Marcin Drewicz: O pogodzie, klimacie i wojnie cz.1

3 miesięcy temu

Marcin Drewicz: O pogodzie, klimacie i wojnie cz.1: „Icarus” Jamesa Bonda

Niniejsze piszemy w połowie września 2024 roku, kiedy to mass media – tu w Warszawie nie wiadomo, czy w zgodzie z rzeczywistością, czy po medialnemu na wyrost – alarmują o występującej na Dolnym Śląsku powodzi na miarę tej z roku 1997. W niektórych miejscowościach Kotliny Kłodzkiej są już poważne straty.

Po amatorsku… ale czy amatorem, a może właśnie profesjonalistą nie jest aby ów prosty chłop, który wychodzi przed chałupę, a jeszcze lepiej gdy na niezarośnięty wzgórek opodal swojej zagrody i spoziera w niebo? jeżeli to czyni regularnie – a wielu czyni! – i jeżeli robi notatki, zbliża się on do poziomu profesjonalizmu w dziedzinie nauk o pogodzie, o klimacie. Tak właśnie powstały owe sprawdzające się przez setki lat przysłowia, iż – dla przykładu – „gdy Św. Barbara (4 grudnia) po wodzie, to Boże Narodzenie (25 grudnia) po lodzie”. Itd…

W wielkim mieście, w Warszawie od najmniej kilkunastu już lat, takie najprostsze obserwacje, zwłaszcza nocne, są zniekształcone, także te prowadzone choćby w dalszej okolicy owego miasta. Zadymienie i zwłaszcza zwielokrotniona w ostatnim czasie łuna świateł niejako „pożera” gwiazdy, więc powoduje iż są one na niebie po prostu niewidoczne. Piszący niniejsze, będąc w Śródmieściu Warszawy, gwiazdy na niebie widział stąd po raz ostatni zimą 2010/2011 roku; później kilka razy pojedyńcze o mocniejszym świetle obiekty (może bardziej planety, niż gwiazdy).

Lecz przejdźmy do pogodowych anomalii termicznych ostatniego czasu, zwłaszcza owych ostatnich trzech lat wojny ukraińskiej (trwającej wszakże od roku jeszcze 2014; o czym mass media zgodnie głucho milczą). Gdyż połączenie tematu tamtego współczesnego nam konfliktu z ni stąd ni z owąd wybrykami przyrody w Polsce i w krajach sąsiednich jakoś tak samo się narzuca – co najmniej: współwystępowanie zjawisk.

Zanim to uczynimy, pozwólmy sobie na niejaką dygresję… filmową, z dziedziny tzw. pop-kultury. Otóż w filmie „z Jamesem Bondem” z roku 2002 (w XXI już wieku) wyświetlanego w Polsce pod tytułem „Śmierć nadejdzie jutro” dowiadujemy się o urządzeniu właśnie do… ocieplania klimatu na pewnym wycinku powierzchni globu ziemskiego, zainstalowanym na satelicie okołoziemskim, tam o nazwie „Icarus”.

Dodajmy, iż operatorzy „Icarusa”, w filmie oczywiście, przystąpili do „ocieplania klimatu” jak raz w owej koreańskiej strefie zdemilitaryzowanej, w następstwie czego „ocieplone” pola minowe zaczęły wybuchać otwierając wojskom komunistycznej Północy szlak do ataku na kapitalistyczne Południe.

„Profetyczne” cechy literatury i kinematografii katastroficznej i fantastyczno-naukowej jest to osobny potężny temat, jakiego już tu nie będziemy rozwijać. Tylko dla przykładu: amerykańskie filmy z lat 70. XX w. „Port lotniczy” i „Płonący wieżowiec”, a zamachy z dnia 11 września 2001 roku (witamy w XXI stuleciu); „Golem”, „Frankenstein”, „Terminator” i „Bunt maszyn”, a dzisiejsza tzw. sztuczna inteligencja itd. „Jaki inteligent, taka i inteligencja” – dodajmy. Bodaj wszystkie te, i inne jeszcze, pomysły scenariuszowe powstawały i powstają w pewnym określonym kręgu – nazwijmy go – cywilizacyjno-obyczajowym. W innych nie.

Tak więc na przykładzie filmowego (póki co) „Icarusa” widzimy, iż – owszem – człowiek ma wpływ na zmianę klimatu/pogody, ale jest to wpływ ZUPEŁNIE INNEGO RODZAJU, aniżeli ten, o jakim mass media trąbią nam od lat, narzucając zarazem hałaśliwie ową destrukcyjną „politykę zielonego ładu” (nie mylić ze zwykłą zdroworozsądkową ochroną przyrody, konieczną zawsze, wszędzie i w każdym, najmniejszym choćby zakresie, jak np. wynoszenie plastikowych opakowań z lasu, a nie zostawianie ich tam!).

Różnica fundamentalna jest ta, iż mass media wskazują na uboczny wpływ działalności ludzkiej na środowisko przyrodnicze, gdy tu mamy wprost do czynienia z wpływem celowym, intencjonalnym – w danym przypadku: ocieplić klimat!

Urządzenia do „podgrzewania” temperatury powietrza na znacznych obszarach (obserwujcie codzienne telewizyjne prognozy pogody, w tym informacje o wzajemnym układzie frontów atmosferycznych, wyżów i niżów) nie muszą być tylko kosmiczo-satelitarne. One mogą być przecież naziemne, nawodne, czy choćby podwodne – zabawmy się w scenarzystów filmów sensacyjnych (och, żeby to mogła być tylko zabawa i nic ponadto!).

I technologie „podgrzewania atmosfery” też mogą być różne, z zastosowaniem fizyki/techniki różnych działów, nie tylko „diamentowe”, jak ta w filmie z Jamesem Bondem, ale zawsze o zasięgu wielu tysięcy kilometrów i z wykorzystaniem, więc i z lokalnym spotęgowaniem (!) NATURALNYCH ZJAWISK zachodzących w atmosferze okołoziemskiej.

Satelity okołoziemskie, w kontekście militarnym i już bynajmniej nie fantastycznym, kojarzą się nam jednakże bardziej z obserwacją, z wywiadem, ze szpiegowaniem – owe „satelity szpiegowskie”, co to nam zza ramienia „czytają” to, co i my właśnie czytamy z otwartej przed naszymi oczyma książki.

I tu, już nie w nawiązaniu do filmów lub pop-kulturowych czytadeł, sięgamy do Europy Wschodniej ostatnich trzech lat, tzn. „po 24 lutego 2022 roku”. Od razu się zastrzegamy, uczciwie, iż co do znajomości fizyki atmosfery i fizyki w ogóle mamy niewątpliwie braki. Niech znawcy tematu zweryfikują/sfalsyfikują nasze niniejsze domniemania.

Wiosną roku 2022 mass media tłumaczyły ludziskom, iż choćby gdy ów szeroki step już był podeschnął, rosyjskie (moskiewskie) zagony pancerne nie mogą się – inaczej niż za dawniejszych w tamtej stronie świata prowadzonych bitew – rozwinąć, gdyż właśnie satelitarny zwiad przeciwnika (na usługach przeciwnika) wyłapuje każdy czołg, a choćby każdego żołnierzyka. I stąd ówczesna seria internetowych filmików i rozważań nad „latającymi wieżami” precyzyjnie trafianych i niszczonych czołgów (wiosna 2022, co powtarzamy); i rozważań głębszych – nad „końcem stulecia czołgu”.

Czym więc wojować? Jak zdobywać teren? Z czego użyciem tenże teren utrzymać?

Przecież nie dzięki drona (!) – owego wytworu chyba nie we wszystkim świadomych entuzjastów z „kółka modelarskiego” (exemplum: film „Dron” z roku 2016). „Dziurki nie zrobić, a krew wyssać”. O nie – tak się nie da. Zagrażasz komuś, to i wreszcie sam znajdziesz się w strefie zagrożenia. Nie inaczej.

Pamiętamy, iż aby udała się defilada, to trzeba rozgonić chmury nad miastem. Skoro chmury można rozganiać, to (zapewne) można je też wywoływać, po czym w postaci zachmurzenia gromadzić i utrzymywać przez czas pewien, nad znacznym choćby obszarem. Oczywiście, taka ingerencja nad pewnym wycinkiem globu ziemskiego ma wpływ na pogodę nad obszarem znacznie bardziej rozległym sąsiednim, skoro stan atmosfery jest to „system naczyń połączonych” pokrywających całą kulę ziemską. I to jest właśnie tenże „wpływ człowieka na klimat”, inny wszakże, aniżeli ów, o jakim trąbią nam mass media od wielu już lat.

Sztucznie wywoływane zachmurzenie, lite i długotrwałe, jako obrona, aby z kosmosu przy użyciu satelitów przeciwnik nie mógł obserwować ruchów wrogich sobie wojsk. Obserwować wizualnie-bezpośrednio; bo czy on to może robić na przykład także „na podczerwień”, czy „elektromagnetycznie”, czy „radiowo”, czy jeszcze inaczej, to my już takich rzeczy zupełnie nie wiemy (do czego się na wstępie wszakże przyznaliśmy).

Polecamy również: Ukrainiec masowo alarmował o bombach podłożonych w szkołach

Idź do oryginalnego materiału