- Cudownie grał na fortepianie – mówi Joanna Matysek, która podrzuca mi pomysł tej postaci. Postać niezwykła, taka o której mogłyby krążyć legendy. Człowiek, który sfingował własną śmierć.
Mogły to być lata 60 lub 70 – Jerzy Narczyński wyjeżdża do Jugosławii, prawdopodobnie na wycieczkę. Ten mały fragment komunistycznej Europy miał wówczas otwarte granice, które dawały możliwość czmychnięcia do lepszego świata. I tak też się stało, podczas plażowania nad Adriatykiem Jerzy Narczyński zostawia na piasku ręcznik, ubranie i dowód, idzie w stronę morza i... znika.
Do Starachowic dociera najpierw wiadomość o jego śmierci, a później szczątkowe informacje o jego pobycie w Szwecji czy Stanach Zjednoczonych. Wrócił do Starachowic na początku lat 90 – tych,