Niemożliwe staje się możliwe

1 dzień temu
Szerpowie kojarzą nam się głównie z himalajskimi wyprawami i dźwiganiem bagażu osób, które chcą zdobywać najwyższe szczyty. Tymczasem, od kilku lat, są także w Polsce. Ich działania również koncentrują się na górskiej wspinaczce, ale zamiast pakunków na plecach niosą Skarb. To Szerpowie Nadziei. Ich misją jest umożliwienie osobom niepełnosprawnym przełamywania własnych granic i pokonywania barier. Dwóch z nich mieszka w Świdniku.

Tomasza Filipiuka i Sebastiana Różyckiego Czytelnicy znają prawdopodobnie z wydarzeń biegowych, w których często uczestniczycie. Teraz przedstawiamy Was z zupełnie innej perspektywy, chociaż trochę jednak ze sportem związanej.

Tomek Filipiuk: – Jako Szerpowie Nadziei stwarzamy osobom niepełnosprawnym, naszym Skarbom, możliwość zobaczenia świata gór wysokich, w naszym przypadku polskich Tatr. Z nami mogą dotrzeć do miejsc, w które sami by nie doszli, przeżyć wspaniałą przygodę, dobrze się bawić. Sprawiamy, iż ich świat staje się ciekawszy, fajniejszy. Ale nie tylko ich świat. Dla nas to również niesamowite emocje i doznania…

Do ważnych emocji wrócimy. Zacznijmy jednak od tego, jak trafiliście w szerpowe szeregi.

Tomek: – Ponad 2 lata temu, na jednym z portali górskich przeczytałem informację o ludziach, którzy zabierają na szlak osoby niepełnosprawne. Szukali chętnych, którzy chcą do nich dołączyć. Zgłosiłem się, pojechałem na pierwsze spotkanie i zostałem.

Sebastian: – Znałem Tomka, wiedziałem, czym się zajmuje. Kiedyś obejrzałem filmik na You Tube ze zdobywania przez jego grupę Kościelca i nie ukrywam, popłakałem się. Poczułem, iż też chciałbym robić to, co oni. Wtedy nie było jednak naboru. Rok temu, towarzysząc żonie i Tomkowi na zawodach Łemkowyna, znów rozmawialiśmy na ten temat. Szerpowie akurat ogłosili rekrutację, zgłosiłem się. W tym roku miałem pierwsze szkolenie w Tatrach, później jeździłem na eventy. Szkolenia są potrzebne, bo aby pomagać innym, sami musimy posiadać różne umiejętności i wiedzę, na przykład z udzielania pierwszej pomocy, zimowej turystyki górskiej czy obsługi urządzeń dla niepełnosprawnych.

W jaki sposób działają Szerpowie Nadziei?

Tomek: – Mamy dwie metody. Ja jestem przypisany do jednego zespołu, tworzonego przez kilka osób z całej Polski. Od kilku lat zajmujemy się Frankiem, teraz już 14-latkiem, który pochodzi z okolic Częstochowy. Byliśmy na Giewoncie, Kozim Wierchu, Kasprowym Wierchu – ten zdobyliśmy zimą, Niżnich Rysach – to duży stopień trudności, bo wysokość 2430 m n.p.m., a także na wspomnianym przez Sebastiana Kościelcu. Są też wolontariusze, którzy za każdym razem idą z kimś innym. Nie zawsze na spotkania przyjeżdżają te same Skarby. Chociaż jest wiele osób, które nie omijają żadnego eventu, jak na przykład Franek czy Maciek Skowronek, nazywany Skarbem numer 1, bo od niego się wszystko zaczęło.

Sebastian: – U mnie jest jak w wojsku. Gdzie dostanę przydział, tam jestem. zwykle mam różne Skarby, ale na pierwsze szerpowanie, na Kozi Wierch, szedłem z Frankiem i jego zespołem. Dołączyłem w ramach zastępstwa. To super grupa i super Skarb. Franek jest bardzo wartościowym nastolatkiem, który mimo niepełnosprawności rozwija swoje pasje i zainteresowania.

Tomek: – Ma rozszczep kręgosłupa i kilka innych schorzeń, ale walczy o swoją samodzielność i na tyle, ile jest to możliwe, żyje pełnią życia. Można powiedzieć, iż rośnie z ekipą „Franek na 5”, a my widzimy jak się zmienia, dojrzewa i to jest piękne.

Poznaliśmy Franka, Skarb nr 2. Kim są pozostałe?

Tomek: – Są ich setki. To kilkuletnie dzieci, ale też dorośli w wieku 20 czy 30 lat. Jedni jeżdżą na wózkach, więc wolontariusze noszą ich na plecach. Inni mają problemy ruchowe, ale wymagają jedynie naszej asekuracji. Są także osoby z autyzmem czy niewidome, które też tylko asekurujemy w górskich wędrówkach.

Szerpowanie wymaga kondycji i sprawności fizycznej. Ale sama siła nie wystarczy…

Tomasz: – Osoby, które wychodzą ze Skarbem, oczywiście muszą wiedzieć, jak się poruszać na szlakach, być sprawne i silne, ale też przede wszystkim odpowiedzialne i rozsądne. Mamy pod opieką kogoś, kto sam nie da sobie rady. Szczyty, na które się wspinamy, nie należą do najłatwiejszych, często trzeba korzystać z łańcuchów, drabinek, klamer. Jest cała masa rzeczy, na które należy uważać. Zawsze podkreślamy, iż te wyjścia nie są dla nas. Nie realizujemy swoich ambicji, celów, marzeń. Jesteśmy po to, by zanieść nasz Skarb. Gdy pierwszy raz próbowaliśmy wejść z Frankiem na Kozi Wierch, 100 metrów przed celem powiedział stop. Zaczęła się psuć pogoda, poczuł się niepewnie. Nikt nie namawiał go do dalszej drogi. Ale wróciliśmy na ten szlak po 1,5 roku i zdobyliśmy szczyt.

Sebastian: – Skarb jest dla nas najważniejszy. Musi się czuć bezpieczny, to priorytet. Ufa nam bezgranicznie i nie możemy tego zaufania zawieść. W grupie wysokogórskiej wytrzymałość, sprawność fizyczna i kondycja muszą być, ale Szerpowie to nie tylko ci, którzy niosą Skarby. Są też potrzebni ludzie od logistyki, mediów, animacji i integracji, kierowcy, osoby pozyskujące środki finansowe, itd. Każdy więc może znaleźć swoje poletko do zagospodarowania.

Jak zaznaczacie, najważniejszy jest Skarb, a co czujecie Wy, wolontariusze? I tu, Tomku, wracamy do Twojej wypowiedzi z początku naszej rozmowy.

Tomek: – Dostajemy o wiele więcej niż dajemy. Niepełnosprawność kojarzy się zwykle z czymś nieprzyjemnym, smutnym. Tymczasem nasi podopieczni są uśmiechnięci, pełni empatii, cieszą się życiem. Podobnie ich rodziny, które przecież na co dzień borykają się z wieloma problemami. Nie przesadzę, jeżeli powiem, iż będąc z nimi, doświadczamy ogromnego szczęścia, bo oni nim emanują. Uświadamiamy sobie również, iż mamy wszystko, co najważniejsze – zdrowie, samodzielność, możliwość korzystania z każdej rzeczy i spędzania czasu w sposób jaki chcemy. Oni muszą mieć wokół siebie kogoś, kto im pomaga, ale nie marudzą, nie skarżą się na los. Cieszę się więc, iż dając swoją siłę i takie zwyczajne ludzkie zachowanie, dostaję w zamian przynajmniej tyle samo, a nie wiem czy nie więcej. Wrócę jeszcze do bliskich osób niepełnosprawnych. Ich życie to przede wszystkim dziecko i jego sprawy, a dopiero potem oni, jeżeli zostaje czas. Pamiętam takie zdarzenie. Kiedy wychodziliśmy z Frankiem pierwszy raz, jego mama została w schronisku. Gdy wróciliśmy, powiedziała: „Miałam pierwszy wolny dzień od 11 lat. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić”.

Sebastian: – Mierzymy się z trudnościami fizycznymi, ale pozostało półka o nazwie współczucie. Pewne rzeczy są trudne emocjonalnie. Po ludzku jest nam żal naszych Skarbów. Są takie momenty, gdy ściska w gardle. Często już w drodze do domu czy w domu pojawiają się łzy. Kiedyś nieco inaczej postrzegałem osoby niepełnosprawne. Na eventach zacząłem się na nich otwierać, dostrzegać ich zalety i wspaniałe osobowości. Są szczęśliwi z tym, co mają i my się od nich tego uczymy. Koniecznie trzeba dodać, iż nawiązują się przyjaźnie, grupy spotykają się nie tylko na eventach. Organizowana jest pomoc dla Skarbów lub wolontariuszy, a choćby ich bliskich. Szerpa Marek Cichy, strażak ze Szczecina, zbierał u siebie pieniądze dla swojego Skarba Pawełka ze Śląska. Odwiedzał go w szpitalu, bo chłopiec przeszedł dwie operacje nóg. Był u niego na komunii, jeździ na wakacje. Są już jak rodzina. Byłem świadkiem jak na jednym z eventów Pawełek dowiedział się, iż Marek z nim nie pójdzie, bo dostał inną grupę. Posmutniał, ale za chwilę zobaczył jak Marek wysiada z autobusu i w jego oczach momentalnie pojawiła się radość. Z takim szczęściem wykrzyczał jego imię, iż sam miałem łzy w oczach. No i okazało się wtedy, iż Marek jednak poszedł z nim w góry.

Tomek: – Największym sukcesem Szerpów Nadziei jest właśnie to, iż działają również poza eventami. Nasz zespół spotyka się z Frankiem na letnim obozie w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Rozbijamy namioty przy jego domu, rozpalamy ognisko, wspólnie gotujemy. Zorganizowaliśmy wyjazd w Bieszczady. Wprawdzie Franek nie mógł przyjechać, ale był jego tata. Mamy też wideokonferencje. Szerpowie mogą na siebie liczyć w każdej sytuacji. Jakiś czas temu jeden z wolontariuszy uległ wypadkowi, więc błyskawicznie została uruchomiona zbiórka na jego operację i rehabilitację. Jak trzeba, zapewniamy sobie nawzajem noclegi, pomagamy w załatwianiu różnych spraw. W szeregach Szerpów są inżynierowie, strażacy, ratownicy medyczni, nauczyciele, pracownicy fizyczni, istna mieszkanka zawodów i charakterów, ale doskonale ze sobą funkcjonujemy. To jest pewna magia, która się dzieje i nie do końca potrafimy wytłumaczyć dlaczego ona się dzieje. Jednak niemożliwe staje się możliwe.

Jak reagują turyści, spotykając Was na szlaku?

Sebastian: – Kiedy wychodzimy w góry, widać pomarańczową falę, bo ten kolor nas charakteryzuje. Spotykamy się z wielką przychylnością ludzi, co jest budujące. Słyszymy pozytywne słowa, otrzymujemy wsparcie, a przecież w pewien sposób im przeszkadzamy, bo jesteśmy znacznie wolniejsi, jest nas dużo.

Tomek: – 99,9% osób, które spotykamy na szlakach, albo nam kibicuje, albo z szacunkiem poklepuje po ramieniu. Coraz więcej zna ideę akcji.

Fundacja Szerpowie Nadziei działa nieco ponad rok, liczy już kilkuset wolontariuszy oraz Skarbów i ciągle się rozrasta.

Tomek: – Właśnie trwa rekrutacja, więc gdyby ktoś chciał dołączyć, zachęcamy. Skład jest uzupełniany co roku, chociaż nie znam przypadku, by Szerpa zrezygnował z szerpowania z własnej woli. Oczywiście nie każdy zawsze może być na wszystkich eventach, bo pojawiają się choroby czy zdarzenia losowe.

Sebastian: – Każdy Szerpa ma swój numer i dostaje odznakę. To przynależność na całe życie. O sobie mogę powiedzieć, iż jestem jeszcze żółtodziobem, mam numer 512.

Co macie zaplanowane w przyszłorocznym kalendarzu?

Tomek: – W marcu odbędzie się zimowe szerpowanie. W maju idziemy w Tatry Zachodnie. W czerwcu do schroniska Głodówka przyjeżdżają grupy ze specjalnych ośrodków i fundacji. Przełom sierpnia i września to główny event z naszymi Skarbami. Wtedy jest naprawdę tłoczno. Ostatnio było około 150 Skarbów, plus ich rodzice czy opiekunowie, wolontariusze. Ale szerpowanie odbywa się już nie tylko w Tatrach. Niedawno było w Karkonoszach, są też pojedyncze grupy, które działają na przykład w Beskidach, Bieszczadach czy Górach Świętokrzyskich.

Sebastian: – Dla mnie luty i marzec to szkolenia, a później już szerpowanie, na które czekam z niecierpliwością i utęsknieniem.

Szerpom Nadziei poświęcacie wiele swojego wolnego czasu. Rodziny się nie buntują?

Tomek: – Moja żona pracuje z osobami niepełnosprawnymi i pierwsza z nimi styczność to właśnie dzięki niej. Wiem, iż jest dumna z tego, co robię i cieszy się, iż mogę dać siebie innym właśnie w taki sposób. Kibicuje mi, chociaż troszkę się boi, co jest zupełnie naturalne, bo wędrujemy po górach wysokich.

Sebastian: – Żony mają tu duże zasługi, bo ja dzięki swojej poznałem Tomka. To ona zachęciła mnie też do szerpowania. Nie robię z siebie bohatera, ale naprawdę czuję, iż mnie docenia. Nigdy nie zdarzyło się, żeby była niezadowolona, kiedy wyjeżdżam. Wręcz przeciwnie, zachęca mnie do tej formy pomagania, jaką wybrałem.

rozm. Agnieszka Wójcik-Skiba, fot. Bartek Bodzek – Fotografia, Tomasz Filipiuk

Idź do oryginalnego materiału