Nasza droga komunikacja. (Nie) Polityczny Kraków

2 godzin temu

Czas oczekiwania się skończył. Nie, nie chodzi o Adwent, bo ten dopiero na półmetku. Od dawna wielu zastanawiało się, kiedy Magistrat sięgnie do kieszeni pasażerów MPK i parkujących w strefie płatnego parkowania. Doczekali się, właśnie sięga.

Władze miasta ogłosiły, iż chcą podnieść ceny biletów i trochę je pozmieniać. Na przykład miesięczny na wszystkie linie ma kosztować 109 zł zamiast 90 zł, półroczny 560 zł zamiast 470 zł. Ma zostać wprowadzony bilet 30-minutowy, który będzie się równał biletowi jednoprzejazdowemu. Godzinny będzie istniał cały czas, z tym iż straci przywilej bycia biletem jednoprzejazdowym. Najkrótszy czas przejazdu na jednym bilecie zamiast dotychczasowych 20 minut ma wynosić 15.

Motywację decyzji te same co przy każdej podwyżce. Bilety finansują się w niecałych 40%-resztę musi dopłacić miasto, wzrost ceny ważnego w komunikacji zbiorowej stwora pod nazwą „wozogodzina”, chęć dopasowania oferty przewozów do jak najszerszej grupy mieszkańców i tak dalej, i tak dalej. Zagrożenie-też to samo co zawsze. Jak nie podniesiemy cen biletów, to będziemy musieli ograniczyć liczbę kursów. Dodatkowo, możemy się dowiedzieć, iż mamy na tle innych dużych polskich miast komunikację publiczną sprawną, tanią i w ogóle super.

Wszystko w porządku, ale… W cyklu „(Nie)polityczny Kraków” już nieraz ukazywały się teksty wobec sprawności działania krakowskiego MPK pochlebne. Nie jest bowiem jego winą, iż Kraków jest dokumentnie zabudowany, a tam gdzie mogłyby biec drogi, buspasy i odseparowane torowiska, z reguły stoją bloki, po których autobusom i tramwajom jeździć trudno. Niestety, jak często, powiedziano nam tylko część prawdy. Może i zasadniczą, ale jednak cześć. Z jednej strony, cena 109 zł miesięcznie, żeby jeździć do oporu wszystkimi liniami, nie jest wygórowana i są miasta, które mają podobnie lub drożej. Tyle, iż w tych miastach bilety pointegrowano z innymi środkami transportu publicznego. W Gdańsku pasażer pojedzie na tym samym bilecie miejskim autobusem, tramwajem, ale też koleją aglomeracyjną i zapłaci za to 117 zł miesięcznie. W Warszawie oprócz autobusów, tramwajów i trzech rodzajów kolei dojdzie do tego również metro. Owszem, za 166 zł wszystko, ale jest tego trochę. Wiadomo, iż nasze metro takie bardziej papierowe, więc odpada, ale linie kolejowe spinają Kraków świetnie, tyle, iż bilet który obejmowałby również ten środek transportu owszem istnienie, ale w planach, tylko w I-ej strefie kosztuje 193 zł, a to już poważny wydatek. Bilet 15-minutowy, czy 30-minutowy to natomiast pomysł w Krakowie rewolucyjny. Rozumie to każdy, kto w godzinach szczytu próbuje przejechać autobusem Alejami, wokół Plant, czy ulicą Wrocławską. Podobnych przykładów można mnożyć wiele, ale ich cechą wspólną jest to, iż w ciągu 15 minut można czasem przejechać dwa przystanki. A co o ile ktoś chciałby przejechać ich pięć? W Krakowie bilet 15-minutowy naprawdę może na to nie wystarczyć. Jaka jest więc alternatywa? Bilet 30-minutowy za 6 zł. 6 złotych za 5 przystanków nie wymaga komentarza.

Skoro więc o przystankach mowa, może wprowadzić bilety na konkretną liczbę przystanków? Dyskusje na ten temat podejmowano wielokrotnie, ale to chyba zbyt racjonalny pomysł by pod Wawelem wcielić go w życie.

Nie oznacza to wcale, iż wszystkie pomysły Magistratu dotyczące zmian w opłatach są złe. Na uwagę zasługuje rozszerzenie płatnego parkowania w centrum od 9.00 do 22.00 oraz w niedzielę. To uderzy w krakowian spoza centrum i w turystów, ale przecież centrum ma też swoich mieszkańców, którzy także chcieliby zaparkować samochody. Pozostali mogą skorzystać z komunikacji zbiorowej, póki ją mamy.

Oczywiście mamy ją i będziemy mieć. Opowieści o ograniczeniach są dla każdej władzy szybką drogą do utraty tej władzy. Podobnie jak cały zestaw argumentów o racjonalizacji wydatków. Miasto nie ma pieniędzy i szuka ich w portfelach mieszkańców. Tak było, jest i będzie. Szkoda tylko, iż ten prosty fakt otacza ekwilibrystyka dodatkowych argumentów i pomysłów o niefunkcjonalnych biletach, które służą wyłącznie głębszemu sięgnięciu do naszych kieszeni, które w przeciwieństwie do miejskich, być może są trochę mniej puste.

Jakub Olech, politolog, wykładowca akademicki, krakowianin z importu, obserwator (bliższy) i uczestnik (dalszy) życia miasta i regionu.

Idź do oryginalnego materiału