Marcin Kochanek, sędzia piłkarski: Im mniej o nas mówią, tym lepiej

21 godzin temu

Obaj panowie mieli wymierny udział w rozgrywanym na początku kwietnia meczu o pierwsze krajowe trofeum w tym sezonie, czyli Superpuchar Polski. Pierwszy z wymienionych starcie Jagiellonia Białystok – Wisła Kraków (1-0) prowadził jako główny, ten drugi był w tym czasie technicznym.

Marcin Kochanek, sędzia piłkarski – rozmowa

Łukasz Baliński: – Piłkarsko może nie, ale sędziowsko mamy się czym chwalić…

Marcin Kochanek: – To nie lada osiągnięcie, żeby dwóch sędziów z Opolszczyzny sędziowało takie spotkanie, jak walka o Super Puchar na Stadionie Narodowym. Jestem bardzo dumny, tym bardziej iż mogłem wspierać Jarka, bo to był przede wszystkim jego mecz i jego nominacja. Zaraz potem sędziowaliśmy oddzielnie inne spotkania w ramach najwyższego szczebla rozgrywek. Nie każde województwo może się takim osiągnięciem pochwalić.

– Jako, iż sędziowie mają swoje limity wiekowe, to mówiąc „pół żartem” pozycja nr 1 w regionie się zwalnia…

– Można tak powiedzieć, tym bardziej, iż ja nazywam go teraz trochę takim swoim ojcem sędziowskim, ponieważ w pewnym momencie bardzo wziął mnie pod swoje skrzydła. Zabierał jako „technicznego”, gdy jeszcze byłem w 2. lidze i mogłem patrzeć z tej pozycji na jego prace. Ma zatem bardzo duży wkład w mój warsztat, w moją przygodę na tym polu i zawsze mu to oddaję. I tym bardziej jest mi miło, iż mogłem się cieszyć jego sukcesem, bo tym też było prowadzenie Superpucharu Polski. Aż szkoda, iż sędziowie mają swoje limity regulaminowe, u zawodowych to 50 lat, a niestety Jarek zbliża się do tej granicy. Niemniej, mam nadzieję, iż przejmę schedę po nim i będę miał takie same osiągnięcia. Choćby uda mi się poprowadzić tyle meczów w ekstraklasie, bo z tego, co pamiętam, to Jarek dobija bodajże do 300. A to zawrotna liczba, wiele lat spędzonych na tym szczeblu, chapeau bas.

– Czyli pytanie o idola mamy odhaczone, czy może Szymon Marciniak, albo szukamy za granicą?

– Przyznam szczerzę, iż nigdy nie miałem jednego idola, na którym się wzorowałem. Od każdego dobrego arbitra staram się wyciągnąć coś dla siebie, żeby nie kopiować jeden do jednego, bo tak się nie da. Każdy z nas ma inną osobowość, inną inteligencję emocjonalną, w inny sposób zarządza meczami, choćby inaczej gestykuluje, niemniej, jakieś elementy na pewno się zdarzają. A jeżeli już miałbym jednego idola wybrać na przestrzeni lat, to myślę, iż najbardziej podobał mi się styl sędziowania Bjoerna Kuipersa, jego mocna osobowość, sposób zarządzania meczem i zawodnikami.

– Szymon Marciniak pokazał, iż można rozstrzygać w jednym roku/sezonie finał mundialu i Ligi Mistrzów. Jakie są „sędziowskie” marzenia?

– Na pewno każdy z nas swoje ma, i ja też takie mam, które z czasem się stają po prostu celami. Wiadomo, iż każdy chce sędziować najważniejsze mecze. Nie wiem, czy będzie mi to dane, ale jeszcze niedawno w sferze marzeń był debiut w ekstraklasie, a w tej chwili mam ponad 20 gier. Później bardzo chciałem zmierzyć się z wyjazdami na mecze międzynarodowe, udało się na razie w roli sędziego technicznego w zespole Damiana Sylwestrzaka, dzięki czemu zaliczyłem prace na stadionach FC Porto czy Olimpiakos Pireus. Mam nadzieję, iż uda nam się w tym, albo w przyszłym roku pojechać jako team na Ligę Mistrzów. Niemniej, największym marzeniem na tę chwilę jest to, żeby zostać sędzią międzynarodowym. To jest cel długoterminowy.

Marcin Kochanek. Fot. Przemysław Nijakowski/Migawka piłka opolska.

– To wróćmy na sam początek: jak doszło do tego, iż jest pan, gdzie jest?

– Myślę, iż historia jest bardzo zbliżona do wielu moich kolegów. Jak większość chciałem grać w piłkę, ale kolidowało to u mnie z edukacją, ponieważ w wieku 18 lat wyjechałam do Wrocławia i tam trudno było mi znaleźć jakiś klub na miejscu. Jednocześnie tato był sędzią i to on powoli mnie wciągał w ten świat, jeździłem z nim jako jego asystent. Przez to mogłem wracać weekendami do znajomych i rodziny, i przy okazji sędziować. Myślę, iż to on zainspirował mnie do tego, aby popatrzeć na mecz piłkarski z trochę innej perspektywy. Za co bardzo mu dziękuję.

– To była miłość od pierwszego gwizdka, czy trzeba było jednak trochę czasu w dotarcie się?

– Chyba było tak, jak to bywa czasem w relacjach. Zaczęło się od jakiegoś zauroczenia i przerodziło się w głębsze uczucie (śmiech). Z każdym meczem poznawałem cały warsztat sędziowski i bardzo mi się to podobało, ponieważ stale można się rozwijać i pracować nad różnymi aspektami. To chyba najbardziej w tym sędziowaniu mnie kręci, iż zawsze jest coś po meczu do poprawy, zawsze jest jakiś element, który możemy polepszyć. Cieszy mnie również to, iż mogę być częścią dużych wydarzeń sportowych, a pewnie jako piłkarz nie miałbym takiej możliwości, nie doszedłbym do tego poziomu. Teraz mogę się poszczycić tym, iż biorę udział w fajnych meczach czy to na arenie krajowej, czy międzynarodowej.

– Jarosław Przybył powiedział mi kiedyś, iż dla niego największą pochwałą jest to, gdy czyta o meczu, który prowadził, a jedyna wzmianką o arbitrze, to wymienienie go z imienia i nazwiska w protokole, co znaczy, iż był niewidoczny.

– Zgadzam się w stu procentach. Jest taka choćby maksyma, iż o sędziach się nie mówi wcale, albo mówi się po prostu źle. Czyli nie mówi się wcale, gdy bardzo dobrze poprowadzili mecz i nie było żadnych błędów, albo gdy te błędy się zdarzają, to wiadomo, iż wtedy opinia publiczna ma używanie. Niemniej, z biegiem lat odszedłem od czytania komentarzy czy jakiś artykułów na nasz temat. Dla mnie najważniejszą opinią jest zdanie mojego szefostwa, obserwatora meczowego, bo to są fachowcy w tej dziedzinie, a często opinia publiczna po prostu nie ma racji odnośnie niepewnych sytuacji meczowych.

– Czasami najlepszym wyjściem jest nie wchodzić.

– Do tego chyba trzeba stopniowo samemu dojść, bo ja też kiedyś lubiłem sprawdzić jakieś komentarze, miałem taki moment w swojej przygodzie, jak pewnie każdy sędzia, iż w dwóch meczach z rzędu podjąłem, powiedzmy kontrowersyjne czy błędne decyzje, i to były mecze na pierwszym albo drugim poziomie, w związku z czym opinia publiczna bardzo mocno zainteresowała się wtedy moją osobą. Powstało dużo artykułów i to był taki moment, iż miałem wysyp komentarzy, np. na fejsbuku, gdzie pisali do mnie, bezpośrednio w wiadomościach prywatnych, jacyś niezadowoleni kibice. Pamiętam, iż moja rodzina to troszkę przeżywała, dlatego od tamtego czasu zamykam wszelakie media i nie żyję tym.

Marcin Kochanek. Fot. Przemysław Nijakowski/Migawka piłka opolska.

– Nie zawsze jednak się da tak zupełnie odciąć. Choćby od tej krytyki bezpośredniej na meczu, jak ubliżanie, także ze strony kibiców. Jak sobie z tym radzić?

– jeżeli krytyka jest konstruktywna, to zawsze warto się z nią zgodzić i porozmawiać z daną osobą, która ma inne spojrzenie na daną sytuację, ale tak, jak powiedziałem wcześniej: opinia publiczna nie jest moim wyznacznikiem, jeżeli chodzi o ocenę decyzji meczowych. W stu procentach ufam swojemu szefostwu, obserwatorowi. Ja po swoim meczu też przeprowadzam jego analizę. Ppod kątem decyzji, przygotowuję tzw. arkusz samooceny. Czyli wypisuję sobie powiedzmy 15-20 kluczowych sytuacji związanych z potencjalnymi rzutami karnymi, kartkami żółtymi lub czerwonymi, pokazanymi lub nie. Analizuję, co było dobrze, co było źle.

Jeśli popełniłem błąd, to zastanawiam się nad jego źródłem. Co zawiodło, czy to było np. moje ustawienie, a jeżeli tak, to kiedy mogłem je skorygować, albo dlaczego stałem w złym miejscu i nie widziałem. Jesteśmy samokrytyczni, to nie jest tak, iż kończy się mecz i zapominamy o nim. Mamy jeszcze zadanie domowe, musimy zadać sobie pytanie, co zrobić w kolejnym meczu inaczej lepiej, żeby tych błędów nie było.

– Są przykre chwile, ale też pewnie zdarzają się i te lepsze. Często piłkarz lub działacz szczerze tak „od siebie” dziękuje za prowadzenie zawodów nawet, gdy przegra?

– Zdarza się coraz częściej. Szczególnie na tam najwyższym poziomie, gdy drużyny i sztaby szkoleniowe są w pełni profesjonalnie, gratulują dobrze wykonanej pracy, doceniają ją. Na palcach jednej ręki jestem w stanie wymienić, kiedy tego przysłowiowego podania sobie ręki, podziękowania za mecz, nie było.

– Z punktu widzenia arbitra, które mecze są łatwiejsze do prowadzenia? Im wyższy poziom, tym łatwiej, czy nie zawsze jest to reguła?

– To zależy, z jakiej perspektywy na to popatrzymy. Na pewno im wyższa liga, tym ta gra jest bardziej przewidywalna dla nas i tych sytuacji nieoczekiwanych jest troszkę mniej. Im niżej, tym gra jest pozbawiona pewnych wyrobionych schematów, troszkę bardziej nieprzewidywalna, co kreuje nieprzewidywalne sytuacje, na które musimy reagować, być gotowymi na nie. Z drugiej strony, jeżeli popatrzymy pod kątem pewnej presji związanej z meczem, no, to wiadomo, iż im ważniejszy, w wyższej klasie rozgrywkowej, to ta presja się zwiększa.

Marcin Kochanek. Fot. Przemysław Nijakowski/Migawka piłka opolska.

Zawodnicy grają o większe pieniądze, jest pewna przestrzeń, także medialna, którą można wypełnić jakimiś złymi decyzjami. Osobiście np. na 4 lidze czy w klasie okręgowej już dawno nie byłem, ale gdy mi się zdarza, to jestem trochę inaczej odbierany. Piłkarze wiedzą, iż sędziuję „wyżej” i podchodzą do mnie, do moich decyzji z większym szacunkiem, więc mogę powiedzieć, iż te spotkania prowadzi się w miarę łatwo. W ekstraklasie, gdzie jeszcze jestem „nową twarzą”, zdarza się, iż ci bardziej doświadczeni zawodnicy czasem próbują wywierać na mnie dodatkową presję.

– No właśnie, sędziowie też się do meczów przygotowują i to nie tylko wytrzymałościowo czy pod kątem znajomości zasad. Warto się choćby „nastawić” na poszczególnych piłkarzy albo trenerów.

– Oczywiście. I np. gdy wiem, iż będę sędziował mecz danych drużyn, to staram się wyłapywać ich np. pewne schematy, rozegrania stałych fragmentów, na kogo je grają, czy na „długi”, czy na „krótki” słupek, czy dochodzi do pewnych „wybloków”, co jest teraz modne, żeby zrobić miejsce strzelcowi. Tak samo obserwuję zachowania poszczególnych zawodników, czy mają skłonności do wymuszania fauli, wyolbrzymiania kontaktów, albo do okazywania większego lub mniejszego niezadowolenia, czy lubią wywierać presję na nas, wymuszać pewne decyzje. Staram się wiedzieć, który zawodnik jak się może zachować i jak się drużyny zachowują, czy stosują wysoki pressing, czy niski, więc dużo łatwiej mi się później sędziuje. Ale mam też i swoje sztuczki.

– Na przykład?

– Jestem w stanie powiedzieć danemu zawodnikowi coś na zasadzie: „uważaj, bo w poprzednim meczu widziałem u ciebie kilka razy pewne rzeczy, a dzisiaj tego nie chcę widzieć”. I jeżeli on poczuje, iż też dobrze wiem, co jest grane, to jego zachowanie może się przez to zmienić.

– Lubi pan walkę na granicy faulu, czy raczej preferuje się „nie wtrącać”, a mecz ma być przede wszystkim płynny?

– Kiedyś jechałem na mecz i myślałem o pewnym pułapie przewinień. Dzisiaj podchodzę do tego troszkę inaczej. To nie ja ustalam często ten pułap odgwizdywanych przewinień i dopuszczanej walki, tylko dostosowuję go w zależności od chęci zawodników. Od tego, czy on im pasuje, czy chcą dzisiaj pograć, czy jednak jest dużo gry „na kontakcie”, dużo złości między zawodnikami, dużo niesportowych zachowań, jaka jest tzw. temperatura meczu. Wtedy staram się jednak używać tego gwizdka trochę częściej, żeby nie doszło do niepotrzebnych sytuacji czy masowych konfrontacji, np. czerwonych kartek za jakieś brzydkie zachowania.

– VAR to już teraz w wyższych ligach codzienność. Sędziuje się łatwiej, czy jednak ten system czasem nieco „przeszkadza”, bo bywa, iż są sytuacje, które zinterpretowałby pan inaczej?

– Myślę, co każdy sędzia pewnie potwierdzi, iż łatwiej się pracuje z tym system. I bardzo dobrze, iż został wprowadzony. Ponieważ często kończymy spotkania bez tzw. skandali. Nasz zespół na boisku liczy cztery osoby, a czasem pewne sytuacje są dla nas niewidoczne, ponieważ jesteśmy zasłonięci przez zawodników. Natomiast VAR na ekstraklasie ma do 20 kamer i daną sytuację można sobie obejrzeć z różnych ujęć i wyłapać dane przewinienie.

– Od tego czasu podejście piłkarzy się zmienia? Czy jednak dalej liczą, iż was „wykiwają”?

– Myślę, iż jeszcze potrzebują czasu, bo jednak czasem próbują, ale bardzo często pomaga nam VAR. Czasem pomaga nam przed. Jak choćby gdy jest stały fragment gry, zawodnicy się przepychają, przytrzymują. A ja wtedy mówię przy nich do swojego kolegi przez słuchawkę „zwróć uwagę na numery takie i takie, ponieważ tu jest potencjalne przewinienie”. I wtedy to zachowanie się w stu procentach zmienia. Wtedy mam bardzo duży spokój w danej akcji, a choćby już przez cały mecz z tymi zawodnikami. Ponieważ oni wiedzą, iż wyłapaliśmy jakieś potencjalne zachowanie i iż będziemy na nie szczególności zwracać uwagę.

Marcin Kochanek. Fot. Przemysław Nijakowski/Migawka piłka opolska.

– Czasem piłkarze i trenerzy nie do końca znają przepisy.

– Powiem dyplomatycznie, iż bywa z tym różnie. Niektórzy nie widzieli w ogóle książki przepisów gry w piłkę nożną, a jak widzieli, to mało jest takich, którzy ją przeczytali „od deski do deski”. Co mnie dziwi, bo to jest istotny element ich pracy, bo to przecież regulamin dyscypliny, którą uprawiają. jeżeli jednak zdarzają się tacy, którzy mają wiedzę, to bardzo chętnie rozmawiamy. Bo lubimy edukować i pokazywać naszą perspektywę na daną sytuację. To jest ciężka praca, ale też bardzo interesująca i zawsze zachęcam do sprawdzenia swoich sił, a nie tylko krytykowania nas gdzieś z boku.

– Sędziował pan dwa pierwsze spotkania na Itaka Arena. Odry Opole i polskiej reprezentacji U20. Były to mecze towarzyskie, a co by było, gdyby trzeba było rozstrzygać bardzo ważne mecze swojej ulubionej drużyny?

– Przede wszystkim sędzia nie może mieć swojej jakiejś ulubionej drużyny. jeżeli jednak tak się dzieje, to jesteśmy w 100 procentach profesjonalistami. To jest nasza praca, nie możemy faworyzować jednej drużyny, szczególnie jeżeli to jest istotny mecz. Przecież wszystkie oczy są skierowane na nas, są kamery, jest opinia publiczna, jest szefostwo. Nie będziemy ryzykowali podjęcia złej decyzji na korzyść naszej ulubionej drużyny. Skupiamy się na dobrze wykonanym zadaniu.

– To na koniec, czego się życzy sędziemu?

– Mówiło się kiedyś połknięcia gwizdka, ale to przewrotnie, bo chyba najważniejsze są, tak jak rozmawialiśmy, cisza i spokój. Czyli żeby o nas po prostu nie mówiono po meczu, a my będziemy zadowoleni.

***

Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania

Idź do oryginalnego materiału