To może być pierwszy taki przypadek w Polsce: wpływy z opłat za wjazd do Strefy Czystego Transportu nie zostaną w mieście, ale wrócą do sąsiednich gmin. Kraków chce przeznaczyć na walkę ze smogiem w tzw. obwarzanku dokładnie tyle, ile zarobi na SCT – po odliczeniu kosztów jej obsługi. – To nie jest sposób na zarabianie. Chcemy oddychać czystym powietrzem – mówi prezydent Aleksander Miszalski. Czy ten gest wystarczy, by przekonać sceptycznych wójtów i powstrzymać wojewodę przed zaskarżeniem uchwały?
Strefa Czystego Transportu w Krakowie zacznie obowiązywać od 1 stycznia 2026 roku i obejmie obszar wewnątrz IV obwodnicy. Przez pierwsze trzy lata – do końca 2028 roku – do strefy będzie można wjeżdżać po uiszczeniu opłaty, ale tylko wtedy, gdy pojazd nie spełnia wymagań emisyjnych. W 2026 roku kierowcy zapłacą 5 zł za dobę, rok później już 15 zł. Od 2029 r. auta niespełniające norm nie wjadą już do centrum w ogóle. Mieszkańcy Krakowa zostali zwolnieni z opłat, a Zarząd Transportu Publicznego szacuje, iż wpływy mogą sięgnąć kilkunastu milionów złotych rocznie.
Zgodnie z ustawą środki z SCT muszą wspierać komunikację zbiorową – i tak się stanie: będą przeznaczane na zakup taboru autobusowego i tramwajowego. Miasto zapowiada jednak, iż zaoszczędzone w ten sposób środki z budżetu trafią do gmin ościennych. A konkretnie – zostaną przeznaczone na walkę z niską emisją.
– Zdecydowałem, iż pieniądze z SCT zostaną przeznaczone na działania antysmogowe w gminach Metropolii Krakowskiej. Chodzi o to, żeby mieszkańcy Krakowa rzeczywiście odczuli poprawę jakości powietrza – ogłosił Aleksander Miszalski podczas środowej konferencji prasowej.
Prezydent podkreślił, iż decyzja ma wymiar czysto prozdrowotny, a nie polityczny czy fiskalny. – Utworzyliśmy SCT po to, by chronić zdrowie i życie krakowian. To nie może być narzędzie do zarabiania na kimkolwiek – zaznaczył, odnosząc się do zarzutów, iż Kraków chce się dorobić kosztem mieszkańców obwarzanka. – Mam nadzieję, iż pan wojewoda nie zdecyduje się na uchylenie naszej uchwały – dodał.
Przypominajmy. Wójtowie i radni z ościennych gmin zarzucają Krakowowi jednostronność decyzji. W oficjalnym stanowisku z 5 czerwca, Stowarzyszenie Metropolia Krakowska zaapelowało o „racjonalne i sprawiedliwe rozwiązania”, wskazując, iż obecny projekt uderza w mieszkańców powiatów krakowskiego i wielickiego, nie nakładając żadnych realnych ograniczeń na mieszkańców Krakowa.
„W pełni rozumiemy konieczność działań na rzecz poprawy jakości powietrza. Jednak, tak jak przy likwidacji kotłów węglowych, w działania te powinni zaangażować się zarówno mieszkańcy Krakowa, jak i gmin ościennych” – podkreślał Mirosław Golanko, wójt gminy Zielonki i przewodniczący Komisji ds. Środowiska, Przestrzeni i Mobilności Metropolii Krakowskiej. Więcej o stanowisku podkrakowskich gmin pisaliśmy tutaj:
Kraków próbuje więc odzyskać zaufanie sąsiadów – pieniędzmi. W ramach zapowiedzianej inicjatywy gminy należące do Stowarzyszenia Metropolia Krakowska mogą liczyć na dodatkowe środki, które mają pomóc w spełnieniu wymagań uchwały antysmogowej. Obowiązuje ona w całej Małopolsce od 1 maja 2024 roku, ale jak wynika z danych Centralnej Ewidencji Emisyjności Budynków, tylko w obwarzanku działa ponad 10 tysięcy pozaklasowych pieców na węgiel i drewno.
– To właśnie one odpowiadają za dużą część napływającego do Krakowa smogu – tłumaczył pełnomocnik prezydenta ds. jakości powietrza Paweł Ścigalski. – Wsparcie finansowe może przyspieszyć wymianę kopciuchów, ale też pomóc gminom w tworzeniu własnych straży gminnych, prowadzeniu kampanii informacyjnych czy budowie parkingów Park & Ride – wyliczał.
Miasto nie ukrywa, iż bez zmniejszenia emisji z gmin sąsiednich nie uda się osiągnąć norm Światowej Organizacji Zdrowia. – Kraków robi swoje, ale musi pomóc też innym – mówił Miszalski. Choć prezydent nie podał konkretnych kwot, wiadomo, iż może chodzić choćby o 10–15 mln zł rocznie. Wszystko zależy od liczby pojazdów niespełniających norm, które zdecydują się zapłacić za wjazd.