„Ale z naszymi umarłymi” – premiera w Teatrze Telewizji spektaklu Teatru „Żeromskiego” zaczęła się choćby ciekawie. Ale później, z minuty na minutę, było odwrotnie niż u Hitchcocka. Gorzej. Coraz gorzej…
A miało być to prawdopodobnie (wg zapowiedzi mainstreamu) z udziałem wielomilionowej publiczności, w prestiżowym (przynajmniej niegdyś) Teatrze Telewizji – prawdziwe trzęsienie polskiej ziemi! Tej, której pazurami swojego nędznego, pełnego uprzedzeń, niepotrzebnego żywota trzyma się duża grupa producentów „strasznego” co2, określana przez niby lewicę jako „prawdziwi Polacy”. A pointa jest taka – ze sceny mimo dynamicznych ruchów i wrzasków, nadprodukcji „min” – wieje potworną… nudą. Na szczęście spektakl, którego premiera w Teatrze Telewizji odbyła się 13 stycznia, nagrałem i oglądając dzień później, mogłem kilka razy zatrzymywać żeby… nie usnąć.
Ta propozycja wzorcowo wyraża upadek teatru podporządkowanego misji ideologicznej. To spektakl, który widzowi nie mówi nic nieznanego, dopiero uświadamianego. Jest zbudowany z matryc, przewidywalnych skryptów, gagów, wypłowiałych bon motów, etc. Słowem przeżutych już tysiące razy, a choćby wydalonych i wciąż zjadanych przez neoliberalny main stream „punktów widzenia”, które kilka mają wspólnego z rzeczywistością „ulicy”, realnym światem. Są tylko narzędziem, jednak jak widać nie zakończonej wciąż, wojny o… władzę.
Przedstawione na scenie postaci mimo starań aktorów ożywienia tych figur wyrażają tylko uklepane stereotypy. Zatem mamy reprezentację: głupich jak but kapłanów katolickich, prymitywnych katoli, ograniczonych „nacjonalistów”, cwanych obowiązkowo „prawicowych” polityków. I przygłupich „prawoskrętnych” dziennikarzy, na tle których brylują ci, którzy w Soroszowskiej własności realizują wizje „demokracji” i „wolności” słowa i walczą z ”dezinformacją” jak mogą. Ba… choćby reżyser sięgnął do figury niewiarygodnie mało inteligentnego milicjanta znanego z PRL-u. Teraz stał się policjantem i tym razem ten występował bez psa, który dawniej podwyższał średnią IQ – pary człowiek i zwierzę).
Cóż… Aktorzy (niektórzy „zaiste” z zapałem Khmerów przemalowanych na zielono, a jak tylko to zagrali – to znaczy jednak, iż tkwią w nich jakieś „aktorskie” potencje godne szlachetnej sprawy) starali się jak mogli odgrywać polskich zombie. Nie będę opisywał fabuły i specjalnie też nie wymieniam nazwisk autorów tej propozycji. Nie ma sensu.
Nota bene – na deskach teatru postaci wiodły ze sobą debatę, czy należy używać angielskiego pojęcia zombie, czy antenat? Przypomnijmy antenat znaczy tyle co – protoplasta, przodek, założyciel rodu. Hektolitrami ze sceny wylewał się zatem jad na „zaściankowych” „antenatów” – z ust chłopców i dziewcząt, którym się wydaje, iż takimi nie są, choć prawdopodobnie swoich krewnych mogą szukać i w „Liber generationis plebeanorum”. Zapomnieli też, iż jest mocno osadzone w polskiej kulturze rodzime słowo wyrażające zombie – wywodzące się ze słowiańskiego obrzędu – dziady.
Najsłabszą częścią „Ale z naszymi umarłymi”, jest jednak bez żadnych wątpliwości tekst na którym oparto spektakl. Ba… Powoduje, iż „to coś” jest krokiem w tył, w marszu progresywistów przez instytucje, w tym kultury – bo całość dryfuje w kierunku wydawało się już nieco odłożonej na półkę pedagogiki wstydu. Tej serwowanej nam przez lata przez potomków lewicy-laickiej. Zatem m.in. wykpiono polski katolicyzm, obowiązkową polską tradycję romantyczną. Przypomnę lepiej to zrobiła już Maria Janion, która m.in. wydała – „Do Europy tak, ale razem z naszymi umarłymi” (2000). W sumie to choćby można mówić o metodycznym deptaniu symboli narodowych. A bez tych i swoich mitów, wiemy – żaden naród nie ma szans na przetrwanie. Oczywiście twórcy tego wydarzenia sięgnęli także do tradycyjnej, ulubionej zabawy elit lewicy laickiej – w panów i chamów.
A teraz o nich, twórcach i ich ideowych „antenatach” ustami Gilada Atzmona, pisarza, filozofa, muzyka jazzowego:
Teraz sporo zajmuję się Szkołą Frankfurcką, ludźmi, którzy wierzyli, iż należy rozmontować Zachód. Wypowiedzieli wojnę patriarchalnej rodzinie, kościołowi i systemowi edukacji. I dużo osiągnęli, a szczyt ich działalności przypadł na okres rewolucji z 1968 roku. Udało im się zniszczyć Zachód i zepsuć lewicę, zmienić ją w przeciwieństwo lewicy związkowej, która była dość produktywna, jeżeli chodzi o dbanie o interesy ludzi i podział społeczeństwa.
Zatem drodzy aktorzy czyich interesów pilnujecie?
Jakiś czas temu zastanawialiśmy z Robertem, jednym z pierwszych buddystów w Kielcach kim jesteśmy? Oczywiście kiedyś m.in. zaczęliśmy (jak wielu) praktykować buddyzm w związku z buntem przeciwko chrześcijaństwu. Dziś po latach (40?) zrozumieliśmy, iż nie wszystko w tym naszym polskim katolicyzmie jest takie złe. Robert, którego wysokiego poziomu urzeczywistnienia nie można nie zauważyć, powiedział, iż jesteśmy biorąc pod uwagę nasz bagaż cywilizacyjny – chrześcijano-buddystami.
I ja, jako ten, który bywa i chrześcijano-buddystą po obejrzeniu tego spektaklu stwierdziłem, iż jest on tak niewiarygodnie wtórny, iż nie wywołuje u mnie choćby elementarnego sprzeciwu, „nie obraża”, tylko zwyczajnie nudzi.
„O Boże”… jak ja współczuję, aktorom, którzy brali w tym udział, przynajmniej tym, którzy rozumieją w czym uczestniczą. (Co robi z ludźmi kredyt do spłacenia i potrzeba tzw. godnego, czyli mieszczańskiego życia?!). Ci, którzy nie rozumieją być może współczują mnie.
Niby wiem, iż sformatowanych mas, w tym teatralnych – jak pisze – Mattias Desmet, specjalista od sterowania społecznego „nie uda się obudzić poprzez racjonalną argumentację. Jest to niemożliwe. Mechanizm formatowania jest po prostu zbyt silny”. Ale. „Istnieje niewielka mniejszość ludzi, którzy wiedzą, iż coś jest nie tak z narracją, którzy naprawdę widzą, co się dzieje i również decydują się zabrać głos oraz przeciwstawić się masom” – dodaje filozof. Czy są wśród tych ludzi twórcy spektaklu?
Ale wiemy z praktyki, iż każdy głos, który przeciwstawia się oficjalnej narracji „stale zakłóca proces formowania tłumu. Stale go zakłóca”.
Zatem i ja zakłócam. Nie chodzi mi o cenzurowanie jakiejkolwiek wypowiedzi. Niech twórcy w tym teatralni robią co chcą! Ale… np. za swoje prywatne pieniądze, a nie te czerpane z kieszeni w miażdżącej części (71.3 proc.) katola-podatnika.
I na koniec posłużę się fragmentem „Potęgi smaku” Zbigniewa Herberta:
Kto wie gdyby nas lepiej i piękniej kuszono
słano kobiety różowe płaskie jak opłatek
lub fantastyczne twory z obrazów Hieronima Boscha.
Cóż… w XXI wieku „kuszą” nas głównie „potworkami”.
„Ale z naszymi umarłymi”, reżyseria Marcina Libera. Adaptacja teatralna Michała Kmiecika na podstawie powieści Jacka Dehnela. Widowisko, które swoją premierę miało w Teatrze im. Stefana Żeromskiego w Kielcach w kwietniu 2022 roku. W Teatrze Telewizji 13 stycznia 2025.
Zobacz również:
Trochę kultury