XXV, a adekwatnie XXVI Krajowy Zjazd Delegatów Polskiego Związku Łowieckiego za nami. Przez dwa dni ponad 260 delegatów siedziało w hotelu i generalnie milczało.
Jak w uproszczeniu przebiegał Zjazd? Można powiedzieć, iż sprawnie. Wprawdzie, nim przystąpiono do części merytorycznej minęły 4 godziny, a system liczenia głosów był strasznie wolny, ale generalnie prowadzący obrady Marcin Możdżonek wpadek nie zaliczył.
Uczestniczyłem w dziesiątkach zjazdów różnych organizacji i pierwszy raz w życiu zdarzyło się, iż obrady prowadzi szef tej organizacji, czyli osoba bezpośrednio zaangażowana. W mojej ocenie prezes NRŁ nie do końca był obiektywny, a w momencie głosowań wyraźnie dawał znak sali jak powinna jego zdaniem głosować, a ponieważ naturalną rzeczą jest, iż delegaci lubią głosować za władzą, to zjazd przebiegał pod jego dyktando. Za tą socjotechnikę należy się prezesowi piątka z plusem!
Czego mi zabrakło na zjeździe?
Sprawozdania z działalności obecnej rady (wyraźnie tego unikała). Nie było również dyskusji o obecnej sytuacji związku. Ten watek pojawił się tylko w wystąpieniu Eugeniusza Grzeszczaka (bardzo dobrym), ale nie został należycie wyeksponowany.

Brakło informacji o finansach związku. Naczelna Rada Łowiecka ukryła przed delegatami audyt z poprzedniej kadencji. Otrzymali go w przeddzień tylko członkowie NRŁ, ale ponieważ liczy ponad 150 stron zdaje się, iż niewielu go przeczytało. Opisuje działania poprzednich łowczych krajowych: Piotra Jenocha, Alberta Kołodziejskiego i ekipy Pawła Lisiaka.
Skala nadużyć jest porażająca! Nie ma w nim NIC o czym członkowie związku, by nie słyszeli, ale jest to wreszcie spisane i udokumentowane. To, iż reprezentanci najwyższej władzy związku tak ważnego dokumentu nie otrzymali, uważam za błąd, za który kiedyś w tej chwili sprawujący władzę zapłacą. To właśnie ten dokument powinien być „zaczynem” do poważnej zjazdowej dyskusji.

Co mówili politycy?
Wszyscy politycy byli za przywróceniem samorządności w PZŁ i mówiąc kolokwialnie „kadzili”. Najładniej zrobił to wiceminister Obrony Narodowej Stanisław Wziątek, ale był też w tym bardzo wiarygodny. Wszyscy wiemy, iż bronił jak lew interesów myśliwych.
Słuchając wystąpienia posła Sałka z PiS (bliskiego współpracownika śp. prof. Jana Szyszko) można było zapomnieć, iż to reprezentant ugrupowania, które odebrało nam samorządność, ale to pokazuje, iż w tym ugrupowaniu mamy sprzymierzeńców, dzięki którym możemy wyrzucić szkodliwe zapisy w ustawie łowieckiej.
Wbiło mnie w fotel wystąpienie wiceministra środowiska Miłosza Motyki. Mówił jaką istotną grupą są myśliwi i jak ich trzeba popierać. Ręce same składały się do oklasków. Tu naszły mnie jednak dwie refleksje. Ciekawe, czy jest taki odważny na kolegiach ministerstwa i co będzie, gdy treść jego wystąpienia dotrze do pani minister.
Ważne było wystąpienie premiera Kosiniaka-Kamysza. Ważne, bo ważne są jego deklaracje poparcia dla nas. Wszyscy jednak czekali na wystąpienie poseł Pasławskiej i nie byliśmy nim zawiedzeni. To dziś czołowa reprezentantka naszej sprawy w parlamencie i bardzo na nią liczymy, czego dowodem było przyznanie jej tytułu Honorowego Członka PZŁ.
Dla mnie istotna była też obecność premiera Waldemara Pawlaka, myśliwego i wpływowej postaci polskiej sceny politycznej oraz ministra Wiesława Leśniakiewicza z MSWiA – odpowiedzialnego za budowę systemu Obrony Cywilnej, którego częścią ma być PZŁ.
Czego delegaci nie słyszeli?
Słuchali, ale nie słyszeli stwierdzenia łowczego krajowego, iż Zarząd Główny PZŁ w żaden sposób nie został zaproszony do tworzenia poprawek do statutu. Najłagodniejsze określenie, jakie nasuwa mi się, by to skomentować: to grube foux pas.
Wprawdzie publicznie mówi się o doskonałej współpracy NRŁ z Zarządem Głównym PZŁ, ale po tym stwierdzeniu Eugeniusza Grzeszczaka sądzę, iż wątpię by tak było. Raczej wygląda mi to na „szorstką przyjaźń”.
Delegaci nie słyszeli Eugeniusza Grzeszczaka, który mówił, iż w obecnej sytuacji praca nad statutem jest nieproduktywna, bowiem podsekretarz Dorożała go nie podpisze, a i tak niedługo trzeba będzie tworzyć nowy Statut PZŁ.
Nie słyszeli również, co mówił poprzedni prezes NRŁ Rafał Malec. Słuchali, choćby nagrodzili go brawami, ale nie słyszeli o czym mówił. Nie słyszeli wytłumaczenia, jak to było ze zjazdem w Ołtarzewie…
KZD w Jachrance, to stracona szansa na wzajemny szacunek, żałuję ze broniłem milczków
Na zjeździe były adekwatnie tylko dwa merytoryczne wystąpienia. Oba bardzo dobre, a jedno choćby powiedziałbym znakomite. O wystąpieniu łowczego krajowego Eugeniusza Grzeszczaka już napisałem. Choć, jak na mój gust było zbyt „okrągłe”. Świetnie by pasowało do zjazdu „czasu spokoju” a nie „czasu walki”, ale merytorycznie, spokojne, wyważone. Pokazało raz jeszcze, iż Eugeniusz Grzeszczak to wytrawny polityk i dobrze, iż w tych trudnych czasach taka osoba pełni funkcje łowczego krajowego.
Za znakomite uważam natomiast wystąpienie Rafała Malca, które było komentarzem do sprawozdania Naczelnej Rady Łowieckiej za poprzednią kadencję. Prezes w sposób rzeczowy, spokojny i wyważony opowiedział o tym, co działo się w PZŁ w latach 2018-2023.
Czyli o braku jakiejkolwiek współpracy ZG PZŁ i NRŁ, o desperackich działaniach NRŁ, by utrzymać resztki samorządności związku, o nieudanych próbach powstrzymania szastania naszymi pieniędzmi. Dostał za to brawa…
Pada deszcz…
Niżej podpisany postanowił, to wykorzystać i zaproponować zakopanie rowów między Malcem a Możdżonkiem. Z trybuny zaproponowałem dwie rzeczy: Pierwszą – by Zjazd uchwalił uchwałę dziękująca tym, którzy w Ołtarzewie walczyli o samorządność związku oraz uznającą legalność zjazdu. Niestety uchwała nie przeszła po sugestii przewodniczącego Komisji Uchwał i Wniosków, iż jest bezprawna…
Drugą rzeczą, jaką zaproponowałem z trybuny zjazdu była propozycja, by koledzy Możdżonek i Malec podali sobie ręce. Malec z sali krzyknął, iż jest gotowy, Możdżonek nie zareagował i przeszedł, jako prowadzący, do dalszych obrad.
Ale przy tej okazji naszła mnie smutna refleksja. Otóż na sali było ponad 100 delegatów, którzy byli w Ołtarzewie i żaden się nie odezwał, nie powiedział, jak było, nie zaapelował do kolegów o poszanowanie postawy, tych którzy walczyli. Woleli udawać, iż pada deszcz…
W tej sytuacji, nie będąc delegatem na tamten zjazd, wyszedłem na Don Kichota (prezes Możdżonek mówi, iż na pieniacza). Nie mam wątpliwości, iż obecna władza jest mocna, krytyki się boi, a lud chce mieć święty spokój…
Kosmetyka statutu za grubą kasę
O nowelizacji Statutu rozprawiali wszyscy, ale głównie w kuluarach. Wielu się zarzekało, iż nie ma sensu nad nim dyskutować, iż trzeba go odrzucić. Zarzekali się, ale… Głosowali dokładnie odwrotnie. Zresztą – prócz zmiany dotyczącej kworum reszta to kosmetyka, żeby nie użyć słowa bardziej pospolitego.
Trzeba powiedzieć, iż zostało to rozegrane przez organizatorów wyśmienicie. Czytali treść poprawek, nie tłumaczyli intencji wnioskodawców, a jeżeli poprawka była sensowna, ale nie po myśli obecnej Naczelnej Rady Łowieckiej, to stwierdzali: „To jest temat na przyszłość, trzeba się nad nim pochylić, ale to nie dzisiaj”.
Tym sposobem przepadły dwie, moim zdaniem, bardzo dobre poprawki Piotra Ławrynowicza z Zielonej Góry, dotyczące wprowadzenia Rad Okręgowych, jako ciał doradczych Zarządów Okręgowych oraz nałożenia pewnych obowiązków na myśliwych niezrzeszonych. choćby nie odbyła się dyskusja nad sensem tych rozwiązań…
W ogóle sposób procedowania był, co najmniej dziwny. Pierwszego dnia nie odbyła się dyskusja nad statutem, wnioskodawcy nie mieli możliwości zgłaszania poprawek z trybuny i tym sposobem przedstawienia swoich motywacji. Mogli je składać na piśmie do Komisji Uchwał i Wniosków. Następnego dnia komisja ustami kol. Ostrowskiego czytała poprawki, a jak wiadomo, by zrozumieć treść powinno się usłyszeć jej uzasadnienie. Dla przykładu, gdybym się nie zdenerwował i nie wytłumaczył delegatom sensu jednej ze swoich poprawek, to by przepadła. Po wytłumaczeniu sala ją przyjęła.
Przyjęta metodologia głosowań służyła zagmatwaniu sprawy – nie głosowaliśmy paragraf po paragrafie, ale skacząc po statucie według kryteriów przedstawionych przez komisję, która jako się już rzekło, miała jedno zadanie – doprowadzić do przyjęcia poprawek NRŁ i nieprzyjęcia innych, które jej zdaniem mogły „zburzyć koncepcję Statutu”, cokolwiek to znaczy. choćby się na to nie oburzam, bo przy całkowitej bierności większości delegatów.
Ostatecznie poprawki do statutu przegłosowano po 5 godzinach. Zdecydowana większość zagłosowała „za”. Tym sposobem delegaci wykonali kawał dobrej, aczkolwiek obawiam się, iż niepotrzebnej roboty, bowiem wszyscy wiedzieli, iż podsekretarz Dorożała zmian NIE podpisze.
Wrażenia z końca sali
Zjazd tak naprawdę był „niemy”. Aż czuję się głupio, bo jak wyliczył mi kolega Wojciech Domaradzki z przemyskiej organizacji byłem na trybunie 9 razy drugi był Miłosz Marszał-Kościelniak dwa razy zabierając głos i to tak naprawdę wszystko. Widząc bierność sali i jej niechęć do dyskusji i ja straciłem do niej ochotę za co przepraszam tych, co mnie wybrali.
Nie wpuszczono na obrady mediów, za wyjątkiem „Łowca Polskiego”. Dziennikarzy byli obecni tylko na wystąpieniach gości. Wizerunkowo to jest fatalne. Niby chcemy być transparentni dla społeczeństwa, niby otwarci, ale jak przyjdzie, co do czego…
Nie wpuszczenie na salę dziennikarzy naszego portalu „WildMen”. Powiedzenie biskupa z Olsztyna, Ignacego Krasickiego: „Prawdziwa cnota krytyk się nie boi” jest w Olsztynie nieznane…
To naprawdę jest plama na honorze prezydium Naczelnej Rady Łowieckiej – żeby na Zjazd nie wpuścić dziennikarza największego łowieckiego portalu w Polsce? Wstyd panowie, wstyd!
Rozumiem intencje, ale mnie się nie podobał sposób wyboru na Honorowego Członka PZŁ Wojciecha Frączaka. Kiedy przepadł w pierwszym głosowaniu sztuczkami prawnymi doprowadzono do drugiego głosowania. Uważam, ze to nie fair wobec pozostałych, którzy przepadli. jeżeli już zrobiono faktyczną reasumpcje jednego, należało zrobić reasumpcję głosowania na wszystkich, którzy przepadli w pierwszym głosowaniu.
Podsumowanie Jachranki
Zjazd można podsumować trzema zdaniami. W istocie był niemy i nie wydarzyło się na nim nic przełomowego dla PZŁ. Kosmetyczne zmiany w statucie – które i tak mają małe szanse, by wejść w życie – nie mają dla myśliwych znaczenia.
Zjazd w ogóle nie odniósł się do problemów z jakimi mierzy się łowiectwo, związek, koła, czy myśliwi. W żaden sposób nie dał sygnału, iż popiera nowelizację ustawy i krytycznie odnosi się do działań Ministerstwa Klimatu i Środowiska. Za duże pieniądze Eugeniusz Grzeszczak zrobił promocję Marcinowi Możdżonkowi.
To są osobiste refleksje delegata, który na zjazd patrzył z tej właśnie pozycji. Relacje powinni zdać moi koledzy portalu Wildmen, ale jej nie dadzą, bo obecna władza nie życzy sobie krytycznego patrzenia na ręce…
Na koniec muszę się przyznać, iż ja – zjazdowy wyga – zapomniałem o starej, uniwersalnej zasadzie, iż zjazdy organizacji nigdy niczego nie zmieniają, zawsze popierają urzędującą władzę i działają według jej wskazówek. W świetle tego, co było w Jachrance teza, iż związek kiedyś był niedemokratyczny, bo łowczy krajowy Lech Bloch sterował delegatami upadła z hukiem!
Za Lecha Blocha zjazdy były ciekawsze. Każda władza steruje delegatami. Ta w Jachrance zrobiła, to jednak perfekcyjnie i bez białych rękawiczek!