Oddał szpik, uratował życie

2 dni temu

Robert Waszak dwa lata temu zarejestrował się w bazie potencjalnych dawców szpiku kostnego. W czerwcu odebrał telefon z fundacji DKMS z pytaniem, czy przez cały czas chce oddać szpik. Nie zastanawiał się ani chwili.

Robert Waszak ma 22 lata, mieszka w Drążnej, należy do miejscowej jednostki OSP. W bazie potencjalnych dawców szpiku zarejestrował się dwa lata temu. Pracował wtedy w Gdyni. – Sporo o tym czytałem w internecie. Kiedy w Gdyni spotkałem mobilny punkt rejestracji zapytałem o szczegóły. Na początku miałem trochę wątpliwości. Bałem się ewentualnych komplikacji i tego, iż będą pobierać szpik z biodra. Ale przedstawiciele fundacji DKMS wszystko dokładnie mi wyjaśnili, jak wygląda oddanie szpiku, iż jest to bezpieczne i bezbolesne. Ostatecznie, zamówiłem do domu pakiet, zrobiłem wymaz z jamy ustnej i odesłałem – opowiada Robert.

W czerwcu br. odebrał telefon z fundacji DKMS. – Poinformowano mnie, iż jest osoba, której mój szpik może uratować życie i zapytano, czy przez cały czas jestem zainteresowany jego oddaniem. Oczywiście, bez wahania się zgodziłem. Po to przecież się zarejestrowałem, żeby móc uratować czyjeś życie – mówi mieszkaniec Drążnej.

Pod koniec lipca, we wskazanym przez DKMS laboratorium w Gdyni oddał krew, która została poddana szczegółowym badaniom. Na początku września Robert stawił się w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym w Poznaniu, gdzie jeszcze raz oddał krew i przeszedł szczegółowe badania. Wówczas potwierdzono, iż może oddać szpik i ustalono datę jego pobrania. Przez pięć dni przed oddaniem musiał przyjmować specjalne leki w zastrzykach.

Szpik oddawał przez dwa dni – 24 i 25 września. – Zasada jest taka, iż komórki przelicza się na masę ciała. Ja mam niską wagę, a pani, która mojego szpiku potrzebowała jest sporo większa, dlatego musieli pobrać mi dużo komórek. Pierwszego dnia oddawałem szpik przez 6 godzin, drugiego dnia jeszcze przez 2 godziny – opisuje Robert. Sam zabieg, zgodnie z zapewnieniami fundacji DKMS był bezbolesny. – Czułem się tak, jak podczas standardowego oddawania krwi. Chociaż bardziej można porównać to do oddawania osocza, bo pobrana krew została przepuszczona przez maszynę i z powrotem wróciła do organizmu – opisuje mieszkaniec Drążnej.

Po oddaniu szpiku przez tydzień był na zwolnieniu lekarskim. Już wrócił do pracy. Ani teraz, ani w trakcie zwolnienia nie odczuwał żadnych dolegliwości. Czuje za to, iż zrobił coś naprawdę ważnego. Jego szpik uratuje życie około 60-letniej kobiety z Macedonii Północnej chorującej na białaczkę.

– W klinice, w której oddawałem szpik jest też oddział, na którym leżą chorzy na białaczkę. Miałem okazję porozmawiać z niektórymi z nich. Jedna pani, która już od dwóch lat czeka na dawcę, bardzo mi dziękowała, iż oddaję szpik dla innego chorego, iż w ten sposób komuś uratuję życie – mówi Robert.

Idź do oryginalnego materiału