Od 1 kwietnia w polskich podstawówkach prace domowe są nieobowiązkowe i nieoceniane. Wokół tego tematu rozgorzała na nowo dyskusja o jakości rodzimego szkolnictwa: rzesze (prawdziwych lub rzekomych) ekspertek i ekspertów od edukacji przypomniały sobie o starciu nowoczesności z podstawą programową, finansowaniu polskiej szkoły czy niedoborach grona pedagogicznego. Mnie, za każdym razem, kiedy w debacie publicznej powracają te zagadnienia, przypomina się coś innego.
Kilka lat temu mój znajomy – wiedziony niewątpliwie szlachetnymi intencjami – powiedział mniej więcej tak: gdybyśmy wprowadzili pewien przedmiot do szkoły (nieistotne jaki), mielibyśmy za 12 lat nowy sort Polek i Polaków. Edukacja miała w prosty, niemal automatyczny sposób doprowadzić do metamorfozy obywatelskości, zmienić wartości i postawy w skali całego kraju.
Przekonanie o zbawczej roli edukacji, o jej mocy rozwiązywania problemów jest bardzo szerokie i aplikowalne praktycznie do wszystkich tematów. Ile to razy słyszeliśmy, iż najważniejsza jest właśnie edukacja… Populizm polityczny rośnie w siłę? Odpowiedzią jest edukacja. Spożywamy za dużo cukru? Zorganizujmy kampanię informacyjną. Za mało kobiet w zarządach (18% we władzach spółek WIG140 wg 30% Club Poland)? Więcej edukacji! Zmiana klimatu postępuje? Edukujmy, a uratujemy planetę. Milcząco przyjmuje się jednocześnie, iż ludzie, którzy żyją i myślą inaczej niż oczekiwałby tego dany standard, po prostu czegoś nie wiedzą, nie rozumieją, nie łączą kropek (co za narcyzm!). Inni się mylą, nie rozpoznają swojego położenia, mylą perspektywy, błądzą, więc musimy ich swoją wiedzą wyzwolić. Wystarczy im wyjaśnić to i owo, aby doprowadzić do zmiany. Czyżby?
Od lat mam w tym względzie ogromne wątpliwości. Oczywiście wiedza poddaje się obiektywnej weryfikacji – ktoś ma rację, a ktoś jej nie ma. Ale kryteria prawdy i codziennej praktyki nie idą często ramię w ramię. Można szczęśliwie i skutecznie (w sensie osobistej sprawczości) przeżyć całe życie, będąc jak najdalej od prawdy. W związku z tym edukacja musi natrafiać na liczne – choć rzadko dyskutowane – przeszkody. To, iż coś do kogoś mówię, nie znaczy, iż ten ktoś to słyszy. Nie unieważnia to również głosów z innych tub, łącznie z przeciwnymi mojej narracji. jeżeli ktoś już słyszy, nie znaczy, iż mnie słucha, iż uznaje mój przekaz za istotny (na marginesie to jedno z bardziej pouczających doświadczeń). Dalej, moja edukacyjna praca może zostać niezrozumiana albo zrozumiana źle, a choćby jeżeli udaje się osiągnąć poznawczy konsensus, dana opowieść może przecież zostać zapomniana. Załóżmy jednak, iż mam na tyle dużo szczęścia, iż i tę barierę pokonałem. Zaraz pojawia się jednak nowa: jeżeli moim celem jest zmiana czyjejś postawy, musi być to w ogóle możliwe.
Świetnie byłoby powszechnie jeździć komunikacją publiczną, ale 30% Polek i Polaków jest wykluczonych komunikacyjnie (jak informuje GUS blisko połowa z nas mieszka na obszarach wiejskich i w miastach do 10 tys. osób). Nakłanianie ludzi do korzystania z dobrodziejstw transportu zbiorowego jest bez sensu, jeżeli w pobliżu zainteresowanych nie będzie autobusów czy tramwajów. Dieta wegańska jest środowiskowo najlepsza, ale jest też droższa niż mięsna. Jeden kalafior potrafi kosztować tyle co 1 kg wieprzowiny i wiedza o emisji blisko 15% gazów cieplarnianych z produkcji mięsa nie modyfikuje wyborów konsumenckich w prosty (i szybki!) sposób). Eko świadomość sama w sobie nie doprowadzi do wymiany pieców węglowych, to za mało, jeżeli ludzi nie stać na taką inwestycję.
Wracając do edukacji, ludzie wbrew intencjom “ośrodków nadawczych” zmieniają poglądy i oceny, interpretują świat na własną modłę niejako w poprzek tego, co widzą, słyszą i czytają, bywają kapryśni i targani emocjami, wreszcie walczą o uznanie w swojej grupie. Znana jest mi historia 8-letniej dziewczynki z bardzo równościowej rodziny, która po kryjomu przeglądała w szkolnej bibliotece książki o dinozaurach. Przekonanie wyniesione z domu, iż może się tym interesować, ustąpiło presji grupy pod hasłem: te sprawy są tylko dla chłopaków.
Niedostrzeganie potężnej inercyjności społecznego świata, tego, iż ludzie mają swoje zaszłości, wystawiani są co rusz na wielogłos informacyjny, iż są krótkowzrocznie interesowni (martwa planeta, na której nie da się robić pieniędzy, to wizja na dziesięciolecia i mało do kogo dzisiaj na serio trafia), iż od zobiektywizowanej prawdy i słuszności wolą osobistą korzyść, iż podlegają nienegocjowalnym ograniczeniom strukturalnym, a czasem wręcz więzom, które jednym pozwalają skutecznie wcielić naukę w życie, a innym te szanse odbierają (zaczynając od miejsca zamieszkania i niedostatków dochodowych) – to wszystko przy jednoczesnej wierze, iż edukacyjny walec wyrówna wszystkie nierówności jest po prostu naiwnością. Proszę mnie dobrze zrozumieć: nie jestem przeciwnikiem edukacji, wręcz przeciwnie: jestem jej gorącym zwolennikiem! Uważam jednak, iż jej wpływ jest często widziany zbyt życzeniowo i bez odpowiedniej perspektywy czasowej: procesy edukacyjne realizowane są długimi latami, a np. jeżeli chodzi o wspomnianą katastrofę klimatyczną, pociąg właśnie odjeżdża. Edukacja jest jak prawo: zawsze w tyle za rzeczywistością.
Stanisław Ossowski, w pracy O osobliwościach nauk społecznych już w 1967 r. pisał: “Czynnik, na który zwraca się z jakiś powodów specjalną uwagę, bywa traktowany tak, jak gdyby był czynnikiem jedynym”. Jakakolwiek prawda o życiu społecznym wiedzie w moim przekonaniu przez komplikację obrazu, skale (mniej-bardziej), przez niuans, warunkowanie, przez próby wskazywania granic obowiązywania i skuteczności określonych czynników, wyczulenie na zmienność. Być może edukacja jest swego rodzaju warunkiem koniecznym, ale jednak niewystarczającym, aby prowadzić świat ku powszechnej szczęśliwości. Czasami o bycie decyduje świadomość, a czasami o świadomości byt (moim zdaniem częstsza jest druga sytuacja). Pomijanie tej dwoistości ludzkiego losu i upieranie się tylko przy jednym scenariuszu daje zbyt proste odpowiedzi na bardzo trudne pytania.