Miasto wobec ekstremalnych zjawisk pogodowych. Gotowi na ulewę?

miastoiludzie.pl 3 godzin temu

Upały, nagłe ulewy, zalewane piwnice i ulice – to już codzienność, a nie wyjątek. W Tarnowie zmiany klimatyczne nie są teorią z raportów naukowców, ale realnym zagrożeniem. Dlatego miasto nie tylko analizuje, ale i działa. Powołuje zespół ds. klimatu, inwestuje w retencję i edukuje mieszkańców. Wszystko po to, by nie obudzić się zbyt późno.

Ostatnia duża powódź w Tarnowie i regionie miała miejsce w 2010 roku. Rok później pojawiły się jeszcze lokalne podtopienia, ale od tamtej pory miasto miało względny spokój. Czy to oznacza, iż problem zniknął? Wręcz przeciwnie – wiele wskazuje na to, iż najgorsze dopiero przed nami.

– Przez lata przyzwyczailiśmy się do powodzi co siedem lat. Teraz mamy już 14 lat przerwy. To może oznaczać, iż taka sytuacja niedługo znów się powtórzy – ostrzega Marek Kaczanowski, dyrektor Wydziału Gospodarki Komunalnej i Ochrony Środowiska w tarnowskim magistracie.

Tarnów, jak wiele miast w Polsce, mierzy się z nową rzeczywistością klimatyczną – coraz cieplejsze lata, gwałtowne zjawiska pogodowe, przerywane intensywnymi opadami, które częściej powodują szkody niż pożytek.

– Opady, jeżeli chodzi o ilość, nie odbiegają znacząco od normy, ale problem tkwi w ich charakterze. To już nie są spokojne, łagodne deszcze, które wsiąkają w ziemię. Dziś mamy do czynienia z ulewami burzowymi, które zalewają ulice i piwnice, a woda spływa błyskawicznie, nie zasilając gleby – mówi Kaczanowski.

Nowa pogoda, nowe problemy

Zmiany klimatu to w Tarnowie nie tylko temat konferencji czy strategii. To realne problemy infrastrukturalne i społeczne. Wiadukty, które stają się basenami po intensywnych opadach. Piwnice, w których mieszkańcy muszą instalować pompy. Gleba, która nie nadąża z magazynowaniem wody. I rosnące temperatury.

– W ciągu stu lat średnia temperatura wzrosła o 0,7 stopnia Celsjusza. Może się wydawać, iż to niewiele, ale trend jest trwały i niepokojący. Ostatnie lata to najcieplejszy okres w historii nowożytnej – zauważa dyrektor Kaczanowski.

Marek Kaczanowski koordynuje miejskie działania adaptacyjne do zmian klimatu.

Dlatego już w 2019 roku miasto opracowało Miejski Plan Adaptacji do Zmian Klimatu. Dokument ten stał się podstawą dla konkretnych działań – od edukacji i dotacji, po zmiany w planowaniu przestrzennym i duże inwestycje techniczne.

Te dane mają swoje ludzkie twarze. Mieszkańcy Tarnowa i okolic odczuwają te zmiany każdego dnia – czasem w bardzo dotkliwy sposób.

Marek, 43 lata, os. Westerplatte: „Miasto zaczęło się topić”

Marek od dziecka mieszka w Tarnowie, a od kilkunastu lat – z rodziną na osiedlu Westerplatte. Wspomina, iż jeszcze dekadę temu nikt specjalnie nie interesował się pogodą. – Była zima, był śnieg. Lato, to wiadomo, iż czasem popada. Nikt nie mówił o klimacie, tylko o pogodzie – opowiada.

Z czasem zaczął zauważać, iż coś się zmienia. Najpierw zaczęły znikać śnieżne zimy. Potem pojawiły się coraz dłuższe okresy suszy. Ale dopiero kilka ostatnich lat, a zwłaszcza powodzie błyskawiczne, zmieniły jego podejście.

Pamiętam czerwiec 2023 roku. Wróciliśmy z wakacji nad morzem, deszcz nas złapał już na wjeździe do miasta. Ale to nie był zwykły deszcz – ulice zamieniły się w rzeki, woda wlewała się pod bloki. Kto nie zdążył przestawić samochodu, ten miał go zalanego po drzwi. Parking przy moim bloku zatonął. To wtedy po raz pierwszy pomyślałem, iż coś jest naprawdę nie tak – opowiada.

Od tamtej pory inaczej patrzy na prognozy pogody. – Mam aplikację, która ostrzega o gwałtownych zjawiskach. Jak widzę burzę z ulewami, to przestawiam auto, pilnuję, żeby w piwnicy nic nie stało przy podłodze. Człowiek się uczy, ale i zaczyna się bać. Bo jeżeli to się dzieje teraz, to co będzie za dziesięć lat?

Jego zdaniem miasto powinno inwestować w retencję i nowe rozwiązania. – Tu się już nie da udawać, iż klimat się nie zmienia. Miasto zaczęło się topić. I jeżeli gwałtownie nie poprawimy odwodnienia, zieleni, osłony przed słońcem – to się zaczniemy w tym wszystkim dusić – mówi.

Barbara, 68 lat, dzielnica Grabówka: „To już nie jest ten sam Tarnów”

Pani Barbara mieszka w dzielnicy Grabówka od lat siedemdziesiątych. Wychowała tu trójkę dzieci, teraz opiekuje się wnukami. O zmianach klimatycznych nie mówi książkowym językiem, ale pamięta, jak wyglądały pory roku, gdy była młoda.

Kiedyś zima była zimą. Śnieg leżał od grudnia do marca. Pamiętam, jak z mężem robiliśmy igloo dla dzieci przed blokiem, a teraz? Wnuki nie wiedzą, co to kulig – opowiada z nostalgią. – Wiosna też była inna – pachniała bzem, ziemia była wilgotna, wszystko budziło się do życia. A teraz jak nie zmarznie, to zwiędnie.

Największy szok przeżyła w czerwcu 2022 roku. – Wyszłam rano na ogród podlewać pomidory. Było dopiero po ósmej, ale słońce paliło jak w piecu. Zrobiło mi się słabo, usiadłam przy murku, nie mogłam złapać tchu. Sąsiadka wezwała karetkę. Lekarz powiedział: udar cieplny, odwodnienie. Od tamtej pory latem nie wychodzę bez kapelusza i wody w torebce – mówi.

Przyznaje, iż nie myślała wcześniej o zmianach klimatu. – Myślałam, iż to coś, co dotyczy Arktyki, jakichś niedźwiedzi. Ale teraz widzę – to nasza codzienność. Dla młodych to może normalne, ale ja pamiętam inny Tarnów. Zielony, pachnący, z czystym niebem i ciepłym deszczem. Teraz jest beton, kurz i żar.

Ulica Górna w Łęgu Tarnowskim po ulewie w 2010 r. Tego dnia deszcz zamienił jezdnię w rwący potok

Pani Helena z Tarnowa: „Zimą się chodziło po śniegu, nie po błocie”

Helena ma 76 lat i całe życie spędziła w tej samej kamienicy w centrum Tarnowa. Kiedyś pracowała w handlu, potem w bibliotece, dziś większość czasu spędza z książką na balkonie albo na ławce przy ulicy. – Zawsze lubiłam przyglądać się światu. Zimą dzieci lepiły bałwany, latem podlewały trawniki. Teraz to wszystko się rozmyło. Pory roku się pomieszały – mówi z nutą smutku.

W tym roku zimą nie spadł ani centymetr śniegu. – A pamiętam takie święta, iż nie dało się wyjść z klatki, bo zaspy były po kolana. Teraz to choćby nie wiesz, kiedy jest grudzień, a kiedy marzec. Wszystko jakby bez rytmu. I człowiek też jakiś rozkojarzony, bardziej zmęczony.

Najbardziej przeżyła ubiegłoroczne lipcowe burze. Woda zalała piwnicę w jej kamienicy – pierwszy raz, odkąd pamięta. – Weszło do kotłowni, pralka poszła na straty. Niby drobiazg, ale dla mnie to duży koszt. No i ten strach, iż woda znowu się cofnie, iż nie zdążysz nic uratować. Tak człowiek nie powinien żyć – w ciągłym pogotowiu.

Pani Helena z niepokojem obserwuje pogodę w prognozach i nie rozumie, dlaczego nikt nie traktuje tego poważnie. – Moje wnuki będą żyć w innym świecie, jeżeli nic się nie zmieni. Nie chodzi o to, żeby się bać, ale żeby nie udawać, iż wszystko jest po staremu. Bo nie jest.

Wiesiek z Łękawicy: „Zawsze tu lało, ale nie tak, nie w taki sposób”

Wiesiek ma 68 lat, całe życie mieszka w Łękawicy pod Tarnowem. Zna każdą miedzę, każdy rów i potok, który przez lata tylko czasami „postraszył” wodą. Przez większość życia prowadził samochody ciężarowe, teraz najwięcej czasu spędza na swojej działce za domem.

Ja nie powiem, iż dawniej nie było burz czy deszczy. Ale one miały inny charakter. Padało, ale spokojnie, równo, przez kilka godzin. Teraz wystarczy kwadrans i leje jak z cebra. Wszystko się zrywa nagle, nie masz czasu zareagować – opowiada, gestykulując.

W czerwcu zeszłego roku przez Łękawicę przeszła gwałtowna ulewa. Woda, która w normalnych warunkach płynęłaby wolno rowami, zamieniła się w rwący potok. – Zdążyłem tylko otworzyć drzwi altany, żeby ratować narzędzia. Woda szła jak ściana, porwała mi skrzynki z sadzonkami, zniszczyła grządki. W życiu czegoś takiego nie widziałem – mówi.

Ziemia, która osunęła się po intensywnych opadach w Łękawicy. Rok 2010

Zniszczony ogródek był dla niego nie tylko miejscem relaksu, ale i dumy. – Z wnukiem sadziliśmy pomidory, marchewkę. Uczyłem go, iż trzeba o to dbać. I potem musiałem mu tłumaczyć, dlaczego wszystko zginęło przez jeden deszcz.

Teraz Wiesiek sam stara się poprawiać odpływ wody z działki, robi dodatkowe rowki, planuje wykopać zbiornik. – Ale czy to wystarczy? Nie wiem. Mam wrażenie, iż natura się nam mści za te wszystkie lata. A my tu, na dole, możemy co najwyżej próbować nie utonąć.

Adam z Tarnowca: „Ziemia się otwiera, jakby chciała wszystko połknąć”

Adam ma 43 lata, gospodarzy w Tarnowcu razem z żoną i dwójką dzieci. Kilkanaście lat temu postanowił, iż zostanie na roli – trochę z przekory, trochę z miłości do ziemi. Uprawia warzywa i owoce, część sprzedaje na targu, resztę przez Internet.

Z roku na rok, jak mówi, ma coraz mniej złudzeń. – Kiedy zaczynałem, podlewanie robiło się raz, dwa razy w tygodniu. Teraz? W lipcu czy sierpniu nie mogę sobie pozwolić na dzień przerwy. Wszystko więdnie momentalnie, liście się zwijają, ziemia pęka jak glina. Jak nie podleję, to zbiory idą na straty.

Najtrudniej było w zeszłym roku. Lipcowe upały trzymały przez niemal trzy tygodnie. Studnia, z której korzysta, zaczęła wysychać, trzeba było dowozić wodę beczkowozem z sąsiedniej wsi. – A przecież to śmieszne – Tarnowiec to nie Afryka, a ja z konewką biegam jakbym miał plantację na pustyni. Dzieci nie mogą wyjść na dwór w południe, bo skwar taki, iż nie da się oddychać. choćby cień nic nie daje.

Z pomocą przyszli sąsiedzi, kilku z nich złożyło się na wspólny zbiornik do łapania deszczówki, ale – jak mówi Adam – to rozwiązanie prowizoryczne. – Potrzeba czegoś większego, systemowego. Zbieramy wodę jak możemy, ale jeżeli w ogóle nie pada przez dwa tygodnie, to co mamy zbierać?

Zaczyna też rozważać przekształcenie upraw, bardziej odporne gatunki, mniej wody. – Ale to wszystko kosztuje. Zmiany klimatu to nie tylko problem globalny. To też rachunki, stres i codzienna walka o to, żeby przetrwać kolejny sezon.

Trzy filary miejskiej adaptacji

Plan Tarnowa opiera się na trzech głównych kierunkach działań: informacyjno-edukacyjnym, organizacyjnym i inwestycyjnym.

Pierwszy z nich to edukacja i wsparcie mieszkańców. Miasto zachęca do zbierania deszczówki i finansuje mikroretencję. Dotacje obejmują dziś nie tylko właścicieli domów jednorodzinnych, ale też użytkowników ogródków działkowych.

– Działkowicze poczuli się pominięci, dlatego wyszli z inicjatywą i zostali uwzględnieni. Teraz również oni mogą korzystać z dotacji. To zresztą program miejski, z naszego budżetu, dostępny przez cały rok, a nie tylko okresowo jak rządowa „Moja Woda” – zaznacza Kaczanowski.

Drugi filar to zmiany organizacyjne, czyli nowe podejście do planowania przestrzennego. Miasto uwzględnia ryzyka klimatyczne już na etapie opracowywania Planu Ogólnego zagospodarowania przestrzennego. – Chodzi o to, by przyszłe inwestycje były odporne na burze, upały i nagłe opady – mówi Kaczanowski.

Trzecim i najbardziej kosztownym obszarem są działania techniczne, w tym budowa dużych zbiorników retencyjnych i polderów. Przykładem może być planowany polder przy ul. Rzecznej, nad Wątokiem. – To miejsce często było zalewane. jeżeli uda się tam zbudować polder zalewowy, zminimalizujemy ryzyko powodzi w tym rejonie – tłumaczy urzędnik.

Droga w kierunku Szczucina w czasie powodzi z 2010 roku. Tak wyglądała komunikacja w regionie.

Zespół do spraw klimatu – nowe ciało przy prezydencie

By skutecznie wdrażać plan adaptacji, prezydent Tarnowa postanowił powołać Miejski Zespół ds. Klimatu. Ma to być interdyscyplinarna grupa, złożona z przedstawicieli miejskich spółek, dużych zakładów przemysłowych i ekspertów.

W zespole znajdą się m.in. reprezentanci MPEC, MPGK, Tarnowskich Wodociągów, Grupy Azoty, Tauronu i Izby Przemysłowo-Handlowej. – Chcemy, by wszyscy partnerzy – od spółek komunalnych po biznes – byli zaangażowani w działania klimatyczne – mówi Kaczanowski. Prezydent planuje również zaprosić niezależnego eksperta, który z zewnątrz oceni kierunki miejskiej polityki.

Część instytucji już wskazała swoich przedstawicieli. Kiedy proces się zakończy, zostanie podpisane zarządzenie, a zespół rozpocznie pracę – prawdopodobnie jeszcze w wakacje lub zaraz po nich.

Klimat nie czeka

Tarnów nie jest wyjątkiem. Z podobnymi problemami zmagają się dziesiątki miast w Polsce. Jednak to, co go wyróżnia, to konsekwencja w działaniu i świadomość, iż czas gra przeciwko nam.

– Zmiany klimatyczne nie są zjawiskiem przyszłości. One już się dzieją. I jeżeli nie będziemy na nie reagować lokalnie, skutki odczujemy wszyscy – podsumowuje Marek Kaczanowski.

Dziś Tarnów stawia na retencję, edukację i planowanie. Jutro – być może będzie musiał stawić czoła kolejnym powodziom, suszom czy falom upałów. Ale przynajmniej nie da się zaskoczyć.

Tekst i fot. (Smol)

Woda z przerwanego wału wiślanego zalała Wolę Rogowską niemal do dachów. 2010 rok.

Idź do oryginalnego materiału