyniesie 1000 złotych miesięcznie? To nie jest czarny scenariusz – to wariant podstawowy przy obecnych trendach demograficznych.
IKE i IKZE jako ratunek przed biedą
Prywatne oszczędzanie to jedyna realna alternatywa dla symbolicznych emerytur z ZUS. Programy IKE i IKZE pozwalają choćby przy niewielkich składkach zniwelować skutki niskich świadczeń państwowych.
Konkretne liczby pokazują skalę możliwych oszczędności. Przy wpłacie 100 złotych miesięcznie na IKZE obecni 40-latkowie otrzymają dodatkowo 974 złote miesięcznie przez 10 lat emerytury i 487 złotych przez kolejne 20 lat. Dodatkowo odliczą łącznie 3600 złotych podatku dochodowego.
Wpłata 500 złotych miesięcznie oznacza już 4868 złotych dodatku przez pierwsze 10 lat emerytury i 2434 złote przez kolejne 20 lat, plus 18 tysięcy złotych odliczenia podatkowego. Dla tych, którzy mogą sobie pozwolić na 1000 złotych miesięcznie, dodatkowa emerytura wyniesie 9736 złotych przez pierwszą dekadę i 4668 złotych przez kolejne dwie dekady.
Służba zdrowia się zatka
Demograficzny kryzys uderzy również w system opieki zdrowotnej. Kolejki do specjalistów i operacji, które już dziś są problemem, wydłużą się jeszcze bardziej. Miejsc w domach opieki dla rosnącej liczby seniorów po prostu nie będzie.
Inwestowanie w zdrowie staje się koniecznością, bo za 20 lat prywatna opieka medyczna może być jedynym realnym wsparciem. Pokolenie, które całe życie miało być elastyczne i odporne na zmiany, dostanie w końcu ścianą demograficznego faktu.
Millenialsi powinni już dziś planować nie tylko finansowo, ale także zdrowotnie. Profilaktyka, regularne badania i dbanie o kondycję fizyczną to inwestycja w przyszłość, która może okazać się krytyczna.
Emigracja też nie jest rozwiązaniem
Coraz więcej millenialsów rozważa wyjazd za granicę nie tylko dla lepszych zarobków, ale dla bezpieczeństwa emerytalnego. Problem w tym, iż niemal cała Europa walczy z tym samym demograficznym kryzysem.
W Unii Europejskiej wszystkie kraje borykają się z ujemnym przyrostem naturalnym. Polska, Niemcy, Włochy, Hiszpania, Grecja, Portugalia – wszędzie rodzi się mniej osób niż umiera. Dzietność w tych krajach waha się między 1,2 a 1,4 dziecka na kobietę.
Jedyne wyjątki to Irlandia z dzietnością 1,9 oraz Cypr, który mimo dzietności 1,3 utrzymuje stabilność dzięki niskiemu średniemu wiekowi społeczeństwa. To jednak tylko dwa kraje w całej Unii z relatywnie stabilną demografią.
Przyszłość już trwa
Dla pokolenia millenialsów czas się kończy. Nie chodzi o abstrakcyjną przyszłość wnuków, ale o ich własną emeryturę, opiekę medyczną i komfort życia za 20-30 lat. Demografia przestała być odległym problemem – stała się codziennością, która skrada się po cichu.
Alternatywne źródła dochodu na starość – najem nieruchomości, pasywne przychody, inwestycje – stają się koniecznością, a nie luksusem. Millenialsi muszą myśleć jak pierwsze pokolenie, które nie może liczyć na państwowy system emerytalny.
Jeśli rządzący nie wprowadzą radykalnych reform, millenialsi będą pierwszym pokoleniem, które będzie miało gorsze życie na emeryturze niż ich rodzice. Demografia już wydała wyrok – pozostaje tylko przygotować się na jego wykonanie.
Rachunek demograficzny jest bezlitosny: mniej dzieci dziś oznacza mniej emerytur jutro. Millenialsi mogą albo przygotować się na tę rzeczywistość, albo zostać z pustymi rękami. Wybór należy do nich, ale czas na decyzję gwałtownie się kończy.