Rower, pieszy, kurier, turysta – kto kogo przepuści na remontowanym moście Grunwaldzkim?

3 tygodni temu

Kraków, koniec maja. Pogoda jak z pocztówki: słońce, lekki wiatr znad Wisły, zieleń aż świeci w oczach. Turystów coraz więcej, rowerzystów jeszcze więcej. Tyle iż przestrzeni – mniej. I to zdecydowanie mniej.

Na moście Grunwaldzkim, który przechodzi właśnie poważny remont, dla pieszych i rowerzystów została tylko jedna nitka – wąska ścieżka po stronie Wawelu. Drugą zajęły maszyny, rozkute torowisko i siatki z ostrzegawczymi taśmami. Z jednej strony Wisła, z drugiej – plac budowy. W środku – tłum.

Na tym krótkim odcinku teraz wszystko musi się zmieścić: matki z wózkami, emeryci z kijkami, dzieci na hulajnogach, studenci z kawą, turyści z walizkami, a do tego rowerzyści. I właśnie z tymi ostatnimi zaczynają się problemy.

Dzwonek nie zwalnia z myślenia

Zdecydowana większość cyklistów jedzie spokojnie, uważnie, rozglądając się, co się dzieje dookoła. Ale są też tacy, którzy traktują tę wspólną ścieżkę jak tor wyścigowy. Na czoło wybijają się rowery elektryczne i kurierzy na ciężkich jednośladach – często z grubym plecakiem i telefonem przy kierownicy. Gdy taki zawodnik ruszy z rozpędu, kilka różni się od skutera.

Dzwonek rozlega się co kilka sekund, czasem w duecie z „Przepraszam!”, które bardziej brzmi jak „Uwaga, jadę!”. Problem w tym, iż nie każdy pieszy zdąży zareagować, nie każdy wie, skąd nadjeżdża rower. A o zderzenie nietrudno. Wystarczy moment nieuwagi – dziecko zbiega do mamy, turystka zatrzymuje się na selfie, ktoś potyka się o krawężnik. I bum. Konflikt gotowy.

Obok polskiego „przepraszam” coraz częściej można tu usłyszeć jego odpowiedniki w innych językach: „izwini”, „pardon”, „sorry” albo „samḥni” – zależnie od tego, kto akurat próbuje się przecisnąć przez tłum z torbą pełną dostaw. Dzisiejsi kurierzy to mieszanka nacji – głównie ze wschodu Europy i z północnej Afryki – i choć każdy mówi inaczej, cel mają ten sam: dostarczyć, zdążyć, nie wpaść na nikogo. Kraków stał się wielojęzyczny również na poziomie codziennych zderzeń – dosłownie i w przenośni.

To nie jest ścieżka rowerowa

Warto przypomnieć: to nie jest osobna ścieżka dla rowerów. To nie jest też klasyczny chodnik. To po prostu kawałek wspólnej przestrzeni, który w tej chwili musi wystarczyć wszystkim. Z braku laku – i piesi, i rowerzyści mają ten sam pas. Tak będzie przez wiele tygodni, bo prace remontowe na moście dopiero ruszyły, a mają potrwać aż dziesięć miesięcy.

Czy można było inaczej? Może. Ale realia są takie, iż przy tej szerokości mostu i skali robót cudów się nie zrobi. Trzeba się zmieścić, dostosować, zwolnić. I – co najważniejsze – zauważyć drugiego człowieka.

Więcej ludzi, więcej nerwów

Na domiar złego w Krakowie właśnie zaczyna się sezon turystyczny. Co to oznacza? Więcej ludzi z walizkami na kółkach, więcej zapytań „gdzie tu jest Wawel?”, więcej zatrzymań „na chwilkę” – a to wszystko na tej samej wąskiej ścieżce.

To nie jest łatwa sytuacja ani dla pieszych, ani dla rowerzystów. Ale to rowerzyści – szczególnie ci szybsi – muszą wziąć na siebie większą odpowiedzialność. Bo to oni są szybsi, ciężsi i bardziej nieprzewidywalni dla ludzi idących spacerem. Jeden nieostrożny manewr i może się skończyć źle – nie tylko dla pieszych, ale i dla nich samych.

Uważajmy na siebie

Urzędnicy tłumaczą, iż przy takim układzie przestrzeni to rozwiązanie jest… najlepsze z możliwych. Paradoksalnie – właśnie dlatego, iż zmusza rowerzystów do zachowania ostrożności. Gdyby było inaczej, gdyby pasy były oddzielone, prędkości by wzrosły, piesi znowu weszliby na ścieżkę rowerową, a kolizji byłoby tylko więcej. Czy to rzeczywiście działa? Opinie są podzielone.

Jedno jest pewne – tej ścieżki nie da się poszerzyć. Można za to zwolnić, rozglądać się, dziękować gestem, przepraszać, jeżeli trzeba. To tylko kilka metrów mostu, nie Tour de France.

Patrycja Bliska

Idź do oryginalnego materiału