Na dziesiąty odcinek cyklu papieskiego PCh24.pl zapraszają prof. Marek Kornat i Tomasz D. Kolanek.
Kliknij TUTAJ i zobacz wszystkie opublikowane w tej serii rozmowy
Szanowny Panie profesorze, dlaczego do walki z herezją protestantyzmu, dlaczego do walki z rewolucją zapoczątkowaną przez Marcina Lutra Kościół zwołał Sobór Trydencki?
Sobór Trydencki został zwołany, ponieważ Kościół potrzebował wielkiej reformy, a nie tylko wypowiedzenia wojny herezji protestantyzmu i walki przeciw głoszącym ją, którzy w ten sposób rzucili wówczas wyzwanie Kościołowi przede wszystkim Stolicy Apostolskiej. Potrzebna była reforma in capite et in membris – „w głowie i w członkach”, jak wówczas mówiono. Moim zdaniem dyskusja na temat tego, czy sobór był konieczny jest zbędna, ponieważ takie przedsięwzięcie może udźwignąć jedynie zgromadzenie biskupów pod mądrym kierownictwem papieży, a następnie jeszcze pod nie mniej mądrym kierownictwem papieży wypełniających wolę ojców soborowych. Kościołowi w XVI wieku wspaniale się to powiodło właśnie dzięki wybitnym pontyfikatom papieży takich jak św. Pius V, Sykstus V, Grzegorz XIII, Klemens VIII etc. Pytanie brzmi raczej o to, czy Sobór Trydencki nie został zwołany za późno. Być może udałoby się zrobić więcej dla ocalenia katolicyzmu (w tych regionach, gdzie został on zastąpiony przez protestantyzm), gdyby sobór nie został zwołany dopiero 28 lat po wystąpieniu Lutra i 25 lat po ekskomunikowaniu Lutra. Tu niestety dały o sobie znać obawy papieża, przede wszystkim Klemensa VII o wznowienie ducha koncyliaryzmu, bądź podjęcia innych prób podkopania władzy papieskiej przez nowy sobór. Stąd został on zwołany z pewnym opóźnieniem, ale jego błogosławione owoce są oczywiste.
Powiedział Pan, iż Kościół potrzebował wielkiej reformy. Papież jednoosobowo nie mógł jej wówczas dokonać?
Oczywiście papież nie jest związany koniecznością uzyskania przyzwolenia Kolegium Biskupów na to, by mógł wydawać postanowienia czy to dogmatyczne, czy to z zakresu dyscypliny moralnej, czy też w materii ustrojowej Kościoła. Mógł więc papież próbować naprawiać Kościół dekretując bez soboru z wysokości swego Urzędu. W realiach połowy XVI wieku z pewnością nie byłoby to dobre rozwiązanie. Nie chodziło bowiem o stawienie czoła jednemu, dwóm, czy trzem problemom, czego doświadczali wcześniej papieże, tylko trzeba było całą naukę katolicką wyłożyć na nowo. Naukę o źródłach Objawienia, naukę o sakramentach, naukę o Kościele, naukę o Eucharystii etc. Wszystko należało na nowo podać wiernym. Niebagatelne znaczenie ma również to, iż w Soborze Trydenckim uczestniczyli jako ojcowie biskupi z państw katolickich i osobiście pracowali nad ustawami soboru. Oczywiście nie jest tak, iż nikt nie miał na soborze przewagi. Kraje łacińskie, zwłaszcza Italia miały ją w postaci choćby liczby ojców soborowych, ale nie ma wątpliwości, iż sobór był powszechny i absolutnie konieczny. W realiach rozłamu – a taki wywołała – reformacja – Kościół zawsze odwoływał się do soboru jako instytucji naprawczej. Zachwianie Kościołem jakie przyniosła rewolucja reformacyjna wywoływało potrzebę odpowiedzi w postaci zrywu w obronie wiary. To bardzo ważne argumenty.
Nadmieńmy jeszcze, iż na sobór zaproszono i protestantów, ale odmówili udziału.
Sobór Trydencki dzieli się oficjalnie na trzy fazy oraz tzw. fazę bolońską. Pierwsza faza trwała od 13 grudnia 1545 roku do 11 marca 1547 roku. Co się działo w tym czasie na soborze?
Nic specjalnego…
No właśnie! Zwrócił Pan uwagę, iż Sobór Trydencki został zwołany za późno, z czym absolutnie się zgadzam. A jak już został zwołany to przez półtora roku nie dzieje się na nim „nic specjalnego”?!
Było bardzo wiele problemów, które zaważyły na takim, a nie innym obrocie spraw. Jednym z nich było skłócenie ówczesnej Europy, podziały polityczne wśród monarchów katolickich etc. Nieprzypadkowo na miejsce zgromadzenia biskupów wybrano Trydent. Chciano bowiem, aby sobór odbył się jeszcze na terytorium Rzeszy, a nie na terenie Italii. Był to ukłon wobec cesarstwa rzymskiego narodu niemieckiego. Pierwsza sesja wypadała bardzo blado, ale ostatecznie wprowadziła swoje uchwały, chociażby dyscyplinarne, jak zakaz kumulowania beneficjów, jak rozwiązania dotyczące rezydencji biskupów, co było wówczas ogromnym problemem. Biskupa wyznaczał na stanowisko w danym kraju monarcha. Często był to człowiek żyjący po świecku, który pełnił na przykład jakiś urząd na królewskim dworze. W pierwszej sesji dyskutowano również o sprawach dogmatycznych, na przykład o dogmacie o grzechu pierworodnym. Należy powiedzieć ogólnie, iż przede wszystkim Sobór Trydencki był wyjątkowo długotrwały. Jednak dynamiki sobór ten nabrał dopiero podczas ostatniej, historycznej sesji.
Czym była faza bolońska, która nie ma żadnego numeru?
To było krótkie interludium od 21 kwietnia 1547 roku do 17 września 1549 roku. W związku z epidemią w Trydencie nie dało się kontynuować obrad i trzeba było je czasowo przenieść do Bolonii. Nastąpiło to za sprawą odpowiedniego rozporządzenia papieża Pawła III.
Faza druga soboru rozpoczęła się 1 maja 1551 roku, a zakończyła 28 kwietnia 1552 roku już za papieża Juliusza III.
Juliusz III był papieżem wybranym 7 lutego 1550 roku, a jego pontyfikat trwał zaledwie do 23 marca 1555 roku, czyli pięć lat. Nie ma jednak wątpliwości, iż było to wierny orędownik reformy Kościoła, reformy katolickiej. Przy samym zwołaniu soboru, jeszcze jako kardynał pełnił on bardzo istotną rolę na soborze. Był to człowiek niezwykle mocno oddany Kościołowi. Druga faza soboru trwała niecały rok. Czas jej trwania był związany z kolejnymi powikłaniami w Rzeszy, gdzie trwała wojna domowa tzw. ligi protestanckiej przeciwko Karolowi V, co spowodowało skrócenie obrad. Niemniej bardzo wielkie znaczenie moim zdaniem ma tutaj dekret o Najświętszym Sakramencie Ołtarza.
Dlaczego po drugiej fazie Sobór Trydencki został przerwany na 10 lat?
Powodem tego stanu rzeczy był pontyfikat papieża Pawła IV, który odnosił się z wielką podejrzliwością do idei kontynuowania soboru i niewątpliwie, gdyby tylko mógł, to by go przerwał, zamknął i rozwiązał to zgromadzenie. Na szczęście nie zdołał tego zrobić. Obrady zostały zawieszone i trwano w pewnym wyczekiwaniu, co będzie dalej. Po śmierci papieża 18 sierpnia 1559 roku ujawnił się wielki talent dyplomatyczny papieża Piusa IV – następcy Pawła IV dzięki czemu doszło do zwołania trzeciej, decydującej fazy soboru trwającej niemal dwa lata od 18 stycznia 1562 roku do 4 grudnia 1563 roku. Wybitny historyk polski Bronisław Dembiński opisał te zasługi w szczegółowej monografii Rzym i Europa przed rozpoczęciem trzeciego okresu soboru trydenckiego z 1890 r., opartej o szerokie kwerendy archiwalne.
Wywołany przez Pana profesora talent dyplomatyczny Piusa IV w mojej ocenie był najważniejszy do dokończenia soboru. Jedni monarchowie popierali wznowienie soboru, inni nie. Papież potrzebował swego rodzaju sojuszu taktycznego z władcami Europy, żeby dokończyć to wielkie dzieło soboru. Czy wobec tego można powiedzieć, iż Kościół nie był wówczas wolny?
Kościół nie był wolny, ponieważ bez zgody cesarza Sobór Trydencki nie zostałby wznowiony. Bardzo istotne jest tutaj użycie dyplomacji przez Piusa IV. Dzięki różnym zabiegom udało się naprawić stosunki z Hiszpanią, gdzie panowali Habsburgowie, a konkretnie jeden z najwybitniejszych królów, aczkolwiek wybitnie kontrowersyjny w oczach historiografii (zwłaszcza liberalnej) z powodu ultra antyreformacyjnego podejścia, czyli Filip II. Udało się jednak największe rudności rozwiązać. Niestety nie było już w Kościele Anglii. Tam postęp protestantyzm zrobił swoje i wszystko zmierzało ku przepaści, chociaż już po soborze św. Pius V ekskomunikował królową Elżbietę bullą Regnans in excelsis (1570). Kiedy więc mówimy o krajach katolickich, to trzeba wziąć pod uwagę, iż mamy tutaj do czynienia z trzema państwami: podzielona wewnętrznie Rzesza, Francja i Hiszpania. Polska mimo swojej mocarstwowej rangi nie odgrywa bowiem aż tak wiodącej roli jak każde z wymienionych. Nasza Ojczyzna notabene sama zmagała się z problemem zagrożenia reformacyjnego. Przy pewnej chwiejności króla Zygmunta Augusta kraj był wystawiony na ryzyko rozkładu religijnego. Polska odegrała jednak na Soborze Trydenckim ważna rolę, mianowicie wspaniale zachował się tam kard. Stanisław Hozjusz – wielki Polak, który zdecydowanie sprzeciwiał się jakimkolwiek ustępstwom na rzecz protestantów.
Spór między monarchami trwał o to, czy dokończyć Sobór Trydencki, czy zwołać nowy sobór. Dlaczego Pius IV zdecydował się na to pierwsze rozwiązanie? Co stałoby się, gdyby jednak zdecydował się na drugie rozwiązanie?
To bardzo trudna kwestia. Do dzisiaj realizowane są spory, czy gdyby na przykład przerwano Sobór Trydencki i zwołano nowy sobór to dekrety i ustalenia jego pierwszych dwóch faz weszłyby w życie. Nie ma wątpliwości, iż zależałoby to od uwarunkowań w danym momencie. Niektórzy twierdzą, iż dekrety weszłyby w życie. Inni twierdzą, iż w przypadku zwołania nowego soboru Pius IV materię tychże dekretów musiałby ponownie przedstawić do rozpatrzenia nowemu soborowi. Gdyby tak się stało, to proces reformy, choćby gdyby zmierzał w najlepszym możliwym kierunku ponownie zostałby wydłużony. Decyzja o kontynuowaniu soboru była łatwiejsza, wzbudzała mniej kontrowersji i po prostu przybliżała Kościół do finału, jeżeli chodzi o nadrzędny cel reformy. Takiego soboru jak Sobór Trydencki nie było w historii Kościoła. Wszystkie wcześniejsze sobory generalnie zbierały się po to, żeby rozpatrzeć maksimum kilka kwestii. W Trydencie chodziło zaś o wyłożenie na nowo całej nauki katolickiej, oczywiście najściślej w świetle tradycji. Nie jest przypadkiem, iż ogromne znaczenie miał tutaj św. Tomasz z Akwinu i całe dziedzictwo średniowiecza. Najbardziej wymownym tego przykładem jest przyjęcie dogmatu o Transsubstancjacji, którego nie wymyślono podczas soboru, tylko usystematyzowano i skodyfikowano to wszystko, co obowiązywało w Kościele od zawsze, jeżeli chodzi o Ofiarę ołtarza. Chciałbym również podkreślić, iż podczas obrad soboru wnoszono uroczyście dwie księgi do auli: najpierw Pismo Święte (oczywiście Wulgatę), a następnie Summę Teologiczną św. Tomasza z Akwinu, co bardzo wiele mówi nam o atmosferze tego zgromadzenia biskupów. Porzucenie tomizmu, co współcześnie obserwujemy oznacza klęskę i rozkład. Fenomenalna ścisłość tomistycznych pojęć ma wielkie znaczenie.
Po tym krótkim wstępie przejdźmy teraz, Panie profesorze, do bulli Iniunctum nobis Piusa IV, czyli „Trydenckiego Wyznania Wiary”, któremu mieliśmy poświęcić tę rozmowę. Czym był ten dokument? Formalnością, czy może ukoronowaniem tego wszystkiego, co ogłosił Sobór Trydencki? Chyba każdy katolik zna „Wyznanie wiary”, ale chyba nie każdy zna „Trydenckie Wyznanie Wiary”…
Wszystkie dekrety zakończonego w grudniu 1563 roku Soboru Trydenckiego papież Pius IV zebrał i podał do wierzenia całemu Kościołowi, wszystkim narodom i wszystkim ludziom, którzy są w Kościele w bulli Benedictus Deus. W Polsce, zgodnie z nakazem Stolicy Apostolskiej, odbył się synod w Parczewie w 1564 roku, gdzie król zaprzysiągł przestrzeganie ustaleń Soboru Trydenckiego. Bulla Benedictus Deus bez wątpienia jest koroną Soboru Trydenckiego. Bez jej ogłoszenia wszystkie uchwały soboru byłyby nieważne i niebyłe. My jednak spotykamy się dzisiaj, aby porozmawiać o bulli papieża Piusa IV Iniunctum nobis, która wprowadza wyznanie wiary (nazwane poźniej trydenckim), rozszerzone o inne artykuły nie zawierające się w Symbolu nicejsko-konstantynopolitańskim. Ma to ogromne znaczenie, ponieważ po raz pierwszy mamy do czynienia ze sporządzeniem przez papieża artykułów wiary, które należy przyjąć i wyznawać po kryzysie, jaki wstrząsnął chrześcijaństwem. Pius IV zrobił to w konkretnym celu. Bulla Iniunctum nobis nie została ogłoszona pro forma. Jej treść była wyznaniem wiary składanym przy obejmowaniu wszelkich urzędów w Kościele.
Dokument Piusa IV był w mocy do czasów pontyfikatu Pawła VI, który wprowadził modyfikacje i ogłosił w 1968 roku tzw. Credo Paulinum. Ktoś może w tym miejscu zapytać: ale jak to? Można sobie od tak zmienić wyznanie wiary? Odpowiedź jest następująca: zarówno w przypadku Piusa IV, jak i Pawła VI w swoim Credo nie dokonano żadnych zmian substancjalnych.
W bulli Iniunctum nobis Piusa IV mamy do czynienia z kilkoma zasadniczymi elementami, które warto wymienić. Najpierw następuje powtórzenie w całości Credo nicejsko-konstantynopolitańskiego, które składamy podczas Mszy Świętej. To jest fundament naszej wiary i w oczywisty sposób jest to niezmienne. Pius IV dodaje jeszcze kilka rzeczy. Pierwszym jest interpretacja Pisma Świętego zgodnie z nauczaniem i wolą Kościoła. Papież przypomina w ten sposób, iż czytanie i nauczanie Pisma Świętego według swojej własnej, prywatnej koncepcji oznacza wejście na ścieżkę adekwatną protestantyzmu i prowadzi do odstępstwa. W związku z powyższym Kościół odżegnuje się od tego, bo tak się zaczęła reformacja. Papież więc, jeżeli chodzi o czytanie Pisma Świętego, nakłada nakaz postępowania według nauki Kościoła. Pamiętajmy, iż Kościół od zawsze niezwykle ostrożnie podchodził do czytania Pisma Świętego na własną rękę. Dzisiaj niestety jest to zalecane, a ci, którzy na własną rękę wyrywają z kontekstu fragmenty Biblii i sobie je interpretują tak, aby pasowały do określonej narracji, są wręcz promowani.
Następnie Pius IV wykłada naukę o sakramentach…
Dlaczego to robi? Dlaczego nauka o sakramentach musiała się znaleźć w wyznaniu wiary?
Istotnie Credo nicejsko-konstantynopolitańskie nie mogło wystarczyć. Z bardzo prostego powodu. Reformacja ogłosiła, iż nie ma siedmiu, a jedynie są dwa sakramenty, czyli chrzest i pamiątka Wieczerzy Pańskiej – tak nazywa się ten największy Sakrament wedle ich ideologii, bo nie uznają transsubstancjacji w klasycznym rozumieniu katolickim, czyli tomistycznym. Nauka o sakramentach musiała więc znaleźć się w Trydenckim Wyznaniu Wiary. Paweł VI notabene zachował to w Credo Paulinum pozostawiając trafne zdanie, iż następuje przemiana chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa, co oznacza, iż Pan Jezus jest obecny w Sakramencie Ołtarza z Bóstwem i Duszą jak uczył Sobór Trydencki. W Iniunctum nobis Pius IV podaje definicję dogmatu o Eucharystii tak jak uchwalił ją sobór. Nakłada więc papież obowiązek wiary, iż „we Mszy Świętej ofiaruje się Bogu prawdziwą, adekwatną, przebłagalną Ofiarę, za żywych i umarłych oraz iż w Najświętszym Sakramencie Eucharystii jest prawdziwie, rzeczywiście i istotnie obecne ciało i Krew wraz z Duszą i Bóstwem Pana naszego Jezusa Chrystusa, iż dokonuje się tam przemiana całej substancji chleba w Ciało i całej substancji wina w Krew, którą to przemianę katolicki Kościół nazywa przeistoczeniem (transsubstantiationem)”. Należy przy tym wyznawać, iż „nawet pod jedną tylko postacią przyjmujemy całego i nie umniejszonego Chrystusa oraz prawdziwy sakrament”. Bez dodania tego postanowienia, które niejako uzupełnia Symbol nicejsko-konstantynopolitański możemy sobie bez trudu wyobrazić, iż ktoś będąc w Kościele, choćby na stanowisku, będzie wyznawał to, co stanowi Credo, ale przy tym wierzył po heretycku, iż msza to zebranie, podczas którego lud sprawuje „pamiątkę Pana”. Pius IV przeciął tu wszelkie podobne możliwości.
Ważny element bulli Iniunctum nobis to nauka o czyśćcu, którą Kościół zdefiniował na Soborze we Florencji w 1439 roku.
Tutaj może zatrzymajmy się na chwilę. Nauka o czyśćcu bardzo, ale to bardzo boli współczesny świat. Nie będę mówił, ile razy słyszałem bądź czytałem hasło: „Gdzie w Piśmie Świętym jest mowa o czyśćcu? To wymysł Kościoła, żeby ogłupiać ludzi”.
To typowy chwyt liberalny protestantów, ale i innych przeciwników Kościoła, którzy twierdzą, iż jeżeli jakieś słowo nie jest wymienione expressis verbis w Biblii, to znaczy, iż pojęcie to jest innowacją, stworzoną po wiekach ale przy upozorowaniu jakoby było starodawne. Prawda jest jednak inna. Myśl o potrzebie modlenia się za zmarłych ma w Kościele oparcie na długo przed soborem we Florencji. Kościół zawsze trzymał się zasady, iż jeszcze zanim Pan Jezus przyszedł na świat jako Syn Człowieczy to już w Księgach Machabejskich mamy wyraźne wskazania, iż są po śmierci ludzkie dusze, które nie zostały zbawione, tylko oczekują oczyszczenia. Księgi Machabejskie będące pokłosiem wielkich zmagań z hellenizmem już nas pouczają, iż za dusze czekające na oczyszczenie trzeba się gorąco modlić. Nauka o czyśćcu rozwija się więc od bardzo dawna, a iż słowo to nie pada w Piśmie Świętym, to wykorzystują to ci wszyscy, którzy próbują pisać na nowo teologię i to w celach rozłamu. Sobór więc w sprawie nauki o czyśćcu odwoływał się do Tradycji. Muszą być dusze – według tego rozumowania – które po śmierci pokutują. Gdyby tak nie było nie mielibyśmy śladów tej wiary podanej przez Tradycję. Modlitwa za zmarłych, którzy są potępieni nie ma sensu. Dodajmy jeszcze, iż wykładając naukę o czyśćcu Sobór Florencki nie dokonuje żadnej zrywającej innowacji, ale rozwija to co już powiedział ponad dwieście lat wcześniej Sobór Lyoński II w 1274. Sobór Trydencki w tej sprawie nie wniósł niczego poza potwierdzeniem orzeczeń ojców z 1274 i 1439.
Przejdźmy do następnego punktu bulli Iniunctum nobis. Pius IV przypomina jedynie prawdziwą naukę Kościoła o odpustach. Moim zdaniem jest to bardzo istotny element tego dokumentu. Czy ostatecznie udało się pokonać patologie związane z kupczeniem odpustami?
Przede wszystkim odpusty zostały obronione przed reformacją. Kościół się nie ugiął i nie dał sobie wmówić tego, co głosili protestanci, jakoby odpust był wymysłem mającym wyłudzić pieniądze od ludzi. Nadużycia, jakie miały wcześniej miejsce niewątpliwie były, ale i przygasły. Kościół stanął bowiem w nowej sytuacji z nowym ukierunkowaniem swojej misji nauczycielskiej i te nadużycia, które były, o czym trzeba głośno mówić i co trzeba stanowczo potępiać, ostatecznie jednak poważnie przygasły.
„Uznaję Święty, Katolicki i Apostolski Kościół Rzymski”, czytamy w Iniunctum nobis. A gdzie słowo „Jeden”?
To bardzo ważna sprawa. Wyjątkowo istotna dla eklezjologii i naszej katolickiej tożsamości. Słowo „Jeden” jest na pewno w Credo nicejsko-konstantynopolitańskim, więc każdy wierny mówi je wygłaszając Credo. Święty, katolicki, apostolski – to oczywiste. Zwróciłbym jednak uwagę na słowo „rzymski”, którego z kolei nie ma w Credo Paulinum. Zostało ono usunięte przez Pawła VI. Na ten temat była zresztą ostra dyskusja.
Otóż Kościół musi być nie tylko jeden, święty, katolicki i apostolski, ale i rzymski, bo inaczej nie jesteśmy te w stanie wyznawać. Skoro Kościół jest jeden, ale porozrywany na liczne wspólnoty to albo przyjmiemy, iż wszystkie one tworzą jakiś rodzaj federacji, albo Kościół jest jeden, ale jako byt duchowy, w którym realizowane są Kościoły partykularne. Także i Kościół rzymski jest takim. Otóż to właśnie trzeba odrzucić. Kościół jest rzymski, bo działa pod widzialną Głową w Rzymie. Niestety soborowe rozwiązanie problemu poprzez wprowadzenie sformułowania o trwaniu (subistere) Kościoła Katolickiego w Kościele Chrystusowym otworzyło drogę rozróżnienia tych dwóch bytów. Otworzyła się bardzo niebezpieczna droga dalszych spekulacji teologicznych. Ale ten właśnie zabieg miał umożliwić ekumenizm.
Proszę wreszcie zwrócić uwagę, iż bulla Piusa IV kończy się wszystko powtórzeniem dogmatu, iż poza wiarą nie ma zbawienia. Poza wiarą, czyli poza Kościołem, bo to Kościół był i jest depozytariuszem wiary. Wówczas było to oczywiste. Dzisiaj nieustannie trzeba to przypominać.
„Rzymskiemu Biskupowi, następcy Księcia Apostołów błogosławionego Piotra, jako namiestnikowi Jezusa Chrystusa ślubuję i przyrzekam prawdziwe posłuszeństwo”, czytamy dalej. Ten fragment również jest wykorzystywany przeciwko tym, którzy krytykują to co robili i robią papieże po II Soborze Watykańskim. Wszystkich papieży przedsoborowych wolno krytykować, ale tych akurat nie wolno, a jeżeli ktoś to zrobi, to znajdą się wilki w owczych skórach, które przypomną Trydenckie Wyznanie Wiary…
To, iż nakaz posłuszeństwa jest wykorzystywany do przeprowadzenia przewrotu w Kościele – nie jest dla mnie żadnych odkryciem. To tragiczna konsekwencja sytuacji, jaka powstała po II Soborze Watykańskim. Gdyby nie nakaz posłuszeństwa – tak mocno zawsze podnoszony – opór wobec rewolucyjnych reform ze strony hierarchów konserwatywnych byłby na pewno większy tak w czasie tego soboru jak i obecnie. Abp Marcel Lefebvre, który widział to wszystko na własne oczy, zdobył się na sprzeciw. Ale mimo ogromnych wątpliwości dotyczących tego, co się dzieje – nie podążali już tą drogą inni. Podsumowując, powiedzieć możemy, iż papieże po II Soborze Watykańskim prowadzą Kościół tak, jak prowadzą. W związku z powyższym nakaz posłuszeństwa, który przez wieki bronił Kościoła dzisiaj stał się główną bronią modernistów. Dzisiaj widzimy to dużo mocniej niż ojcowie Soboru w r. 1965.
Chce Pan powiedzieć, iż bez cynicznego wykorzystania posłuszeństwa wobec papieża rewolucja w Kościele by się nie udała?
Z pewnością nie byłoby tak o to łatwo. Zwróćmy jeszcze uwagę na jedną sprawę. Otóż formalnie Sobór Watykański ogłosił kolegializm w rządzeniu Kościołem, czyli – o ile da się to zrozumieć – zasadę konsultowania się Biskupa Rzymskiego ze swoimi braćmi w biskupstwie przed podejmowaniem przynajmniej ważniejszych decyzji. W praktyce jednak mamy taką sytuację, iż kiedy biskup wyraża stanowczo swoje zachowawcze przekonania, wchodząc w polemikę z tymi, którzy stanowią awangardę rewolucji, wówczas dzisiejsza Stolica Apostolska mówi temu biskupowi, iż przeszkadza w jedności Kościoła i go represjonuje. Czasami zdejmuje się go z urzędu. To spotkało ostatnio bp. Stricklanda, mężnego sługę wiary w Stanach Zjednoczonych.
Na koniec nauka, którą już Pan profesor przywołał – „Poza Kościołem nie ma zbawienia”. Słowa te co rusz wracają w naszych rozmowach.
I będą powracać. jeżeli od tego odstąpimy to wówczas chwieje się wszystko i zostaje nam jedynie relatywizm. Podtrzymanie tej nauki jako absolutnie kluczowej i fundamentalnej jest oczywiste. Poza Kościołem nie ma zbawienia! To jest najważniejszy dogmat naszej wiary. Oczywiście ktoś może w tym miejscu powiedzieć, iż największym, najważniejszym dogmatem naszej wiary jest dogmat o Trójcy Przenajświętszej. Ja wówczas odpowiadam: wszystkie dogmaty się chwieją i tracą znaczenie, jeżeli uznamy iż zbawić się można poza Kościołem. Wówczas inne dogmaty, sakramenty, całe nauczanie moralne, absolutnie wszystko staje się ofertą pomocniczą dla człowieka, który robić może, co chce. W Kościele nie ma takiej opcji. Sprawa jest prosta.
A co w związku z tym z sugestiami typu, iż katolicy i muzułmanie w sumie wierzą w tego samego Boga, tylko różnią się w szczegółach? Co z protestantami, którzy również mają wierzyć w tego samego Chrystusa, co katolicy, mimo iż ich Chrystus nie ma praktycznie nic wspólnego z Boskim Zbawicielem, którzy trzeciego dnia zmartwychwstał? Co, za przeproszeniem, z Pacia Mamą, która ma być amazońskim odpowiednikiem Matki Bożej, a może choćby amazońską Matką Bożą? Skąd to wszystko się bierze? Dlaczego Kościół po II Soborze Watykańskim brnie w tego typu narracje podważając moim zdaniem dogmat, iż poza Kościołem nie ma zbawienia?
Zwyciężyła liberalna i relatywistyczna koncepcja szukania ugody ze wszystkimi i pokoju (czy raczej spokoju) za wszelką cenę. Na tym przewrocie Kościół na pewno nie korzysta, ale traci, bo to niweczy jego uniwersalizm i sprowadza go do roli dużej międzynarodowej organizacji pozarządowej. Świat liberalny przeciwko takiemu Kościołowi nie zwraca się już z wrogością. Chętnie przydziela mu zadania charytatywne… Czasami chwali niektórych przywódców (hierarchów), oczywiście za liberalizm.
Dlaczego Sobór Trydencki jest kojarzony ze Świętym Piusem V, a nie z bohaterem naszej dzisiejszej rozmowy – Piusem IV, który jak Pan powiedział – doprowadził to wydarzenie do końca i ogłosił wszystkie jego postanowienia?
Powód jest taki, iż w świadomości dzisiejszych kół zachowawczych w Kościele Sobór Trydencki kojarzy się przede wszystkim z dziełem kodyfikacji Mszy św. w bulli Quo primum. A jej autorem pozostaje św. Pius V. W rzeczywistości zasługi przed obliczem Opatrzności i sądem historii przypadają obydwu tym wielkim papieżom: Piusowi IV i św. Piusowi V. Tak powinna – moim zdaniem – rozumować inteligencja katolicka. Kiedy zaś chodzi o tych, którzy nie są katolikami, albo katolikami liberalnymi – dla nich wielki Sobór z lat 1545—1563 ma nikłe albo i żadne znaczenie. Kojarzy się im z minioną epoką Kościoła walczącego z wrogami, która już nie wróci. Trudno zresztą nie odnosić wrażenia, iż dla wielu hierarchów dzisiejszego Kościoła (zwłaszcza na Zachodzie) sam Kościół zaczął się na Soborze Watykańskim II. Wcześniejsze dzieje bierze się w nawias albo i potępia. Kiedyś u historyków francuskich pojawiło się takie mocne określenie: „ojcobójcza nienawiść”. Ci, którzy aktu założycielskiego Kościoła doszukują się w zgromadzeniu soborowym z lat 1962—1965, wykazują właśnie takie nastawienie. Jest ono oczywiście zgubne.
Bóg zapłać za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek