Fikcja z „Misia” na stadionie w Tychach

3 godzin temu

Podczas meczu piłkarskiego pomiędzy GKS-em Tychy i Wisłą Kraków (9 maja) na tyskim boisku po raz kolejny doszło do przestępstw stadionowych. Brzmiałoby to groźnie, gdyby nie było śmieszne…

Kibice GKS-u wnieśli na stadion race, petardy i wielkoformatową flagę. Następnie na tzw. młynie (sektorze zajmowanym przez kibicowskich fanatyków) rozwinęli ów baner i odpalili pirotechnikę. Tym samym złamali przepisy ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych.

Race i petardy to ogień, a więc oczywiste niebezpieczeństwo, ale flaga? Otóż jest ona elementem zakazanym, bo służy m.in. utrudnieniu identyfikacji sprawców przestępstwa. Pod osłoną rozwiniętego, dużego płótna odpalający race zakładają na głowy kominiarki, zmieniają koszulki, spodnie, a choćby ściągają buty, aby nie zostali rozpoznani.

Kibicowskie oprawy są wizualnie atrakcyjne. Niestety, na polskich stadionach często atrakcyjniejsze niż gra na boisku. Przede wszystkim jednak cała ta pirotechnika jest kpiną z prawa, a tym samym z państwa.

Ciśnie się bowiem na usta pytanie: jak możliwe są bezprawne działania na tak dużą skalę (wniesienie na stadion wielu rac i petard oraz ogromnej flagi) bez wiedzy władz klubu, właściciela obiektu i wynajętej ochrony? Przecież, wchodząc przez kołowrotki na stadion, każdy jest sprawdzany przez ochronę. Mój nieletni syn nie mógł wnieść na sektor wody w małej, plastikowej butelce, a ochroniarz zajrzał mu choćby do portfela.

Tajemnicą poliszynela jest, iż kluby mają niepisane porozumienia z kibolami. Najprawdopodobniej pirotechnika i wieloformatowe flagi są wnoszone na stadion wcześniej i składowane na terenie obiektu. Oficjalnie jednak nikt nic nie wie.

Każdy więc pielęgnuje tę fikcję. Ochrona przecież skrupulatnie sprawdza każdego kibica. Spiker na stadionie wypowiada formułkę apelującą o zaprzestanie bezprawnego odpalania fajerwerków. Właściciel stadionu (gmina Tychy) i główny udziałowiec klubu (Pacific Media Group) przeważnie milczą, a policja każdorazowo komunikuje, iż ustala tożsamość osób, które dopuściły się przestępstw stadionowych.

W kontekście powyższego przypomina mi się scena z „Misia”, kiedy podwładni Hochwandera, kierownika produkcji filmowej, dostają zadanie odszukania sobowtóra Ryszarda Ochódzkiego, prezesa klubu „Tęcza”. Zamiast jeździć i szukać delikwenta, podkręcają licznik dużego fiata, lądują w melinie zlokalizowanej w osiedlowej kotłowni i przy wódce sygnują oświadczenie:

„My niżej podpisani, po sprawdzeniu 538 osób męskich w ciągu 14 godzin i po przejechaniu 728 km, zgodnie ze stanem licznika, według listy, pod wskazanymi adresami nie stwierdziliśmy nigdzie człowieka uwidocznionego na zdjęciu”.

Jednym słowem fikcja – taka sama jak na Stadionie Miejskim w Tychach z tymi racami.

Jarosław Jędrysik

Idź do oryginalnego materiału