Ratowniku, ratuj się sam! Pękają pacjenci, pękają ratownicy, pękają lekarze

1 tydzień temu

– Wbiegła do nas jedna z naszych lekarek i roztrzęsiona pytała, czy ten ostatni pacjent w rejestracji się awanturował – opowiada pani Katarzyna, rejestratorka jednej z przychodni w Opolu. – U nas krzyczał, iż jesteśmy jak d… od sr…, więc on lekarza pytać nie będzie, czy go nadprogramowo przyjmie, bo lekarz za jego pieniądze w gabinecie siedzi.

Okazało się, iż do lekarki od drzwi krzyczał, iż musi go przyjąć, bo to jej zasr… obowiązek. W trakcie wizyty zażądał wypisania recepty dla żony. Kiedy lekarka tłumaczyła, iż nie może, strącił jej wszystko z biurka, wywrócił kosz na śmieci. Narobił rabanu i krzyczał: „Ty zasrana księżniczko, myślisz, iż jesteś taka ważna?”

– Nie wiem, czy lekarka pisała jakąś skargę – przyznaje rejestratorka. – Ale wiem, iż się spieszyła, bo musiała odebrać chore dziecko z przedszkola. Następnego dnia normalnie rozpoczęła pracę, jakby nic się nie wydarzyło…

Okazuje się, iż do agresji słownej personel przychodni, szpitali i SOR niemal przywykł. Gorzej, kiedy sfrustrowany pacjent przechodzi od słów do rękoczynów, co może skończyć się tragicznie. Tak, jak w Krakowie, gdzie pacjent zabił nożem lekarza w gabinecie, czy w Siedlcach, gdzie zginął ratownik ugodzony nożem przez mężczyznę, któremu udzielał pomocy.

Są granice wytrzymałości

Skąd się bierze ta narastająca fala agresji wobec pracowników ochrony zdrowia? Oni sami mówią, iż powodów jest wiele, ale znacząco przyczynił się do tego Zbigniew Ziobro, były minister sprawiedliwości z PiS, rozpętując nagonkę przeciwko środowisku lekarskiemu.

– Do nas przychodzą ludzie z problemem, a iż nie jest rozwiązywany natychmiast, jakby tego oczekiwali, to może budzić jakąś emocję, to może ludzi nakręcać – stwierdza Katarzyna Libor-Mazur, prezes spółki Namysłowskiego Centrum Zdrowia. – Ale skala tego jest naprawdę duża, bo pacjent ma swoje wyobrażenie, do którego nie przystajemy, w związku z tym rozładowują na nas swoją frustrację. A po naszej stronie są tylko ludzie. Jak po raz kolejny na recepcjonistkę, pielęgniarkę i lekarza wylewają obelżywe słowa, to gdzieś ta granica wytrzymałości zaczyna się kończyć.

Katarzyna Libor-Mazur zauważa, iż personel coraz częściej spotyka się z przypadkami agresji, które mogą przypominać niektóre chwiejne zachowania pacjentów psychiatrycznych.

– Wiem, bo w moim zawodowym życiu mam też pracę w szpitalu psychiatrycznym – tłumaczy prezes Namysłowskiego Centrum Zdrowia. – Tylko tam są przyzwyczajeni do takich zachowań, z założenia zakładają elemt ryzyka w kontaktach z pacjentami. Ale do nas przychodzą tacy z bolącym brzuchem czy uchem, więc z gruntu trudno o taki odruch. Nie możemy zakładać, iż wybuchnie agresja. Mimo wszystko, to są incydenty, a nie norma, więc zachowamy to nasze dotychczasowe podejście do pacjentów. I nie zatrudnimy ochrony.

Ratowniku, ratuj się sam

Ratownikami w całej Polsce wstrząsnęła śmierć 64-letniego członka zespołu ratownictwa medycznego z Siedlec, który udzielając pomocy został ugodzony nożem przez 59-letniego, pijanego pacjenta. To obudziło jeszcze większą czujność ratowników.

– Od 12 lat jestem ratownikiem medycznym, trzeba mieć dużo samozaparcia i mieć pewien typ osobowości i charakteru, żeby unieść to wszystko – przyznaje Małgorzata Florczak, koordynator Opolskiego Centrum Ratownictwa Medycznego. – Kiedy zaczynałam, to było nie do pomyślenia, a teraz nosimy kamizelki nożoodporne, mamy gaz pieprzowy przy sobie. Bo musimy sobie radzić i czuć się bezpiecznie, mieć czas na ucieczkę przed napastnikiem. Coraz częściej stykamy się z agresją, a skala tego jest niewyobrażalna. Częściej dotyczy to osób pod wpływem alkoholu, albo narkotyków. O wyzwiskach choćby już nie wspominam, bo do tego zdążyliśmy się przyzwyczaić.

Kiedy kilka tygodni temu jechała z zespołem do pacjentki z urazem głowy, na miejscu okazało się, iż jest pod wpływem alkoholu. I ta kobieta nagle ją zaatakowała.

– Tak, iż sama musiałam zgłosić się na oddział po przekazaniu tej pacjentki do SOR-u – mówi Małgorzata Florczak.

Zdarza się, iż wezwani ratownicy przede wszystkim muszą ratować siebie. Tak było kilka dni temu w Opolu.

– Kiedy przyjechaliśmy na wezwanie do człowieka z rzekomo wieloma urazami, ten rzucił się na mnie i zaczął dusić – opowiada Janusz, ratownik z 23-letnim stażem. – Okazało się iż ten pacjent dzień wcześniej trafił na SOR przy Katowickiej, był pod wpływem mefedrenu, amfetaminy oraz marihuany. Agresja i siła przy tym pobudzeniu jest zdecydowanie większa.

– Pamiętam też ataki z nożem – dodaje Janusz. – Podczas pandemii zespół specjalistyczny przyjechał na wezwanie, ratownik został kilka razy dźgnięty. Całe szczęście, iż kolega z tego wyszedł, długo trwało, zanim wrócił do pracy.

„Jak brat umrze, to was pozabijam”

Grzegorz w ratownictwie jest od kilku lat. Mówi, iż do wyzwisk już zdążył się przyzwyczaić, ale wtedy trzeba uważać na atak fizyczny.

– Kiedy koleżanka z zespołu ratowniczego chciała się dowiedzieć, jak możemy pomóc mężczyźnie, do którego zostaliśmy wezwani ten zaczął krzyczeć „Ty k…! Zaraz ci przyp…” – opowiada. – W ostatniej chwili złapałem go za rękę, bo chciał ją uderzyć w głowę.

Innym razem, przeprowadzając z pacjentem konieczny wywiad, od razu narazili się na atak.

– Co k… tyle gadasz? Przestań pier…ć i udziel mu pomocy! – bluzgał ktoś z rodziny. Nie pomogły tłumaczenia, iż zanim udzieli się pomocy, to trzeba się dowiedzieć, z czym człowiek ma problem. Bo przecież nikt jasnowidzem nie jest.

Było też tak, iż zespół ratowników musiał zamknąć się z chorym w pokoju, bo wcześniej członek rodziny zaczął wywijać im nad głowami jakimś ostrym narzędziem, krzycząc, iż jak brat umrze, to ich pozabija.

Kiedyś zostali wezwani też do młodego mężczyzny leżącego na ławce. Gdy przyjechali, zauważyli wystającą spod ubrania lufę pistoletu.

– Wezwaliśmy natychmiast policję, człowiek tłumaczył się, iż znalazł broń nad zalewem, ale to już nie była nasza sprawa – dodaje Grzegorz.

Seriale kreują rzeczywistość

Ratownicy denerwują się, kiedy są wzywani do długoterminowo bezdomnych.

– Nie dlatego, iż to bezdomny, ale dlatego, iż wcześniej nie zadziałała pomoc społeczna – mówi Grzegorz. – W ich przypadsku ona nie istnieje. Dopiero kiedy człowiekowi gniją nogi, to wzywają nas, albo policję. W takich ranach siedzi już „stado” robaków. I to wcale nie jest incydentem, iż w zanieczyszczonej ranie bezdomnego zasiedlają się larwy.

– Do różnych rzeczy człowiek się przyzwyczai, ale do tego fetoru trudno – przyznaje Grzegorz.

Do agresji też niełatwo przywyknąć. Na zachowanie ludzi wpływają różne rzeczy, w tym… seriale o ratownikach medycznych i różnych „ostrych dyżurach”, które kreują rzeczywistość.

– Ludzie naoglądają się w telewizji i potem wydaje się im, iż wiedzą, co mamy robić – mówi Małgorzata Florczak. – Jedziemy np. do zatrzymania krążenia, ale nie zawsze wykonujemy defibrylację. Nie robimy tego przy rytmach niedefibrylacyjnych, kiedy serce chorego nie wykazuje wystarczającej aktywności elektrycznej. No i potem padają oskarżenia, iż zabiliśmy człowieka…

Opolscy ratownicy mają porozumienie z policją. – My ich szkolimy z pomocy medycznej, a oni nas z samoobrony – wyjaśnia Małgorzata Florczak. – Chodzi o zabezpieczenie siebie na przykład w małym pomieszczeniu, takim, jak karetka.

Ratownik to funkcjonariusz publiczny, ale nie wszyscy jeszcze o tym wiedzą, iż za naruszenie nietykalności cielesnej ratownika grozi do trzech lat więzienia. Choć dotąd była to raczej teoria. Po śmierci ratownika z Siedlec prof. Klaudiusz Nadolny zauważył, iż na ogół te postępowania dotyczące ataku na ratowników kończą się przed sądem umorzeniami. Doświadczają tego też opolscy ratownicy.

– Przepisy to jest jedno, ale to się nie przekłada na poczucie bezpieczeństwa – zaznacza Małgorzata Florczak. – Pacjenci nie zdają sobie w ogóle sprawy, iż podlegamy „szczególnej ochronie”. A zdarzało się, iż kiedy zgłaszałam, iż zostałam zaatakowana przez pacjenta, to dyżurujący policjant nie wiedział, iż ratownik to funkcjonariusz publiczny…

Ratownik wypada, to karetka też

Kiedy ratownicy z Opola badali pacjenta z urazem głowy na ulicy, ten nagle zaczął się szarpać. Chciał uderzyć ratownika, który broniąc się doznał urazu ręki. I był miesiąc na zwolnieniu.

– Taki ratownik wypada nam z grafiku, a karetka bez pełnej obsady nie może wyjechać do potrzebujących – podkreśla koordynatorka OCRM. – W karetce muszą być minimum dwie osoby, czyli kierowca, bądź pielęgniarz-kierowca i ratownik. W przypadku karetek z lekarzem to on jest kierownikiem zespołu. To wynika z ustawy.

Zespół ratownictwa medycznego z Namysłowa został wezwany do kobiety, która źle się poczuła. Na miejscu okazało się, iż jest pijana, do tego agresywna wobec ratowników. Jej partner obrzucił kamieniami ambulans, wybił szybę od strony kierowcy. Do niego dołączyła ta rzekomo chora kobieta i wybiła boczną szybę. Karetka trafiła na dłuższy czas do naprawy, a był to jedyny pojazd ratownictwa w tym rejonie. Sytuację ratowały zespoły z innych rejonów, co jednak wydłużało czas przyjazdu na wezwanie. A czasem o życiu i śmierci decydują minuty…

– Pacjenci nie wiedzą, z jakimi problemami się zderzamy – podkreśla Małgorzata Florczak. – Pięknie jest, kiedy rodzi się dziecko i przyjmujemy to nowe życie w karetce. Te pozytywne sytuacje nakręcają ratownika na długo. Ale codzienność to ludzkie tragedie i nieporadność związana z chorobą.

Bywa, iż wchodząc gdzieś, od progu słyszą, iż zabijają ludzi. Pan Marian przestrzegał ich przy każdym wezwaniu, a potem przepraszał za żonę. Bo ta za każdym razem, kiedy wchodzili ratownicy, krzyczała, iż przyjechali ją zabić pavulonem.

Niestety, ta historia sprzed lat z pavulonem w łódzkim pogotowiu w wielu ludziach została na amen. Zabił w nich zaufanie do ratowników i ci nie są w stanie nic z tym zrobić.

Wszystko się zmieniło

Czas, kiedy w ogóle nikt nie brał pod uwagę, iż pacjent może być agresywny i groźny, wspominają wszyscy medycy.

– Kiedy czterdzieści lat temu zaczynałam pracę, pacjenci byli mili i grzeczni – wspomina pani Maria, pielęgniarka z namysłowskiego SOR-u. – Dzisiaj każdemu się należy, a jak nie dostanie tego, co chce, zaraz się awanturuje. Kiedy powiem „Proszę poczekać na lekarza”, to wybucha awantura, iż to lekarz powinien na niego czekać. Nie dociera do nich tłumaczenie, iż jest oddział i inni pacjenci w stanach zagrożenia życia.

Kiedyś przyszedł pacjent z urazem głowy, którego lekarz zaopatrzył, ale człowiek nie był z tego zadowolony. Chciał, żeby położyć go w szpitalu, a jak później się okazało, chciał po prostu gdzieś przenocować.

– Ale nie było takich wskazań, lekarz zrobił swoje i poszedł na oddział – opowiada pani Maria. – Druga pielęgniarka z SOR-u akurat prowadziła pacjenta na oddział, a ja zostałam sama. Wtedy ten mężczyzna stanął naprzeciwko mnie, zaczął krzyczeć prosto w twarz: „Co sobie, k… myślisz?!”. Ale na całe szczęście akurat przyjechał ratownik z pacjentem i zorientował się, co się dzieje. Stanął między mną a nim i spokojnie, ale stanowczo mówił: „Pan opuści to pomieszczenie”. Wyszedł, ale kiedy ratownik odjechał, szaleniec wrócił.

Nie wzmagać agresji?

– Zaczął mi grozić, iż tej sprawy tak nie zostawi, ale koleżanka, ta druga pielęgniarka, zadzwoniła na policję – kontynuuje pani Maria. – Policja go zabrała. Ale wypuściła… i znów wrócił. Tyle, iż ja już zeszłam z nocnego dyżuru.

Kiedy 40 lat temu rozpoczynała pracę na oddziale, nikt nie mówił o wyciszaniu pacjentów. I żeby zrobić wszystko, aby nie wzmagać ich agresji.

– Teraz nie zawsze można pozostawać sam na sam z takim pacjentem, lepiej wyjść na korytarz, żeby móc wezwać pomoc – stwierdza pani Maria. – No i teraz mamy już policję, na każde wezwanie, bo się zrobiło naprawdę niebezpiecznie.

A z ludźmi coś się porobiło. Są sytuacje, iż rodzina chorego, przy jego łóżku, swobodnie, bezpardonowo nagrywa lekarza podczas rozmowy z pacjentem. Niektórzy lekarze protestują, inni machają na to ręką.

Przyjęli, iż to codzienność

– Fakt, iż ktoś rozrabia po narkotykach, czy alkoholu to już codzienność – przyznaje Maciej Malka, zastępca kierownika SOR Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Opolu. – Taki pacjent nie raz, nie dwa kogoś kopnie, komuś przyłoży do czasu sedacji lekowej. Ktoś taki robi to w głębokiej nieświadomości. Tutaj nikt z nas nie ma o to specjalnie żalu.

Najbardziej przeżywają nie tych naćpanych i pijanych, ale te „normalne” awanturujące się rodziny.

– Człowiek chce komuś pomóc, a potem spotyka się z olbrzymim niezrozumieniem – mówi Marcin Malka. – To jest bolesne. I to jest nasza bezsilność.

Rodziny chorych potrafią zrobić niezły raban i wcale nie pod wpływem alkoholu.

– Takie sytuacje potwornie zaburzają nasz rytm pracy, bo to mocno wyprowadza z równowagi – kontynuuje Maciej Malka, zastępca kierownika SOR USK. – o ile rodzice zbyt długo czekają z dzieckiem, wtedy przerzucają swoją agresję słowną na personel. A personel to też tylko ludzie, mogą się potem odezwać do kogoś nie tak i powstaje to błędne koło. Potem słyszymy, iż pielęgniarka burczy. Tylko nikt nie bierze pod uwagę, iż wcześniej ktoś ją kopnął, albo wyprowadził z równowagi.

Rodzina atakuje

Zdarza się, iż zdesperowana rodzina potrafi zaatakować, bo na SOR ich bliskiemu nie mogli zaoferować oczekiwanej pomocy. Bo choćby lekarze stawali na głowie, nie są cudotwórcami.

– Syn jednego z takich pacjentów wyważył drzwi i wpadł do gabinetu – opisuje Maciej Malka. – Zaczął zrzucać wszystko z biurka. I krzyczał…

Polska ochrona zdrowia wygląda, jak wygląda. Na dodatek w ogóle w ludziach jest dużo frustracji. Nie tylko wśród pacjentów, ale także personelu. Coraz częściej mówią o tym zwłaszcza lekarze młodszego pokolenia. Przyznają, iż niektórzy wpadają w uzależnienia, a bardziej świadomi idą na psychoterapię. Nikt nie jest ze stali.

– SOR to taka dziedzina, która bardzo sprzyja wypaleniu zawodowemu – tłumaczy Maciej Malka. – Na SOR dla lekarza wszystko jest bardzo ciekawe, ale to wszystko bez wsparcia może krótko trwać. Tylko mając odpowiednie wsparcie, chociażby rodziny, czy psychologa, człowiek potrafi odreagować i długo pracować na SOR.

***

Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania

Idź do oryginalnego materiału