Płocki radny przebiegł największy maraton na świecie. „Pokonałem Kurzajewskiego!” [ROZMOWA]

2 godzin temu
Zdjęcie: foto Profil FB Tomasza Kominka


Tomasz Kominek, radny miasta i dyrektor płockiej delegatury urzędu marszałkowskiego, wziął udział w nowojorskim maratonie i pokonał jego dystans, który wynosi 26,2 mili, czyli ponad 42 km. Start w tak dużym wydarzeniu był… równie wielkim wyzwaniem dla płocczanina. Radny przepracował solidny okres przygotowawczy i 2 listopada stanął na linii startu – z sukcesem!

PortalPłock: Powrót z Nowego Jorku z tarczą. Udało się ukończyć maraton!

Tomasz Kominek: Tak. To było bardzo intensywne wydarzenie – zarówno pod względem fizycznych przygotowań, jak i tych psychicznych. Ale 2 listopada stanąłem na starcie i, co ważniejsze, również na mecie nowojorskiego maratonu.

PP: Jak wygląda taki maraton od środka?

TK: Gigantyczne przedsięwzięcie! Było ponad 59 tys. finisherów, czyli osób, które ukończyły maraton. Jak się okazuje, w tym roku pobito kolejny rekord. Dla mnie ogromnym przeżyciem była choćby chwila odbierania numeru startowego. Biegłem z numerem – uwaga – 65 246.

PP: Był szok?

TK: To mało powiedziane. Kiedy byłem w tym tłumie ludzi, mówiłem do siebie: „Chryste Panie, co tu się dzieje!”. Same numery startowe sięgały blisko 72 tys.!

PP: Ale to pokazuje też, iż wiele osób maratonu nie ukończyło. Jest on aż tak ciężki?

TK: Sam maraton można określić jako kropkę nad i wielomiesięcznego procesu przygotowań – kondycyjnych i psychicznych. To nie tylko przygoda, ale też ogromne wyzwanie. Cieszę się, iż byłem jednym z kilku płocczan, którzy tam byli.

PP: Też ukończyli bieg?

TK: Tak! Z Płocka, poza mną, maraton ukończyli m.in. moja para trenerska – Kamil Smoliński i Małgorzata Smolińska – oraz Radosław Jonczak, który pobiegł najlepiej z nas.

PP: Czy ta mocna reprezentacja Płocka i regionu dopingowała się na miejscu?

TK: Mieszkaliśmy wszyscy w jednym hotelu – tak jak większość Polaków, którzy biegli maraton i biegi towarzyszące. Mieliśmy okazję wymieniać poglądy, poznać się i zintegrować przy ryżu albo jakimś białkowym daniu [śmiech]. Pozwiedzaliśmy trochę Nowy Jork, natomiast głównym i najważniejszym elementem wyjazdu był bardzo wymagający bieg maratoński.

PP: Co było najtrudniejsze? Dlaczego – Pana zdaniem – blisko 20 tys. ludzi nie dobiegło do mety?

TK: Trasa była bardziej wymagająca, niż wynikało z naszych przygotowań. Mówię ogólnie: były podbiegi, zbiegi, dużo zakrętów. Nogi miękły też przy ostatnich kilometrach, gdzie czekało ponad 2 mln kibiców.

PP: To robiło największe wrażenie? Ten ogrom?

TK: Wiele rzeczy! Już sam start maratonu: 3 km pod górę, most zawieszony bardzo wysoko, po prawej stronie ocean, po lewej widok na Nowy Jork. W głowie się kręciło od pierwszych metrów!

PP: Ale wróćmy do tego wyzwania...

TK: Moim zdaniem wiele osób uległo tłumowi – tym wszystkim bodźcom. Z jednej strony ogrom Nowego Jorku, orkiestry, kibice. Część biegaczy po prostu zostawiła zbyt dużo energii na początku. Mijałem ludzi, którzy zwyczajnie kładli się na asfalcie. Pojawiały się skurcze, wysokie tętno, przemęczenie. Byli przebodźcowani i nie wytrzymywali biegu.

PP: Jak sobie z tym poradził Tomasz Kominek?

TK: Musiał sobie poradzić [śmiech]. Starzy biegacze mówią: 30 km biegniesz ciałem, resztę głową. A ostatnie dwa kilometry pokonujesz sercem. Myślę, iż to absolutna prawda.

PP: Wiem, iż najważniejsze było ukończenie maratonu. To się udało. A jaki był wynik?

TK: Moim marzeniem było przebiec maraton w 4 godziny 30 minut – i oczywiście się nie udało [śmiech]. Dobiegłem 22 minuty później. Natomiast miałem – pół żartem, pół serio – takie marzenie, żeby pokonać startującego Macieja Kurzajewskiego, dziennikarza sportowego. Byłem od niego o 3 minuty szybszy! Cieszyłem się z tego jak małe dziecko! [śmiech]

PP: Jakieś kolejne wyzwania sportowe w planach?

TK: Tak! Na razie nie chcę zapeszać, ale chętnie podzielę się informacją wkrótce.

Idź do oryginalnego materiału