Nie wiem czy w dziejach ludzkości były organizacje bardziej bezbożne od Unii Europejskiej, przypuszczam, iż nie, bo choćby bolszewicy ogłosiwszy, iż “Boga nie ma” natychmiast zorganizowali się w struktury silniej religijne niż jakakolwiek inna znana sekta.
W przypadku współczesnych “komisarzy” już tak nie jest, to ludzie idealnie obojętni, w typie lermontowskiego Pieczorina [autor “Bohater naszych czasów” – przyp. red.] , chyba najlepszego literackiego portretu tych, którzy nami rządzą. Nie uznają żadnej moralności, więc nie muszą sobie zaprzątać głowy poszukiwaniem korzeni, umocowań i prawomocności jakichkolwiek zasad, bo ich żadne zasady nie obowiązują poza każdodziennym powodzeniem objawiającym się w użyciu, w organizowaniu jednodniowych przyjemności, bez jakiegokolwiek zainteresowania konsekwencjami. Ale choćby oni się boją potopu, a przynajmniej tak deklarują. W każdym razie są to ludzie zdolni potopami zarządzać i to nie na zasadzie Noego co to wobec zagrożenia budował arkę przetrwania, ale tych rozkazujących słońcu, wodzie i wiatrowi. Bogowie olimpijscy, czy tam brukselscy, szczegóły nazwy nie są tu najistotniejsze – ważne jest tylko samo zjawisko.
Pewnie Lermontowa teraz czytać nie można, bo “ruski”, choć może na zasadzie indywidualnej abolicji ( w końcu pisał o niemytej Rosji ) warto przypomnieć “Bohatera naszych czasów” powieść tak genialną, iż choćby w pozostającej pod rosyjską opresją Polsce, gdzie do słusznych obowiązków patriotycznych należało ignorowanie wytworów kultury Moskali – przetłumaczono ją i opublikowano w ledwie trzy lata po pierwszym petersburskim wydaniu. Nie wiem jak udało się Lermontowowi uchwycić istotę nowego człowieka, zanim jeszcze powstały warunki do jego pełnego rozkwitu, ale zdążył ze swoim proroctwem, tuż przed urodzeniem potworów. Bo pewnie pisał swoje arcydzieło jeszcze przy świecach, albo w najlepszym razie łojowej lampce, ale już za chwilę rozbłysło inne światło, będące oczywiście wielkim dobrodziejstwem ludzkości, ale wydające też skutki uboczne w postaci “jaśnie oświeconych” i to oni teraz rządzą stając się “bohaterami naszych czasów”.
Ledwie trzynaście lat po publikacji powieści Lermontowa nastąpiły wydarzenia dające w perspektywie jego Pieczorinowi możliwości techniczne, stwarzające nieograniczone pole do kultywowania doskonałej amoralności. 31 lipca 1853r. Ludwik Rydygier w swoim lwowskim szpitalu przeprowadził pierwszą operację przy świetle lampy naftowej.
To był błysk, przenoszący ludzkość w zupełnie inny wymiar. Wyprodukowanie tak wydajnego paliwa, które natychmiast wyparło tłuszcz z nieszczęsnych wielorybów, stworzyło zupełnie inny świat, poruszający się z nieznaną żadnym wcześniejszym pokoleniom prędkością. Ziemia wprawdzie przez cały czas kręci się tak samo wolno jak zawsze ( i oby to się nie zmieniło ), ale to co na niej – już nie. To co na ziemi pędzi, choć nie do końca wiemy dokąd.
W każdym razie Pieczorinowie, czy też może pieczeniarze, świetnie się w tym pędzie urządziwszy, nagle przestraszyli się potopu. Zaleje nas, lodowce płoną, słońce świeci za mocno, wiatry wieją zbyt silnie, a w tym wszystkim szaleją mikroby. Trzeba przeciwdziałać.
Jeszcze się ludzie nie zdążyli dobrze przyzwyczaić do wygód, od lampy naftowej, do energii atomowej i powszechnej motoryzacji, minęły raptem dwa nie najdłuższe życia, a już pod koniec trzeciego musimy to wszystko na śmietnik wyrzucić, bo za gorąco. I może zalać. Pieczorin musi się czymś zajmować, żeby zabić nudę, to zebrał się w kilku na dachu Europy, gdzie jeszcze chyba bywa chłodno ( nie wiem, bo nie byłem ) i wymyślił – koniec tego dobrego, trzeba schładzać.
Owi bogowie nie byliby sobą, gdyby oszustwa nie zaczęli od manipulacji językiem i to na poziomie tak elementarnym, iż aż dziw bierze w jaki sposób tak ogromne rzesze ludzi dają się łapać na tak prosty kant. “Cele klimatyczne” w istocie bowiem nimi nie są i to sprawa tak oczywista jak tylko być może. jeżeli bowiem wziąć walutę “brukselskich bogów” za prawdziwą monetę, to ograniczenia emisji, te wszystkie ich “fity”, są wyłącznie środkiem prowadzącym do schłodzenia. Ograniczamy wszystko, bo chcemy obniżyć temperaturę. To jest cel – obniżenie temperatury, a co za tym idzie, przywrócenie, no przynajmniej w Europie – długich, śnieżnych i mroźnych zim. Jeśli się nie uda, to będzie potop.
O co zatem walczymy, nakręceni przez “bohaterów naszych czasów”? O to, żeby zima zaczynała się na początku listopada, kończyła w kwietniu, a wielkie śniegi i dwucyfrowe temperatury poniżej zera obowiązywały przez co najmniej trzy miesiące w roku. To jest w Europie klimat idealny i na żadne odstępstwa się zgodzić nie można. Czy wyłączywszy wszystko co spala i emituje, ten ideał osiągniemy? Tego nie wiadomo i Pieczorin, który się teraz nazywa Schwab, czy jakoś tak, też tego nie wie, ale się dobrze bawi i to jest najważniejsze. Bawi się w zapobieganie potopowi i każe sobie za to bardzo dużo płacić. No to płacimy. A jak już osiągnie swoje “cele klimatyczne”, co prawdopodobnie dla nas objawi się dawno nie widzianym zamarznięciem Bałtyku, albo chociaż Wisły, to “bogowie” ogłoszą, iż jest za zimno, musimy zatrzymać zlodowacenie, ale spokojnie, mamy na to sposób i za stosowną opłatą go wdrożymy.
Zabawa w ciepło / zimno wydaje się najlepszym spośród Europejczyków przednia, tyle, iż jako ludzie nieodmiennie “wybierający przyszłość”, tak skutecznie zapominają o przeszłości, iż nie potrafią ustalać związków przyczynowych, a przy tym nie wiedzą, iż potopom się nie da ludzką mocą zapobiec, zawsze w jakiejś formie przychodzą, bo nie od nas zależą.
Wtedy jedni budują arkę, inni piszą dyrektywy unijne.
za: salon24.pl/kelkeszos